Wpis z mikrobloga

Chyba nikt nie recenzował, a na tagu pojawiały się pytania o to, który Eros najlepiej spuszcza kobiecą bieliznę – ha! Na to pytanie nie odpowiem (wciąż szukam grupy badawczej), ale postaram się nakreślić różnice i podobieństwa między całą rodziną, która swą nazwę wzięła – tutaj krótki fragment edukacyjny - od greckiego boga miłości i namiętności.

Na początek klasyczny EDT oraz zdecydowanie mniej znany EDP.

Szybki rzut oka na sugerowane nuty i już nasuwa się pierwszy wniosek – „zwykły” Eros oraz jego nowszy brat nieco się różnią. Do tego drugiego dodano mandarynkę, odjęto tonkę oraz podmieniono wetywerię na nuty skórzane oraz paczulę z gorzką pomarańczą. Żadna z tych zmian nie jest jednak fundamentalna. Trzon zapachu – mięta, ambroksan i wanilia – pozostaje nienaruszony.

Obydwa Erosy otwierają się intensywną, bardzo przyjemną miętą (choć daleką od naturalności, to nie można odmówić jej siły i przenikliwości – według mnie większej w EDP niż EDT), której towarzyszy słodkie jabłko i cytryna tudzież pomarańcza – ta jest moim zdaniem lepiej wyczuwalna w wersji EDP. W skrócie – odświeżająca mięta a’la guma do żucia, cytrusy plus słodkie, musujące jabłko. Zaznaczę od razu, że nie jest to w żadnym wypadku takie natężenie cytrusów jak w „ognistej” odsłonie, o której za chwilę. Po mniej więcej godzinie mięta się wycisza, a do głosu dochodzi w obu zapachach nie kto inny jak wanilia, wspólnie z – w wersji EDT - suchymi nutami drzewnymi oraz tonką. Czy jest syntetycznie? No jest, aczkolwiek nie jest to dla mnie wada, gdyż nie należę do ludzi, którzy od tego typu zapachów, w których bądź co bądź występuje ambroksan, doświadczają bólów głowy czy nudności. Z czasem całość kompozycji staje się jeszcze bardziej słodka, „cooling effect” mamy już dawno za sobą. Wersja EDT generalnie niewiele się zmienia mniej więcej od drugiej godziny po aplikacji de facto do samego końca, mamy tutaj duet wanilia + nuty drzewne (bardziej schowane). Wersja EDP jest nieco ciekawsza, owszem, występuje tutaj waniliowa słodycz w dużej ilości, ale wyczujemy tu też akcenty drzewne razem z czymś na kształt skóry (może i na granicy autosugestii). Paczuli tudzież pomarańczy w bazie nie stwierdzam.

Cóż, czy różnice między obydwoma odsłonami są znaczne? W żadnym wypadku. Mam wrażenie, że EDP jest bardziej odświeżający, zimny na otwarciu, ma nieco więcej mięty i cytrusów, jest mniej słodki (but still, nie zapominajmy, że to Eros, więc z założenia jest naprawdę słodko) i ma coś odróżniającego go od wersji EDT w końcowym etapie kompozycji (może właśnie ta nadająca odrobinkę wytrawności skóra).

Jeśli chodzi o parametry, to w sumie niewiele się one różnią, jakbym się uparł, mógłbym napisać, że EDP wytrwał na mojej skórze z godzinę dłużej niż EDT. Projekcja też zbliżona, przez pierwsze dwie godziny naprawdę potężna, później zapach lokalizuje się bliżej skóry, ale tak czy siak jest wyczuwalny przez bez mała 8 godzin. A w wyższych temperaturach pewnie jeszcze więcej.

Oba zapachy mają bardzo podobne DNA, obydwa są uniwersalne, ciekawe, aczkolwiek zachowawcze i bezpieczne.

------------------------------------------------------------------------------

Eros Flame – na wstępie muszę powiedzieć, że wydany pomiędzy wersjami EDT a EDP (konkretnie w 2018 roku) „ognisty” członek rodziny Erosów tego DNA ze swoimi niebieskimi braćmi współdzieli naprawdę niewiele. No dobra, słodki waniliowo-tonkowy dry down bez dwóch zdań kojarzy się z „klasycznymi” Erosami. Ale początek jest zupełnie inny. Zaraz po aplikacji dostajemy po nosie potężną dawką cytrusów, która nie bierze jeńców i bezlitośnie świdruje nasze komórki węchowe przez kilkadziesiąt minut. Cytryna niekoniecznie, ale pomarańcza i mandarynka są tutaj naprawdę niesamowicie dominujące i bardzo przyjemne – ok, wciąż nie jest to w żadnym wypadku jakiś powalający efekt naturalności świeżo wyciśniętego soku, ale nie jest syntetycznie. Na pewno nie tak jak połączenie mięty z jabłkiem w niebieskich Erosach. Lekko pieprzne przełamanie słodkiej pomarańczy pojawia się z czasem, nie jest zbyt intensywne, ale nadaje kompozycji charakteru. Po kilku godzinach stery przejmuje wanilia z tonką i dostajemy z grubsza to samo co w Erosie EDT, czyli robi się niesamowicie słodko.

Cóż, parametry Erosa Flame są na mojej skórze jeszcze lepsze niż u poprzedników, trwałość spokojnie koło 10 godzin (całodniowa), projekcja zadowalająca, a gdy wybrzmiewa cytrusowa mieszanka – bardzo solidna. Powiedziałbym, że Eros Flame jest świeższym i bardziej letnim zapachem, lepiej pasującym do wyższych temperatur niż EDT i EDP – do momentu, gdy pałeczki nie przejmują słodkie nuty bazy.

Podsumowując – tak, wszystkie trzy to duże crowd-pleasery (paradoksalnie może Flame największy?), szansa, że osoba nieznająca się na perfumach stwierdzi „nie podoba mi się ten zapach” jest z grubsza taka sama jak to, że Sasin odda 70 milionów złotych, a karny Błaszczykowskiego zostanie powtórzony (czyli praktycznie żadna xD). Dalej – tak, są to niezwykle uniwersalne i bezpieczne zapachy. Na każdą porę roku, na każde okoliczności (praca, plaża, spacer, siłownia, wakacje, randka itp.), do każdego ubioru. Czy jest to unisex? Pewnie, klasyfikacja męskie/kobiece to tylko luźna sugestia, która nie powinna nikogo ograniczać, jak kobiecie podobają się te perfumy, to nie widzę żadnych przeszkód, które nie pozwalałyby jej z nich korzystać. Bardzo bezpieczny, relatywnie niedrogi blind-buy, dość prostolinijny, ale przyjemny i radosny.

#perfumy #recenzja #zainteresowania
TetraHydroCanabinol - Chyba nikt nie recenzował, a na tagu pojawiały się pytania o to...

źródło: comment_1617354423k2V1IsH1YzsTKNQBMPbtnr.jpg

Pobierz

Którego Erosa lubisz najbardziej?

  • EDT 25.4% (29)
  • EDP 21.9% (25)
  • Flame 52.6% (60)

Oddanych głosów: 114

  • 8
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

via Wykop Mobilny (Android)
  • 1
@szczesliwa_patelnia: u mnie we flame cytrusy siedzą pół godzinki, więc niedługo, dużo lepsze otwarcie niż w edt, jednak potem edt dla mnie dużo lepsze. Tak czy siak oba są ciekawe.
  • Odpowiedz