Wpis z mikrobloga

#film #dbz #dragonball #chinskiebajki #battleofgods

Dawno na niczym nie zawiodłem się aż tak, jak na Dragon Ball Z: Battle of Gods.

Nudne, przegadane, mało konkretnej akcji. Kilka niedociągnięć, a fabuła strasznie na siłę (szczególnie ten motyw z God SSJ tak wymyślony na siłę że bardziej się nie dało...). Kompletnie do dupy plansze (tła) w "3D". Na szczęście nie cały czas, ale kiedy się takowe pojawiały to naprawdę wręcz raziło po czach. Na szczęście postacie są cały czas rysowane tak jak być powinny.

Wiem że kinówki DB zawsze były słabsze, ale naprawdę spodziewałem się duuużo więcej. Tak na dobrą sprawę 10, może 15 minut by się nadawało, ale i tak lepiej odpalić po raz setny przemianę Goku vs. Frieza, albo Cell Games. Tam było czuć moc, potęgę, walka była satysfakcjonująca i z pazurem. A tutaj jest taka na odwal, co najmniej jakby wszyscy walczyli na pół gwizdka (poza jednym chlubnym wyjątkiem).

P.S. Nawet nie wspomnę o tym co oni zrobili z Vegetą... Kompletnie nie ta postać, nie ten charakter (poza ww. jednym wyjątkiem).

Jednym słowem: Kame-Hame-HA!! I niech ginie.

PP.S. Jeśli by patrzyć pod względem humorystycznym to może i film daje radę... ale do cholery, to jest Dragon Ball Z: Battle of Gods, z naciskiem na Z i Battle. Pod tym względem film ssie i mi się nie podobał ani trochę. Jeżeli by to było "Dragon Ball: Bulma's party" to by miało więcej sensu.
  • 5
  • Odpowiedz