Wpis z mikrobloga

Natknąłem się na tester nowego Armaniego SWY Absolutely. Ja nie z tych, co bezlitośnie szkalują podstawową wersję. Sam nie używam, ale miło mi ją czuć od kogoś na mieście od czasu do czasu (byle na mieście, a nie w jednym pomieszczeniu przez kilka godzin :D). Wstępne recenzje mówiły, że najnowszy flanker jest najlepszym, najbardziej dojrzałym, nie męczy i jest jakkolwiek szlachetny, choć to może wydawać się dziwne słowo w odniesieniu do serii SWY. Miał zachować to sympatyczne kasztanowe DNA i dodać parę akcentów wytrawnych. No i tak sobie pomyślałem, że cholerka, jeśli tak by odjęli trochę słodkości, zadbali o bardziej naturalny wydźwięk i dopieścili tę wyróżniającą nutę rumu, to może i wyszłoby coś, co można na siebie założyć i spędzić z tym cały dzień? No to ja już znam odpowiedź i spieszę z opinią:


Otwarcie było walką brutalnej rzeczywiści tego miernego pachnidła z moim pozytywnym nastawieniem. Zapach na pierwsze powąchanie niby przyjemny, ale na crowd-pleaserowych zasadach. Niby tak jak miało być, DNA+rum i dodatki, ale jakoś ta całość mi nie grala spójnie. Ale jest potencjał, pomyślałem, jeśli za parę minut jakieś nuty się wygładzą, jakieś dojdą, to może zagra to razem i poza nieukształtowanym początkiem będzie komplementogenny przyjemniaczek na zimę, skoro w recenzjach mówili, że z każdą minutą jest coraz lepiej? Otóż nie tym razem. Ten zapach ma ciągle tę samą ulepową bazę serii, która kojarzy mi się z młodzieżą, natomiast trwająca nuta rumu przedstawia mi karykaturalny obraz całości: odór pokoju hotelowego nad ranem po ostatniej nocy obozu szkolnego, kiedy uczniowie zdecydowali sobie popić, więc ich wątpliwej jakości perfumy zmieszały się z zatęchłymi oparami alkoholu i rzygowinami przy łóżkach bardziej wrażliwych, skacowanych nastolatków.
Jak dla mnie ordynarny, agresywny, niezgrabny, niekulturalny smrut, ale muszę przyznać, że na mroźnej ulicy było nieco lepiej niż w pomieszczeniu.

#perfumy
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach