Wpis z mikrobloga

#perfumyptasznika #perfumy 78 / 50

Jimmy Choo Man Ice (2017)

Jeśli jest gorąco, podkręć klimę, wyjmij colę zero albo harnasia z lodówki i czytaj. Recenzja też będzie chłodna ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Marka Jimmy Choo jest dla mnie urzeczywistnieniem tego, co w świecie perfum jest najgorsze i wymaga naprawy. Nawet nie zaprzątam sobie głowy tym, by pamiętać, który zapach jest który, bo praktycznie wszystkie są wtórne, syntetyczne, nijakie i z niemal zerowymi parametrami (ale w tym wypadku to dobrze). Oczywiście jeśli lubicie pachnieć jak podrzędny żel pod prysznic typu sport refreshing energizing power hangover active, droga wolna. Po prostu potraktujcie tę recenzję jako moje prywatne hatfu na złe perfumy majtkowych marek.

Wyjątkiem, który niejako potwierdza regułę, jest Man Ice. Od razu uprzedzam – nie będzie zachwytów, to nadal nienajlepsze perfumy, ale zasługują na wyróżnienie choćby dla tego, że na tle innych męskich zapachów prezentują się rewelacyjnie.
No i zacznijmy od tego, że nie jest to oryginalna propozycja, bo na pewno już zetknęliście się z czymś podobnym. Ten sportowo-cytrusowo-drzewno-piżmowy świeżak to zrzyna z Dior Homme Cologne – i nie jakaś wariacja czy adaptacja, ale dosyć ordynarna zrzyna i za to ocena leci już mocno w dół. Nie chcę jednak dywagować i spierać się, czy podobieństwo jest w 91 % dzięki bergamotce i piżmu, czy tylko 84 % za sprawą braku białych kwiatów grejpfruta i obecnością paczuli. Nawet nie testowałem ich ręka w rękę, ale ręczę, że podobieństwo jest wyraźne i absolutnie nie do podważenia.

Dla uporządkowania: Man Ice to bardzo mocno cytrusowy, lemoniadowo, chłodno-mydlany zapach. Różnice między tym a Dior Homme Cologne pojawiają się rzecz jasna w kwestii jakości składników. O ile w DHC można wyhaczyć jeszcze jakieś przyjemnie „proszkowe” niuanse, o tyle w Man Ice czuć wyraźną syntetyczność i tę charakterystyczną dla marki nutę jakiegoś chemicznego jabłka i żelu pod prysznic, który przewija się gdzieś w tle. Baza zapachu to już wyraźnie drzewno-piżmowy akord, który nie jest jakiś rewelacyjny i również nie jest powiewem naturalności.

Mimo wtórności i syntetyczności Man Ice ma dwie istotne zalety – naprawdę bardzo przyjemnie chłodzi i ma niezłą trwałość jak na świeżaka – nawet 6 godzin i więcej. Projekcja jest raczej bliskoskórna, ale zakładam, że overspraying mógłby w tym wypadku zrobić robotę. I właśnie miałem pisać, że nie trzeba go sobie żałować, bo perfumy kosztują jakieś 80 złotych, niemile się zdziwiłem – dziś za Man Ice trzeba zapłacić jakieś 120 ziko. To i tak niewiele, ale chyba już bym nie rekomendował kupna za więcej niż stówę, biorąc pod uwagę, że za te pieniądze można dostać EN Sport, Silver Scent Pure od Bogarta, Voyage od Nautiki czy jakąś letnią limitkę od Issey Miyake.

Podsumowując: może i zdaniem wielu życie jest za krótkie na perfumy z Zary, ale moim zdaniem życie - jak złe by nie było - jest chyba trochę za piękne na perfumy od Jimmy Choo. Niemniej jednak – te dziś recenzowane to wyjątek potwierdzający regułę i na Man Ice można patrzeć z mniejszą pogardą niż na inne męskie zapachy tego brandu. Jeśli nie będziesz mieć w stosunku do tego zapachu ŻADNYCH oczekiwań, możesz mile się zaskoczyć.

Ocena zapachu: 5,5 / 10
Trwałość: 6 / 10
Projekcja: 3 / 10

Cena:
Parfumo
Fragrantica
ptasznik1000 - #perfumyptasznika #perfumy 78 / 50

Jimmy Choo Man Ice (2017)

Jeś...

źródło: comment_1624005735ilEH9oePIWXFhjLkDq1EuC.jpg

Pobierz
  • 1