Wpis z mikrobloga

George Best Król Życia

Był wielbionym przez tłumy Królem Życia. Wlewał w siebie hektolitry alkoholu, bawił się do upadłego niemal każdego wieczoru, częściej od samochodów zmieniał tylko dziewczyny. Ale to nie przeszkadzało mu w ogrywaniu kolejnych obrońców i zdobywaniu kolejnych goli. Do czasu…
Choroba alkoholowa i przeszczep wątroby okazały się wysoką ceną, którą musiał zapłacić za lata chwały
Pele i Maradona mają szczęście, że tyle chlałem, bo inaczej nikt by o nich nie słyszał - mówił George Best, genialny piłkarz, który przegrał z alkoholem i umiłowaniem słodkiego życia.
„Cierpiałem tak bardzo, że gdyby ktoś zaoferował mi pigułkę, która zakończyłaby to wszystko, nie wahałbym się jej zażyć. Śmierć sprawiłaby przynajmniej, że skończyłby się ten okropny, uporczywy ból. Nigdy nie doświadczyłem gorszego – zupełnie jakby ktoś wiercił mi nożem dziurę w brzuchu. Ale mimo tygodni cierpienia, mimo wymiotowania i plucia krwią, co jest najbardziej przerażającą oznaką poważnej choroby, nie przyjmowałem do wiadomości, że wymagam natychmiastowej opieki w szpitalu''
2005 r, I gdy już wie, że to koniec, wzywa fotoreportera "News of the World ", by zrobił mu zdjęcie w szpitalnym łóżku. Ma pożółkłą skórę, zapadnięte oczy, wokół szyi mnóstwo siniaków i powbijane kolejne kroplówki. Piżama wydaje się z dwa rozmiary za duża. Następnego dnia zdjęcie trafia na rozkładówkę z podpisem „nie umierajcie tak, jak ja”. Pięć dni później, w wieku 59 lat, umiera. Lekarz notuje: niewydolność narządów wewnętrznych i infekcja nerek.
Wydałem wiele pieniędzy na alkohol, dziewczyny i szybkie samochody. Resztę po prostu przepuściłem”; „Nie jestem białym Pele. To Pele jest czarnym Georgem Bestem”; „Powiedziałem kiedyś, że IQ Paula Gascoine’a jest mniejsze niż numer na jego koszulce. A on mnie zapytał, co to jest IQ”; „Gdybym urodził się brzydki, nigdy nie usłyszelibyście o Pele”; „Ferguson zapytał mnie kiedyś jaki byłby wynik, gdyby mój Manchester zagrał z tym jego. Powiedziałem, że 1:0 dla nas. Ferguson zapytał, dlaczego tak niski. Odparłem, że czterech z nas już nie żyje, a reszta jest po sześćdziesiątce”.
Pozwalał założyć „siatkę” Johannowi Cruyffowi, błyszczeć w ćwierćfinale z Benfiką Lizbona, strzelić gola w finale Pucharu Mistrzów i zdobyć Złotą Piłkę dla najlepszego piłkarza Europy. Mając 22 lata, przeszedł grę. Miał wszystko. Z Lizbony wracał z wielkim sombrero na głowie, media na całym świecie pisały o jego fenomenalnym występie, portugalska prasa ochrzciła go „piątym Beatlesem”, bo pasował do nich fryzurą, a on nawet nie wiedział, że zostaje celebrytą jeszcze przed powstaniem definicji. Był tak pijany, że świadomość, co robi, odzyskał dopiero na trzeci dzień po finale. Ludzie zwariowali na jego punkcie: mężczyźni chcieli być Bestem, a kobiety być z Bestem.
Wiele lat później będzie spędzał kolejną upojną noc w ekskluzywnym hotelu. Będzie już po parogodzinnej wizycie w kasynie, odpowiednio wstawiony, w pokoju z Mary Stavin, dopiero co wybraną najpiękniejszą kobietą świata. Zamówi butelkę zmrożonego Dom Perignon. Scena bardzo plastyczna: on leży na łóżku, wokół walają się banknoty (ponoć 15 tys. funtów), półnaga miss rozczesuje włosy przy toaletce i do tego raju wchodzi hotelowy boy z szampanem w wiaderku. Best poznaje po akcencie – rodowity Irlandczyk z Belfastu. Zgarnia napiwek, cieszy oczy, wychodzi. Po chwili puka raz jeszcze: - Panie Best, mogę zadać jedno pytanie? – Pewnie, wal śmiało. - Proszę mi powiedzieć, panie Best, jak to się wszystko stało? Gdzie to wszystko zaczęło się pieprzyć?
„Niesamowite! Oto spędzałem noc, w jednym pokoju, co ja mówię, w jednym łóżku z najpiękniejszą kobietą świata, tonąc w forsie i szampanie, a ten tu, pożal się Boże, portierzyna, pełnym współczucia głosem ogłaszał mój koniec! Jak mogłem mu dać wiarę, skoro nie znałem faceta, który nie chciałby być na moim miejscu!” – pisał w swojej autobiografii w Polsce wydanej nakładem SQN pt. „Najlepszy”.
Best zawsze miał słabość do pięknych kobiet, ale początkowo brakowało mu śmiałości. Wstydził się swojego północnoirlandzkiego akcentu. Zauważył, że alkohol pozwala mu się otworzyć, więc od tamtej pory zanim stawał się panem parkietu, obowiązkowo zostawał królem baru. – Nie spotkałem nikogo, kto mógłby wypić tyle co ja – pisał z nutką dumy. – „Od siedemnastego roku życia aż do pięćdziesiątki dosłownie "chodziłem na alkohol" jak samochód na benzynę. Całe moje życie towarzyskie opierało się na piciu”. Pił wszystko: wieczorami najczęściej wódkę, w ciągu dnia wino i piwo. Z czasem było mu wszystko jedno. Przez lata zmieniały się też motywacje. Gdy zaczynał, alkohol sprawiał, że czuł się niezwykły. Ale później, kiedy wszyscy wiedzieli, że to jest ten Best, biegali za nim na ulicach, śledzili z aparatami, namawiali na kolejne reklamy, wysyłali listy, chwytali jak bożka, proponowali kolejkę, wciskali kartkę i długopis. Alkohol spuszczał przed nim kurtynę. – Tylko w cichym barze, gdy piłem z przyjaciółmi, mogłem uciec od tego całego szaleństwa i poczuć się jak ktoś zwyczajny – napisał w „Najlepszym”. "

#georgebest #manchesterunited #pilkanozna
  • 1
  • Odpowiedz