Wpis z mikrobloga

Siema, siema, #!$%@? witam, z tej strony anon lvl 20, któremu trzech miechów brakuje do wbicia levelu 21. Jak pewnie możecie wywnioskować z mojego przywitania i poziomu, który jest wypadkową zdobywanego przeze mnie życiowego expa, mimo bycia „mejczur”, zdobycia prawka i zarabiania na siebie, daleko mi do powagi dorosłego samca gatunku homo sapiens. Owszem, dzięki temu mogę brylować na imprezach, pokazując swoje ADHD wśród znajomków i loszek (które w dzisiejszych czasach wolą przebojowych i świrniętych, aniżeli nudnych i wyekwipowamych w wiedzę mężczyzn), lecz po historii, którą Wam teraz opowiem, powątpiewam w siłę tej zalety.

Znałem takiego ziomka, Sławek miał na imię. Wporzo ziombelek, w licbazie się razem po Białymstoku na wagarach rozbijaliśmy. Szlugersem zawsze poczęstował, hajsem poratował, ogólnie jeden z moich najbardziej zaufanych ludzi na Piaskach, czyli mojej rodzinnej dzielnicy. Zresztą, bardzo pasowaliśmy do siebie pod względem charakteru – Sławek też śmiał się z gimbusiarkich żartów i rozkmin, oraz podobnie jak ja brylował na imprezach jako pozytywnie #!$%@?ęty.

Pewnego razu, Sławek zadzwonił do mnie z prośbą o spotkanie. Trajkotał przez tel jak nakręcona przez Pudziana katarynka z jakimś dziwnym podnieceniem. Stwierdził, że pilnie potrzebuje mojej pomocy w wykręceniu „numeru stulecia”. OK, wiadomka, brat bratu bratem, trzeba ziomeczkowi pomóc etcr. Wsiadam więc na rower, pedałuję ile babełe w pierogach kalorii dała, skręcam na Świętojańską – jestem. Wchodzę więc ledwo na 4 pięterko (turbodoładowanie po pierogach zanikło gwałtownie), lecz zapomniałem, że Sławo mieszka piętro niżej, więc zszedłem. Już składam swą prawą dłoń w majestatyczny układ najoptymalniejszy dla wydobycia dźwięku pukania ze struktury drzwi, aż tu słyszę zgrzyt pospiesznie przekręcanego pokrętełka od zamka marki Gerda – Sławek, który na mordzie wyglądał jak nafutrowany marihuaną kot z Alicji w Krainie Czarów, chwycił mą prawicę w myśl braterskiego przywitania i zaciągnął mnie pośpiesznie do salonu. Akurat jego dziewczyny nie było, więc nie musiałem palić przed nią buraka.
Od razu przeszedłem do meritum mojej wizyty. Zapytałem dlaczego do #!$%@? Słaaaaawek (z ziomkami lubiliśmy czasem prześmiewczo przeciągać zgłoskę „a” w jego imieniu) wezwał mnie na pilne w jego mniemaniu spotkanie i czemu spizgał się marychą przed moim przybyciem. Nasz dialog wyglądał mniej więcej tak:
- „Mordko, co tan chcesz ode mnie? Paliłeś coś, że oczy ci tak z orbit wystają?”
- „#!$%@? ziom, to bez znaczenia! Nic #!$%@? innego dziś nie ma znaczenia, prócz TEGO!”
Wtem, Sław otworzył wielką, #!$%@?ą szafę. Z przejścia granicznego z Narnią wytarmosił wielki karton z emblematem Poczty Polskiej, w którym spokojnie zmieściłby się zdrowy człowiek lub trzech chudzielców po wakacjach w Oświęcimiu.
- „No i na #!$%@? wyciągnąłeś ten karton?”
- „Posłuchaj mnie uważnie. Jak pewnie wiesz, ostatnimi czasy zaangażowałem się w Uniwersum Szkoknej 17...”
Posmutniałem. Przypomniałem sobie, jak Sław próbował mnie wprowadzić w manię oglądania perypetii dwóch chorych umysłowo prawiczków. Owszem, spodobało mi się kilka filmów przy których się uśmiechnąłem, ale jako normik z krwi i kości nie byłem w stanie wniknąć w psychodeliczny klimat Szkolnej, więc nie zajarało mnie to. Sławek jednakże miał fisia na punkcie wydarzeń w domku drewnianym i okolicach, ba, niejednokrotnie składał wizytę w Starosielcach, a nawet zapłacił za bilet do tego osobliwego cyrku. Fanatyk kontynuował:
- „..jak ci opowiadałem, zostałem moderatorem na kanale strusia (czyli Majora, jakby ktoś nie kumał) i na serio mam zamiar zaznaczyć swoją obecność w annałach uniwersum. Dzisiaj rano wpadł mi do głowy wyjebisty plan na dokonanie tego. Chciałbyś zostać legendą?” – powiedział Sławek, zwracając do mnie swój zmęczony wzrok.
- „Jaką legendą, o czym ty bredzisz? Ile baki wyjarałeś?” – odpowiedziałem zaskoczony.
- „Planuję pojechać pod bramkę niżarłaka z tą paczką. Nie będzie to paczka z typowymi datkami w postaci żarcia i innych dupereli. Anon, nadstaw ucho, to ci powiem resztę planu!”
Nadstawiłem. Gdy usłyszałem szczegóły całej tej misternej akcji, moja faciata przybrała wyraz podobny do tej Sławka. Dreszcze przebiegły cale moje ciało. Poczułem się, jakby ktoś wprowadził mnie w stan transu, albo nie #!$%@?, nirwany. Kazimierz Przerwa-Tetmajer odmuliłby się od razu, gdyby usłyszał szczegóły akcji o kryptonimie „Kinder-niespodzianka”. Oboje zabraliśmy się do wytężonej pracy w celu przygotowania się na mającą nastąpić następnego dnia inbę.

Nazajutrz wszystko było już gotowe. Sławek wygrzebał z Narni jakieś robocze szmaty, w tym czapeczkę z logiem znanej na całej powierzchni geograficznej Królestwa Wielkiej Groteski firmy kurierskiej „DPD”, którą dostał od pracującego w niej kumpla. Ja zrobiłem zapasy do swej sebickiej nerki. Zabrałem dyktafon, telefon, 10 batonów Lyon, 2 butle Monsterka, scyzoryk i gwiazdę naszego porąbanego pomysłu – niespodziankę dla pierdzących w przedwojenne barłogi pasożytów. Wszystko zabraliśmy i pojechaliśmy do punktu w którym można było zostawiać paczki do nadania. Potrzebowaliśmy legitnej pieczątki od DPD, aby wygrać grę psychologiczną z tęgim umysłem Warmiania. Wiązało się to z przykrymi konsekwencjami dla mnie, o których za moment.
Za rogiem, tuż przed wejściem do punktu, #!$%@?łem się do paczki. Nie było tam za wygodnie, trochę się bałem o wytrzymałość kartonu, lecz na szczęście w tamtym okresie dużo nie przytyłem, a karton był naprawdę solidny. Sławo, wraz ze swoim napakowanym znajomkiem zanieśli paczkę wraz ze mną do punktu. Procedura przeszła zgodnie z planem, choć jakiś janusz z obsługi oczywiście musiał #!$%@?ć dennym tekstem w stylu „hehe, panowie chyba kamienie komuś wysyłają, hehe, no nie wyczymie, jakie cienszkie łojezu mój dysk”. Ale chun z tym, liczyło się pomyślna realizacja pierwszego etapu planu. Cóż, wszystko poszło po myśli tego co na papierze, a nie tego co w praktyce. Pracownicy, którzy przyjęli paczkę ze mną, pokazali, że krążące w necie dowody w sprawie ich kompetencji nie były preparowane. Jebnęli paczką w magazynie, a ja dostałem strzyków w dupie i kręgosłupie. Bolało mnie mocno, ale zagryzłem Lyona i jakoś przetrzymałem. Niestety, najgorsze było to, że nagły wstrząs wywołał w moich jelitach przedwczesną erupcję gazów i chęć oddania fekaliów.

O punkt 12, tak jak zaplanowaliśmy, paczka z moją skromną osobą została wpierdzielona na furgonetkę DPD ze znajomym Sławkowi kurierem na pokładzie. Niestety, tym razem janusze z firmy znów jebnęli paczką jak Godlewska szklanką w Linkiewicz i tym razem poszło z gruzem... Osrane gacie? Do przeżycia, tym bardziej, że powoli zbliżamy się do wielkiego finału tej epopei.

Godzina 15:50, kilka metrów od bramki siedziby pasożytów. Następuje rozładunek paczki, która niestety wydobywała z siebie woń moich zanieczyszczonych majtek. Bryza świeżego powietrza nieco odświeżyła ten odór, co było arcyważne w kontekście niesamowitej znajomości stolców przez Konona, który mógłby paczki nie przyjąć, bądź przedwcześnie rozpieczętować. Sławek pyta się mnie, czy jestem gotowy – odparłem twierdząco.

„Dźyń, dźyń! Panie Kśku! Paczuszka z darami do Pana!”

Dreszcze mnie przeszły. Serce zaczęło kołatać. Zaskrzypiała nieoliwiona od 1980 roku bramka. Wyszedł ON – Krzysztof Kononowicz, bestia ze Starosielc. Pokwitował fake-kurierowi odebranie paczki, przedtem opukując ją swymi świńskimi dłońmi, nie szczędząc uwag, takich jak „łojezu,u, facecie, jakie ciężkie to! Co oni nam tam wysłali, ci ludzie dobrzy!”. Paczka w końcu dotarła na teren tego śmierdzącego #!$%@?. Paczka w mig została przeżarta smrodem zakiszonego salonu w Belwederze. Czułem się w paczce jak żydzi w komorze gazowej. Ale wiedziałem, że już nie ma odwrotu...

„Zobacz Wojciechu jaka paczka przyszła! Dużo sie w niej znajduje sie pewnie darów!”
„Łooo choleeera, ale paczke nam wysłali ogółem! Trzeba ogółem naakręcić to, żeby widzowie oglądali nas całe te!”
„To masz, Wojtku, ja potrzymam kamere a ty otwieraj!”
„OOO, to do takiej paczki, to swojo maczete wezme HAHAHAHA (śmiech psychola)”
Zaczęło się. Major chwycił za maczetę. Zacząłem składać ręce i modlić sie do Matki Boskiej Świętolipskiej, żeby ten ćpun mnie nie ugodził ostrzem, na którym bakterie mają już swój własny parlament.
„Ale jak ty trzymasz tą kamere, komunistyczny #!$%@?! To sie ogółem normalnie trzyma, żeby ludzie widzieli, a nie, ośle!” – wydarł się jeszcze tasiemiec przed wielkim openingiem.

To był ten moment. Chwyciłem za słój, a gdy laluś wbił maczetę w karton, przecinając taśmę klejącą, wyskoczyłem, niczym pajac na sprężynce z pudła. W ułamek sekundy zlokalizowałem trzymającego nierówno kamerę niedoszłego prezydenta Białegostoku, i chlusnąłem na niego całą zawartość słoja. Gówno chłopskie, rozrobione na rzadko, monsieur!

Szybko pobiegłem do wyjścia z domku drewnianego, na szczęście 00jor stał jak wryty i nawet nie zareagował. Gdy wychodziłem przez bramkę, zobaczyłem jeszcze prawnuka Piłsudskiego z kamerą, całego #!$%@? w gównie, krzyczącego:
„Gnojku śmierdzący! Ty katolikiem, czy #!$%@? jesteś? Nie daruje za to tobie!”
I tak z osranymi gaciami wróciłem na hawirę, spoglądając na swoją parszywą sylwetkę w odbiciu lustra. Poczułem, że poziom mojego zidiocenia został wywindowany do ziemskiej stratosfery. Oj anonki, chyba czas dorosnąć...

#pasta #kononowicz #patostreamy
Pobierz mirekzwirek8 - Siema, siema, #!$%@? witam, z tej strony anon lvl 20, któremu trzech m...
źródło: comment_qu1xPk9jKpKbxRy3AqMLkJT5PnLkgc9C.jpg
  • 1