Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
#anonimowemirkowyznania
#przegryw
#depresja

lvl 30 here
Urodziłem się w dużym mieście. Oboje rodzice pracujący. Z rodzeństwa, starsza siostra. Nie byliśmy bogaci. Raczej klasa średnia/średnio-niższa. Rodzice dużą wagę przywiązywali do naszych wyników w szkole. Mama zaganiała nas do nauki. Ojciec bił mnie i siostrę kiedy przynosiliśmy gorsze oceny. Bardzo ciężko mi przychodzi przywołanie wspomnień z tamtych czasów. Wyrzuciłem je z głowy. Pamiętam, że bardzo się bałem. Nie tylko ja. Moja siostra i matka również. Atmosfera jaka panowała w domu była czymś co chcę zapomnieć i czego nie przestanę czuć nigdy. Lęk przed własnym ojcem. Jego nienawiść do mnie. Jego obojętność. Moja nienawiść której nie mogłem wyrazić. Strach o życie własnej matki kiedy stawała między nami a ojcem. Jej wyrzuty do nas i strach w głosie kiedy mówiła, że znowu jej się oberwie za coś co zrobiliśmy. Moja zazdrość o to że ojca ulubienicą była moja siostra. Między nami rosła z tego powodu rywalizacja, aż do samego końca. Jak miałem 10 lat przenieśliśmy się z miasta na wieś. Byłem już nieco starszy, więc pamiętam lepiej. Najgorsze bicia były na wsi. Nie tylko w domu. Do szkoły chodziłem do miasteczka nieopodal. Już na początku rówieśnicy oznaczyli mnie jako nowego, zamulonego, miastowego. Często szydzili ze mnie, często pytali się czemu taki zamulony jestem. Często bili mnie. Potrafiłem stać jak w ryty po strzale od dzieciaka dwa razy mniejszego niż ja, patrzeć na szydercze uśmiechy ludzi i słyszeć ich śmiech. Nie oddawałem. Bałem się. Brałem plecak i próbowałem się im przypodobać. Wracałem do domu i działo się to samo. Dni mijały różnie czasem wychodziłem na podwórko, brałem kij i udawałem, że jestem rycerzem. Czasem brałem książkę czytałem i byłem w niej, jakbym przeniósł się do innego świata. Kiedy wychodziłem na wieś bywało różnie. Czasem byłem bity przez rówieśników. Zazwyczaj jednak zwyczajnie ze mnie szydzili. Mimo wszystko kiedy mówili chodź pograć w gałe, szedłem. W tamtym czasie, we wsi, poznałem kolegę. Choć wiedziałem doskonale, że obgaduje mnie za plecami i inicjuje żarty na mój temat, to uważałem go za przyjaciela. Bałem się być sam. Mój ojciec zawsze miał jakieś hobby. Jedno z nich, modelarstwo, spowodowało, że moi oprawcy stali się ulubieńcami mojego ojca. Razem składali modele, razem je oblatywali. Tak długo jak patrzyli w mojego ojca jak w obrazek, on cieszył się z ich towarzystwa. Nie było tam dla mnie miejsca. Tak wyglądało moje życie, w domu i na wsi praktycznie do wyjazdu na studia. Pełne strachu, pogardy, złości, obojętności, smutku. Życie w szkole jednak się zmieniło. Do gimnazjum poszedłem do większego miasta. Nikt się tam nie znał. Ze swoją niepewnością i lękiem radziłem sobie żartem, więc szybko zostałem klasowym pajacem, ale nie przeszkadzało mi to, tak długo jak nikt się nade mną nie znęcał, brak szacunku był do zaakceptowania. Nie potrafiłem i dalej nie potrafię utrzymywać relacji głębszych niż znajomość, więc nie miałem przyjaciół. Nie miałem dziewczyny. Nikt ze mnie nie szydził, nikt mnie nie bił, ale też nikt mnie nie przytulił, nikt nie zapytał o radę. Byłem sam. Dopiero pod koniec liceum poznałem lepiej Michała, który był moim jedynym przyjacielem. Nie wiem czy i on by tak powiedział. Nie dowiem się też, bo zginął w wypadku samochodowym jak miał 19 lat. To było na początku studiów. Byłem dorosły. To był pierwszy rok studiów. Nie było już obowiązku wracania do domu na wieś do ojca, matki, do rówieśników. Wyrwałem się! Bardzo szybko, zacząłem przygodę z używkami, głównie zielsko i głównie dopalacze, więc tak na prawdę, ch*j wie co to za maczany paliłem. Miałem paru znajomych, myślę, że gdybym potrafił zaufać, gdybym miał w sobie ciepło, to byli by moi przyjaciele. Byliśmy nad jeziorem. Zadzwoniła koleżanka, powiedziała Michał nie żyje. I wiesz co zrobiłem? Zapłakałem, poszedłem do domku i zapaliłem blanta. Jeszcze tego samego wieczoru na grillu piłem i jarałem, by następnego dnia jechać na pogrzeb przyjaciela. Kolejne 11 lat, spędziłem rzucając studia dwukrotnie i nigdy ich nie kończąc. Pasożytując na kasie matki. Mieszkając u babci. Zamieniając zioło na alkohol. #!$%@?ąc fastfoody do momentu aż ważyłem 150 kg. Samotny, gruby, bez perspektyw. Nie rozumiałem siebie. Na chęć pomocy odpowiadałem złością. Na wizję zmiany, strachem. Na widok zakochanych i uśmiechniętych rówieśników, zazdrością. Na prośbę o wsparcie, chłodem. Sam sobie odpowiedz, jakim bohaterem tej opowieści jestem. Ja w lustrze widzę swojego znienawidzonego ojca. Taki stan rzeczy mógł trwać do czasu mojego zawału, co przy tej wadze nie jest trudne. Jednak rok temu poznałem przez neta dziewczynę. Przeszedłem na dietę. Otworzyłem swoją firmę. Zacząłem ćwiczyć. Miałem pasję. Poszedłem do psychologa, zapisałem się na psychoterapię. Zacząłem wznawiać kontakty. Dziewczyny nigdy nie poznałem w realu. Zapomniałem, że nie potrafię budować relacji. Nie ważne jak samotny bym nie był. Nie ważne jak bardzo by mi to przeszkadzało. Nie potrafię dać tego ciepła. Wiem, że nie będę w stanie zbudować związku z kobietą, bo chcąc nie chcąc stałem się własnym ojcem. Egoistycznym, nienawistnym, oziębłym. Powiedz jakim #!$%@?*synem musiał bym być by robić komuś krzywdę wiążąc się, wiedząc z własnego doświadczenia jaki wpływ ma taki charakter na innych? Odsuwam się więc od wszystkich, bo widzę, że ranię i siebie i ich. Staję się samotny na własne życzenie. Jestem już tak piekielnie zmęczony tym życiem. Tak zaj*biście zmęczony.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
ID: #605655452f2b84000aacc55f
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Precypitat
Roczny koszt utrzymania Anonimowych Mirko Wyznań wynosi 235zł. Wesprzyj projekt
  • 2