Wpis z mikrobloga

Jak dobrze, że wróciła Ekstraklasa. Przerwy na reprezentację są wyjątkowo męczące, tak że nawet słaby mecz ligowy na tym tle wygląda nieźle. Trzeba przyznać, że były w tej kolejce lepsze mecze, ale nie jest to szczególny powód do zmartwień.

Mecze Legii z Cracovią od dłuższego czasu tak wyglądają i czego byśmy nie zrobili, trudno od tego uciec. Podobnie jest w kilku innych rywalizacjach, np. z Jagiellonią w Białymstoku. Sporo w tym winy tych zespołów, które grają w nieatrakcyjny sposób, ale i naszej. Tym razem chęci i pomysłu na grę wystarczyło na pierwszą godzinę. Potem wróciły koszmary z Płocka, gdzie niepotrzebnie cofnęliśmy się i choć skończyło się szczęśliwie, to były to męczarnie.

Jak dla mnie gra siadła od momentu zejścia z boiska Gwilii i wcale nie dlatego, że grał on tak dobrze. Bardziej to zmiana formacji nie posłużyła Legii. Michniewicz dużo mówi o tym, że jego zespół ma umieć płynnie zmieniać ustawienie w trakcie meczu, ale na razie są w tym pewne braki. Lopes trochę grał jako podwieszony napastnik, a trochę obok Pekharta, ale zbyt często brakowało go w obronie. Zwykle trójka środkowych pomocników nie tylko stanowiła zaporę dla przeciwnika przed linią obrony, ale i wspomagała wyprowadzanie od tyłu. Tutaj tego zabrakło, o ile jeszcze piłkę udawało się odzyskiwać, to zbyt szybko ją traciliśmy. Gdy jednak się udawało przejść, to przed nami było sporo miejsca, ale mało kto miał już siły na poprowadzenie akcji do końca. Chyba głównie dlatego nie udało się zabić tego meczu wcześniej.

Zabrakło też kolejnych zmian, tylko tutaj pojawia się wątpliwość, czy mieliśmy na ławce jakąś realną alternatywę. Oprócz młodzieżowców, pewnie nie bardzo zdolnych do gry, skoro żaden z nich nie zagrał w pierwszym składzie, a także obrońców, został jeszcze tylko Cholewiak. Pewnie nie zaszkodziłoby go dać za Wszołka, który w drugiej połowie kompletnie zniknął. Sytuacja nie wymagała też odważnych ruchów jak dwa tygodnie temu ze Skibickim. Jak dla mnie przydałoby się zdjąć Wszołka, Pekharta, a może i Kapustkę, bo dwaj ostatni mocno się napracowali i było widać po nich ten brak sił.

Nie mówi się o tym tak dużo jak po meczu z Lechem, ale znowu były spore problemy kadrowe. Wrócili wprawdzie Luquinhas i Pekhart, co stanowiło dużą wartość, ale potrzebna była wymuszona zmiana w bramce i granie praktycznie gołą jedenastką. Kontuzja Gwilii niektórych może cieszyć, ale akurat w tym meczu lepiej to wyglądało z nim niż z Lopesem. Oczywiście nie było aż tak dramatycznie, mimo wszystko obecność Luquinhasa i Pekharta w miejsce Valencii i Rosołka powinna przeważyć te rozważania na plus, ale niestety dwutygodniowa przerwa aż tak nam kadry nie poszerzyła. Już czuję się naiwnie ciągle licząc, że z biegiem czasu coś się zmieni. Pewnie do końca roku już cały czas ktoś będzie wypadał, inny bardzo powoli wracał i tak wciąż będziemy musieli się obracać wokół zaledwie kilkunastu nazwisk.

Takie problemy mają jednak wszyscy w lidze, a my i tak łagodnie je przechodzimy. Do wyników nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Zespołowi brakuje rozstrzygnięcia meczów wcześniej, bo mecze są wygrywane jedną bramką (wyjątek – Warta) i można mieć wrażenie, że to właściwie nic wielkiego. Być może niektóre z nich były wygrywane z pomocą szczęścia w kluczowych momentach, ale to nie powinno zmieniać obrazu, że każde z tych pięciu zwycięstw za Michniewicza było zasłużone. Nawet gdyby Cracovia dziś z nami zremisowała, to byłoby bardzo szczęśliwe wyrównanie, podobnie jak na chaos uratowali punkt z Rakowem w ostatniej minucie.

Do tego ogromna poprawa nastąpiła w defensywie. Na razie tylko w meczu z Karabachem Legia była kompletnie rozregulowana i straciła trzy gole, a mogła więcej. Na poziomie ligowym, jeżeli sama sobie nie strzeli, to praktycznie rywal nie ma takiej możliwości. To były jedynie sprezentowany rzut karny z Zagłębiem, podanie Jędrzejczyka ze Śląskiem i samobój Juranovicia z Lechem. Patrząc na to optymistycznie, można stwierdzić, że może będzie powtórka z Majeckim. Chłopak zagrał 47 meczów w lidze i zaryzykuję tezę, że w ponad połowie nie miał nic do roboty. Takie same warunki można stworzyć Cezaremu Miszcie, który wejście w ligę ma całkowicie bezbolesne. Oczywiście musiał bronić strzały zarówno w meczu z Wartą, jak i z Cracovią, ale nie jest też tak, że z powodu gry zespołu jest co chwila wystawiany na próbę. W jego przypadku można mieć zastrzeżenia do kilku wybić nogami w dzisiejszym meczu i może ze dwóch wyjść do dośrodkowań, ale to szczegóły. Rzecz jasna jeśli chodzi o stronę pesymistyczną, to musimy pamiętać, że tak jest tylko w lidze. W Europie Michniewicz nie miał czasu tego poukładać, ale miał też lepszego przeciwnika. Może w Karabachu nie grają wyjątkowe gwiazdy, ale na tle szrotu z Cracovii widać przepaść w jakości przeciwników.

Chyba śmiało można napisać, że życiową formę prezentuje Mladenović. Kolejny raz jest ustawiony praktycznie na skrzydle, Luquinhas schodzi do środka zostawiając mu miejsce. Przy trochę lepszej precyzji mógłby mieć jeszcze drugiego gola i ze dwie asysty, ale bardziej robi wrażenie jego zaangażowanie w grę ofensywną. Nie wszystko wychodzi, ale uczestniczy prawie w każdej akcji i bez przerwy jeździ od jednego pola karnego do drugiego. Miał w tym meczu swój tradycyjny poślizg, ale jest w takim gazie, że był on dość nieznaczny i bez konsekwencji. Na razie jest to świetny transfer, a czy najlepszy latem, to trzeba będzie poczekać. Może się okazać, że wyżej ocenimy Juranovicia, który wskoczył na dość równy wysoki poziom i może z przodu nie jest aż tak aktywny, ale tym razem był w tym bardzo konkretny. Bardziej może cieszyć, że jego stroną mało kto jest w stanie przejść, a asekurować bardziej trzeba lukę po Mladenoviciu.

Dziś do wyróżnienia jest jeszcze Andre Martins. Od dawna brakowało mi jego większej obecności z przodu i dziś było pod tym względem trochę lepiej. Był jednym z nielicznych, którzy próbowali szybko zmieniać stronę. Potrafił znaleźć kolegę na wolnej pozycji i zagrać mu po prostu idealnie. Ani Kapustka, ani Gwilia dziś do takich podań nawet się nie zbliżyli. Oczywiście świetnie wyglądał też Luquinhas, ale to jest już coś, do czego mogliśmy się przyzwyczaić. Warto zresztą przy akcji bramkowej zauważyć nasze wyjście spod pressingu Cracovii. Wyszła tam klasa indywidualna Luquinhasa, ale i Gwilia zachował rozum i godność człowieka. Brakowało trochę takich akcji później, a Brazylijczyk idealnie potrafi odejść z piłką od przeciwnika w pierwszym kontakcie. Czasami brakowało mu trochę partnerów do grania, oprócz Mladenovicia i Martinsa bywało z tym ciężko.

Przypomniało mi się jeszcze, że po spotkaniu Pucharu Polski z Cracovią w zeszłym sezonie, zostały na legia.net wrzucone inne statystyki niż zwykle. Nie było standardowych raportów z Ekstraklasy, więc wrzucili bodajże dane z Wyscouta. Tam była m.in. statystyka efektywnego czasu gry, który wynosił bardzo niewiele. Stawiam, że dziś było tak samo. W praktyce przez długi okres gra nie toczyła się. Z podstawowych statystyk możemy wyciągnąć 30 fauli, 4 spalone i 10 rzutów rożnych, a także dużą liczbę autów. Zwróćcie uwagę, jak długo trwały te przerwy w grze. Cracovia niemal zawsze przesuwała dużą liczbę zawodników do przodu, ustawiała się i dopiero potem zagrywała. Siplak wielokrotnie pokonywał połowę boiska po przekątnej, aby wrzucić aut. To wszystko trwało. Podejrzewam, że to także z tego wynikał niewielki dystans pokonany przez nasz zespół. Po prostu zawodnicy stali na boisku w tych wielu okresach przerw. Także z tego powodu tego meczu nie oglądało się z przyjemnością.

Był on na tyle słaby, że najwięcej działo się po jego zakończeniu. Jak to zwykle bywa w przypadku zagrania ręką, mamy sytuację 50 na 50. Jako że jestem za Legią, nie ukrywam, że dla mnie jest to brak karnego. Przyznam też jednak, że miałem obawy, iż zostanie on jednak podyktowany, skoro był potrzebny VAR. Na naszą korzyść świadczy ułożenie ręki wzdłuż ciała, brak ruchu ręki do piłki i niewielka odległość. Właściwie biorąc pod uwagę przepisy, to ta sytuacja powinna być całkowicie klarowna. Tak jednak nie jest i nawet mogę zrozumieć, że są wątpliwości. Interpretacje są różne, mało kto rozumie do końca, jak to powinno być. Co i tak oznacza, że w najgorszym razie możemy mówić o innej interpretacji, ale niekoniecznie o błędzie. Ja bym się przy okazji zastanowił, czy Siplak, wybijając piłkę w polu karnym, mógł ułamek sekundy potem skosić Luquinhasa. Ale wiadomy licznik bije już od 9 miesięcy oraz 26 spotkań i będzie bił nadal.

Na razie mamy do czynienia ze standardową Legią, która w okresie późnojesiennym punktuje na miarę oczekiwań. Szkoda, że to jest raptem te dwa miesiące w roku, bo większość pozostałego czasu to głównie walka z samymi sobą. Wpadliśmy w cykl, którego od kilku lat nikt nie potrafił przerwać. Jest za wcześnie, aby twierdzić, że Michniewicz to zrobi. Na razie poprawę wyników mielibyśmy prawdopodobnie przy każdym trenerze. Przypominam, że nawet Jozak po łomocie od Lecha wygrał pięć meczów z rzędu w październiku i listopadzie i nikt do końca nie wie, jak to się właściwie stało. Oczywiście są detale, które Michniewicz poprawił, ale tu jeszcze jest sporo roboty do wykonania. A runda i tak się jeszcze nie skończyła i sama się nie wygra. Czeka nas jeszcze mecz w środku tygodnia z Widzewem, więc powinno być interesująco.

#kimbalegia #legia
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach