Wpis z mikrobloga

Julka skomentowała swój wczorajszy wysryw: ona jest najbardziej poszkodowana, zapoznajcie się sami z treścią jej posta

Misie, przychodzę z kilkoma rzeczami, bo się nie zrozumieliśmy.

Pierwsza rzecz - unadjutsted pay gap. Pomyliłam się, to mój błąd, ląduje na mojej klacie i dziękuję za jego wskazanie. Serio, cieszę się, że mnie zawsze punktujecie, bo nie jestem nieomylną wyrocznią.

Druga rzecz - postanowiłam, że ten film będzie wyłącznie opisem zjawiska, bez wskazywania jego przyczyn. Nie porwałam się na szukanie przyczyn, bo żeby je opisać, musiałabym zrobić film trwający miesiące, a najlepiej zaprosić do niego setkę socjologów. Jest to niewykonalne, więc postanowiłam, że ograniczę się wyłącznie do opisu stanu zastanego. Widzę teraz, że otworzyło to drzwi do nadinterpretacji tego, co mówię, więc doprecyzuję poniżej parę spraw. Generalnie być może to mój błąd, być może świadomość tych zagadnień leży, a debata wokół nich zawsze jest zgnita. Nie wiem, przemyślę to sobie.

Z konkretów. Tak jak wprowadziłam was w błąd w kwestii "unadjasted pay gap", tak twierdzenie, że pay gap jako zjawisko nie istnieje i został zdebunkowany nie jest prawdziwe. Ta liczba wciąż opisuje rzeczywistość, w której kobiety mają niższe wynagrodzenie, mniej oszczędności i często są zależne finansowo od innych. Nie mówiłam nic na temat przyczyn tego zjawiska, ale część z was słusznie zwróciła uwagę na to, że jest ono powiązane z macierzyństwem. I faktycznie, wiele wskazuje na to, że pay gap to w dużym stopniu "kara" za urodzenie dziecka. Są kraje (głównie Skandynawia), w których dostosowano regulacje związane z urlopem tacierzyńskim tak, by kobiety (jeśli tego chcą) kontynuowały życie zawodowe z mniejszymi turbulencjami, a mężczyźni (również jeśli tego chcą) mieli większy kontakt z dzieckiem i jednocześnie nie wchodzili w (stresującą) rolę głównego żywiciela rodziny. Da się więc tę sprawę (a przynajmniej jakąś jej część) załatwić w modelu win-win.

Dużo z was argumentuje, że kobiet w polityce nie ma, bo jest to uwarunkowanie kulturowe, a kobiety są leniwe i same winne temu, że nie zabiegają o wysokie stanowiska i kariery. Oczywiście, na pewno są wśród kobiet leniuchy, osoby mało ambitne. I spoko. Ja również zgadzam się, że jest to kwestią kultury, w której żyjemy, ale (chyba) moje rozumowanie sprowadza mnie do innych wniosków niż was. To oczywiście uproszczenie, ale od najmłodszych lat dzieci otaczane są bardzo konkretnymi historiami związanymi z rolami płciowymi. W bajkach dzielni, waleczni i odważni rycerze najczęściej ratują nieśmiałe, wątłe i zajmujące się domem (jak Kopciuszek) albo spaniem (jak ta od ziarnka grochu) księżniczki. Od małego, w czasie gdy nasz aparat do krytycznej analizy rzeczywistości nie jest specjalnie rozwinięty, widzimy więc, że dziewczynki są od wyglądania pięknie, a ich najważniejszą "walutą" jest aparycja i zdolność do pozostania w cieniu. Dostajemy lalki i plastikowe garnuszki, w czasie gdy chłopcy otrzymują samochodziki i roboty (piszę o tym oczywiście symbolicznie). Gdy już dorośniemy, słyszymy np. z telewizji, że nasze ciało w sumie powinno być powodem do wstydu, bo cera ma nie tyle porów, uda nie taką jędrność, brwi nie taką grubość, a policzki nie ten błysk. W programach widzimy panele mężczyzn debatujących o ciąży, przemocy seksualnej i aborcji - czyli spraw związanych z nami. W domu same łapiemy za ścierkę, bo w sumie nasza mama i babcia też za nią łapała i niespecjalnie wpadłyśmy na to, by wyobrazić sobie świat, w którym tę ścierkę dzierży kto inny. Godzimy się z tym, że przypisywane nam stereotypowo cechy (histeria, brak rozsądku, niepoważność itd.) są prawdziwe, mówimy np. o sobie "ja nie jestem jak inne dziewczyny" właśnie po to, by podreślić, że prezentujemy te fajne, stereotypowo męskie cechy (odwagę, ambicję, przywiązanie do intelektu itd.). Czy w sytuacji, w której niewiele tego typu zjawisk jest kwestionowanych, łykamy wizję świata, która nie do końca nam sprzyja? Czy podświadomie zaczynamy przez to kierować więcej uwagi na nieistotne w sumie rzeczy? Czy takie komunikaty budują w nas pewność siebie, czy wręcz przeciwnie? Czy wymaga to pewnego wysiłku, by poddawać te wszechobecne komunikaty i kulturowe kody w wątpliwość? Zostawiam to wam do rozważenia.

Po co nam kobiety w polityce? Dlatego, że siłą rzeczy kobiety mają łatwiejszy (lub wyłączny) dostęp do sporego spektrum życiowych doświadczeń, którego nie mają panowie. Kobieta-prezeska z większą łatwością zorientuje się np., że ciąża to tak duży wysiłek dla organizmu, że fajnie było zorganizować blisko wejścia miejsce parkingowe dla ciężarnych. Kobieta-prezeska prawdopodobnie będzie też wiedzieć dokładnie, jak wielkim bólem czterech liter jest codzienne stanie w korkach po to, by podrzucić dziecko do żłobka lub przedszkola (statystycznie to kobiety częściej zajmują się "okołodzieciową" logistyką). Być może to właśnie ta kobieta zainicjuje start żłobka przy firmie i zyskają nam tym wszyscy - i pracownicy-rodzice, i firma, która stanie się dzięki temu bardziej przyjaznym miejscem pracy i przyciągnie lepszych pracowników. Kobieta-polityczka prawdopodobnie zna (lub sama była tą osobą) kogoś, kto jest uzależniony finansowo od męża. Prawdopodobnie wie, jak bardzo taka sytuacja ogranicza możliwość samostanowienia. Być może dzięki temu będzie w stanie zaproponować takie zmiany w prawie, które ograniczą powszechność tego zjawiska, a osoby, które są nim dotknięte wyposaży w narzędzia do wydostania się np. z przemocowych relacji. Kobieta-polityczka z dużym prawdopodobieństwem będzie też wiedzieć, jak to jest być wygwizdanym przez oblecha na ulicy, albo zmacanym po biuście i pośladkach w komunikacji miejskiej. Może dzięki tej perspektywie będzie postulować, by dzieci od najmłodszych lat uczyły się, czym jest asertywność i jakie są zdrowe zasady fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem. Może dzięki tej edukacji za ileś tam lat obrońcy w sądach nie będą pytać ofiar gwałtów o to, jak były ubrane, a sędziowie nie będą pisać w wyrokach "bo nie krzyczała".

Czy oznacza to, że jestem za parytetem? Nie. Nie mam zdania na temat parytetów - widzę zarówno ich zalety, jak i wady (głównie tę, że są rozwiązaniem z gatunku atomowych, a ja z natury takich nie lubię). Jestem za to za tym, by struktura władzy jak najwierniej oddawała strukturę społeczeństwa. Jeśli tak nie będzie, problemy połowy naszej populacji rozwiążą się za dosłowne i metaforyczne 100 lat. I nie musi to nawet wynikać ze złych męskich intencji. Mężczyźni po prostu zainteresują się rozwiązaniem innych problemów.

Czy jestem przeciwko mężczyznom? Absolutnie nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak jak mężczyznom obca jest moja perspektywa, tak i ja nie mam dostępu do rzeczywistości i przeżyć mężczyzn. Boli mnie potwornie to, że jesteście dyskryminowani w sądach i pozbawiani równej opieki nad swoimi dziećmi. Pęka mi serce, gdy czytam o statystykach męskich samobójstw w Polsce. Uważam za relikt system, w którym płeć z krótszą predykcją długości życia pracuje dłużej. Pewnie jest jeszcze zyliard problemów, z którymi się mierzycie, a których ja nie jestem świadoma. Różnica między mną a komentującymi tu panami jest jednak fundamentalna: słyszę was. Nie odmawiam wam poczucia bólu i złości i naprawdę chciałabym, żebyśmy żyli w świecie, który jest lepszy dla każdego, nie tylko dla mnie. Więc gdy wy mówicie mi o tym, że boli was noga, ja nie zaczynam wrzeszczeć "A CO Z MOJĄ GŁOWĄ ONA TEŻ POTWORNIE BOLI!!!". Czy zrobię film o tym, jak mężczyźni są traktowani pod wieloma względami nierówno? Nie wiem, może. Wczoraj pewnie powiedziałabym, że bardzo chętnie. Dzisiaj wszystko mi opadło i nie chce mi się zupełnie nic.

Wiem, że jest jeszcze mnóstwo innych tematów, ale zostawiam je na kiedy indziej (i spokojniej), bo i tak wypisałam tu epopeję.

Z ważnych informacji: włączam pod tym filmem opcję zatwierdzania wszystkich komci i prawdopodobnie żadne już się tu nie pojawią, bo nie zamierzam do nich zaglądać. Wiem, że ucierpią na tym osoby, które chciałyby podyskutować kulturalnie, ale powiem tak: na każdy kulturalny komentarz przypada 20 obrzydliwych, więc i tak szanse na debatę są nikłe. Żeby wyłuskać waszą wypowiedź musiałabym przeglądać potwornie dużo intelektualnego ścieku i zwyczajnie nie mam na to czasu ani ochoty. Panowie (zauważcie, że niemal 100% komci napisanych jest przez jedną płeć) dali mi dzisiaj znać o tym, że jestem głupią babą, mam sobie znaleźć faceta i że chętnie mnie pobiją lub oplują. To nie jest dyskusja, tylko agresywny wyrzyg i ja się z niego po prostu wypisuję. To, co widzicie poniżej to śmietanka kultury i intelektu, którą z tych komentarzy wyłuskałam.

Ja wracam do robienia swojego, bye :)


#bekazlewactwa #feminizm #protest #praca
n.....a - Julka skomentowała swój wczorajszy wysryw: ona jest najbardziej poszkodowan...
  • 5