Wpis z mikrobloga

Jakież było moje zdziwienie, gdy wcześniej w tym tygodniu wchodząc na reddita, na głównej stronie o polskim filmie było.

"Okrzyknięty jednym z najlepszych sci-fi, dostępny bezpłatnie w HD - arcydzieło Andrzeja Żuławskiego pt. Na srebrnym globie"

Czy rzeczywiście jest jednym z najlepszych filmów science-fiction w historii? Potężne pytanie, które raczej jednoznacznej odpowiedzi nie znajdzie. Ale w tym samym czasie jest to rzeczywiście jeden z najważniejszych polskich filmów, z którym warto jest być zaznajomionym. Nie tylko z powodów tego co się dzieje na ekranie.

Żuławski na miejsce w panteonie wielkich polskiego kina zdecydowanie zasłużył. Choć nie wracam do jego filmów nazbyt chętnie, to nie odmówię mu wprawnego oka i charakterystycznego stylu tak zręcznie balansującego między sensualnym erotyzmem a przepełnioną przemocą grozą.

Ten styl nie podobał się władzy komunistycznej - jego film z 1972 pt. "Diabeł" został półkownikiem właśnie przez nadmierne okrucieństwo i odważną erotykę. Widzowie będą mogli go obejrzeć dopiero 16 lat później. W międzyczasie Żuławski pokłócił się też z Wajdą (u którego często był drugim reżyserem) i poczuł, że jego wizja artystyczna raczej w Polsce nie jest mile widziana. Wyjechał do Francji, tam z ogromnym sukcesem zrealizował "Najważniejsze to kochać" i po ciepłym przyjęciu tego filmu wrócił do Polski, żeby zrealizować swój magnum opus.

Adaptacja trylogii science-fiction z początków XX wieku, napisanej przez jego prastryja Jerzego Żuławskiego, miała porażać rozmachem. Zdjęcia na Kaukazie, pustyni Gobi, nad morzem i w jaskiniach; gigantyczna scenografia i kostiumy zapierające dech w piersiach. Planowano w tym samym czasie nakręcić dwa filmy. Właśnie, planowano. W 1978 zmienił się wiceminister kultury, który obejrzał dotychczasowy materiał i stwierdził coś w stylu:
"no chyba was #!$%@?ło."
Projekt został skasowany, taśmę filmową zamknięto pod kluczem, scenografię nakazano zniszczyć, a Żuławskiemu pokazano środkowy palec.

Kto by się nie #!$%@?ł, gdyby po raz drugi wasze dzieło zostało zamknięte w piwnicy? Po tym wszystkim Żuławski na stałe wyjechał do Francji i później tylko jeden film zrealizował w Polsce: "Szamankę" w 1995 r.

Późniejsze losy filmu były burzliwe. Po śmierci owego wiceministra kultury była szansa, żeby wyciągnąć ten film i dokończyć, ale ponoć Żuławski domagał się wyciągnięcia także swojego wcześniejszego "Diabła". Inna anegdotka mówi o tym, że Żuławski na nielegalu montował dotychczas nagrany materiał, z dwóch filmów ułożył trzygodzinną układkę (roboczo ułożony film, bez większych zabiegów montażowych czy dialogów), którą przeszmuglował na festiwal w Cannes. Tam, nieskończone sceny i nienagrane dialogi uzupełniał sam opowiadając o filmie z offu. Nietypowy sposób prezentacji filmu spotkał się z olbrzymim entuzjazmem i sprawił, że ostateczna wersja, którą oglądamy jest dość podobna i równie niekonwencjonalna.

Film zaczyna się i kończy monologiem właśnie Andrzeja Żuławskiego, który tłumaczy, dlaczego widz nie może obejrzeć skończonego produktu. Jak zapewnia nas reżyser, nakręcone zostało 4/5 filmu, a brakujące 20% jest wypełnione kadrami ówczesnej Warszawy z Żuławskim czytającym elementy scenariusza. Uzupełniającym dla nas luki. To rewelacyjny zabieg, który świetnie pasuje do całej konwencji.

Na srebrnym globie docelowo miał być ambitnym kosmiczno-filozoficznym sci-fi. Mała grupa astronomów wyrusza na inną, bardzo podobną do Ziemi planetę, celem założenia nowej kolonii. Obserwujemy to z pierwszej osoby Jerzego (granego przez Jerzego Trelę), który za cel postawił sobie nagrywanie całej wyprawy. Ostatecznie staje się on ostatnim z pierwotnych kolonizatorów, który obserwuje popadającą w chaos wioskę - z każdym pokoleniem prymitywizującą się i wpadającą w co raz to większy obłęd.

W pewnym momencie twarde kosmiczne science-fiction znika, obserwujemy plemienność i rytualność nowego świata. Powtarzalność błędów kolejnych pokoleń przypomina mi Marqueza ze Stu lat samotności, pustynna stylistyka Diunę Herberta, a postapokaliptyczny obłęd - wizję z Mad Maxa Millera. Jest kwasowo. Bardzo mocno, jak u Jodorowskiego. W kolejnym rozdziale, wiele lat później na planetę przybywa zupełnie inny astronom, żeby zobaczyć co się stało. I z miejsca zostaje okrzyknięty Mesjaszem. Religijnych tropów zobaczymy w tym filmie wiele, ale trudno jednoznacznie ocenić w jakim zwierciadle się one znajdują.

Nie chcę udawać że wszystko rozumiem z tego filmu, ale nawet jak czegoś nie rozumiem to ogromną przyjemność mi sprawia zgadywanie o co mogło chodzić. Zachwycające kadry, ujmująca futurystyczna muzyka Andrzeja Korzyńskiego, niesamowity popis umiejętności aktorskich nie tylko Andrzeja Seweryna - pomimo że to film nieskończony to tam gdzie trzeba to zdecydowanie film kompletny.

I ten Żuławski, narratorujący niektóre brakujące elementy. Wyższa konieczność, czy metakomentarz do filmu w filmie? Patrzenie na widza, który spogląda na film?

Więc jeżeli potrzebujecie przykładu żeby zamknąć usta malkontentom twierdzącym, że:

a) Polacy nie umieją robić filmowego science-fiction

b) polskim filmom brakuje rozmachu

c) Polskie kino było płytkie

i nie chcecie zrywać znajomości z takim ignorantem to Na srebrnym globie posłuży jako idealny kontrapunkt dla wszystkich powyższych.

Film w HD, przynajmniej na razie, można obejrzeć tutaj.

Mojego podcastu Coś Obejrzanego poświęconemu właśnie Na srebrnym globie można posłuchać na Spotify, Apple czy Google

#film #filmy #kino #scifi #dziesiatamuza light #cosobejrzanego
Joz - Jakież było moje zdziwienie, gdy wcześniej w tym tygodniu wchodząc na reddita, ...

źródło: comment_1587296135AfEQnnr6uOhoYGorMUhBOL.jpg

Pobierz
  • 9
  • Odpowiedz
@Joz: uwaga: oglądałem chyba z 12 lat temu- więc może nie specjalnie pamiętam ale:

Dla mnie ten film to nosi w sobie taki #!$%@? pierwiastek kina wschodnioeuropejskiego gdzie w filmie mamy jednocześnie szalenie wysoki poziom wysmakowania wizualnego (i to bez żadnego cgi), niesamowitą grę aktorską i to wszystko zostaje następnie zmarnowane przez przeintelektualizowanie całego obrazu, jakieś długachne monologi, rozkmniy filozoficzne i brak ciekawszej akcji. W sumie otrzymujemy może mnie film
  • Odpowiedz
tą osobliwą manierę to "Senatorium pod klepsydrą" czy "Stalker"


@zly_wuj: Ależ oczywiście, pełna zgoda. Pytanie czy to wada, czy zaleta zależy od indywidualnego odbiorcy, nie mniej wschodnioeuropejskie science-fiction, w dużej mierze dzięki Tarkowskiemu cieszy się olbrzymim poważaniem w kinie.

Nie nazwałbym tego przeintelektualizowaniem, chociaż nasycenie tych treści jest. Ale w pewnym momencie kina jedyny sposób, żeby przekazać treści filozoficzne, metafizyczne, skłaniające do niejednoznacznej refleksji, to było obleczenie tego w stylistykę
  • Odpowiedz
@Joz: ja myślę że to takie trochę pokłosie tego że u nas była cenzura. Skoro nie można wrzucić czegoś wprost bawiono się w różne opcje "nie-wprost" (w czym polskie SF, także literackie wprost się lubowało) co jest fajne ale i niebezpieczne o tyle ze np. można dobrze mrugnąć okiem do widza jak zrobiono to np. w "seksmisji" a można całkowicie popłynąć i puszczać rozwleczone przesłanie inelektualne.
  • Odpowiedz
@zly_wuj: Wspomniana Seksmisja, która przecież pełna jest różnych odwołań i krytyk aktualnie panującego reżimu, problem z cenzurą miała tylko z jedną kwestią. Gdy Jerzy Stuhr po ucieczce mówi, aby kierować się na Wschód, bo tam na pewno coś jest, władzy nie podobało się, że ludzie wtedy rechotali w kinach ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@Joz: oglądałem niedawno w kinie. I tylko dlatego, że byłem w kinie obejrzałem do końca. Momenty naprawdę bardzo ciekawe, interesujące pomysły zmuszające do myślenia. Niestety wszystko to połączone niesamowitymi dłużyznami i w ogólnym rozrachunku przeraźliwie nudne. Pamiętam, że bardziej interesujące były przerywniki nagrywane z ręki gdzieś na mieście z mówionym streszczeniem akcji.
  • Odpowiedz