Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
73/100

Koukaku Kidoutai: Stand Alone Complex (2002), TV, 2x2-cour + film
studio Production I.G

Dzisiaj pora wziąć byka za rogi – mamy produkcję i popularną, i autentycznie bardzo dobrą, jak najbardziej zasługującą na miano klasyka. Mowa o serialu wieńczącym serię Ghost in the Shell, znanym i kochanym SAC (i jeszcze lepszym drugim sezonie). W tej produkcji udało się jeżeli nie zupełnie wszystko, to wynik mamy bardzo zbliżony. Kreska – świeża, nieoczywista, pozytywnie wyróżniająca się na tle epoki. Muzyka – mamma mia, złoto złota. Scenariusz – chapeaux bas. Gra aktorska – w dziesiątkę…

Serial nie jest powiązany z filmami, ale to nic nie szkodzi – traktuje o tej samej Sekcji 9, elitarnej jednostce japońskiego publicznego bezpieczniactwa, niezależnej od policji, a składającej się z weteranów wojska, wywiadu i policji. Sekcja 9 zwalcza zagrożenia związane z szeroko pojętą cyberprzestępczością. Na jej czele zaś stoi znana i kochana major Kusanagi, pseudonim Major, cyborg kompletny – w wyniku katastrofy została w dzieciństwie w całości przetransferowana w jedno z kolejnych elektronicznych ciał aby przeżyć, a naukowcom dostarczyć cennych danych.

W rezultacie, Major bardzo dosłownie należy do japońskiego skarbu państwa, ciałem i duszą, i na czele swojej jednostki stawi w serialu czoła dwóm wielkim intrygom, jak i dziesiątkom mniejszych. Ta formuła się nie wyciera, w przeciwieństwie do wielu mniejszych czy większych seriali, ze względu na galopujący co odcinek worldbuilding w najbardziej fascynującym wydaniu – mamy tu bowiem science fiction, ale jednak gruntownie okopane w rzeczywistości. Znacznie więcej jest w serialu z oryginalnego komiksu, w którym wręcz wylewały się z marginesów rozmaite rozważania p. Masamune Shirow nt. tego, jak realistycznie oddać tę czy inną rzecz (a szczególnie nt. broni palnej). Znacznie jest też zresztą więcej odcinków na podstawie mangi, którą filmy się co najwyżej sugerowały.

Nie tylko ta sfera przywędrowała do nas bezpośrednio z komiksu, a której było jak na lekarstwo w filmach p. Oshii. SAC ma poczucie humoru! Pełno jest tu żartów zarówno ironicznych, jak i zwyczajnie głupawych, a wszędobylskie tachikomy (AI/roboty) dokładają swoją cegiełkę do znacznie luźniejszego klimatu tej opowieści. Nie to żeby SAC był luzacką wersją GitSa, to wciąż cyberpunkowy thriller polityczny, wdający się w często abstrakcyjne rozważania na temat istoty człowieczeństwa, jednak w mniejszym stopniu, niż to miało miejsce w filmach. Polityka i zawiłe intrygi przeważają i wyłącznie widzowie są w stanie stwierdzić, która interpretacja pasuje im bardziej.

SAC był jedną z pierwszych produkcji, która postawiła taki nacisk na 3D, jak to zresztą I.G ma od tamtej pory w zwyczaju. W przeciwieństwie do okropieństw wypuszczanych równolegle przez Gonzo, tutaj wszystko ma się estetycznie i gustownie, a jedyną krytyką wobec serialu była i jest stylówa Major w pierwszym sezonie. Nie sposób brać tego zarzutu na poważnie, umówmy się tu i teraz – choćby chodziła na golasa z piórkiem w tyłku, to zauważamy wyłącznie niepowtarzalną kreację głosową p. Atsuko Tanaki. Wielki mam żal do branży, że nie znaleziono tej pani roli równie dobrej do tej pory.

Nagadają się również w filmach małomówni (z wyjątkiem nieszczęsnego Batou) towarzysze Major, którym przyjdzie występować także we własnych odcinkach. I jednym z zarzutów wobec serialu może być mało równomierne zagospodarowanie członków Sekcji 9, z zupełnie oczywistym naciskiem na Batou (p. Ootsuka) i Togusę (p. Yamadera), a również na obsługującego komputery Ichikawę (p. Nakano). Ta równowaga niby zostaje nieco przywrócona w drugim sezonie, ale też mam zawsze wrażenie dopisanych na potrzeby takiego Saito (p. Ookawa) czy Boumy (p. Yamaguchi) wątków. Ci panowie już w komiksie mieli mało do gadania, robiąc za sztuczny tłok.

Bohaterką serialu równie dobrze można nazywać p. Yoko Kanno, autorkę ścieżki dźwiękowej. Muzyka w SAC to gigantyczny miks kawałków we wszystkich gatunkach i tonacjach, chociaż sama p. Kanno ponoć w ogóle nie myśli w kategoriach gatunków muzycznych podczas tworzenia, zamiast tego szyjąc pod nastrój danej sceny. I, co trzeba przyznać bez bicia, wychodzi jej to obłędnie. Openingi – śp. p. Origa, swego czasu zatrudniana do śpiewania po rosyjsku. I śpiewa, jołki połki, na całego.

Głupio mi teraz. Nie ma zupełnie żadnej racjonalnej przesłanki ku temu, aby należało reklamować SAC, to jeden z seansów najzwyczajniej w świecie obowiązkowych dla kogokolwiek, kto łapie za anime jako za typ rozrywki. Wszystko tutaj gra, wszystko do siebie pasuje, a rewatche zapewne wielu z Was ma wpisane w kalendarz jako dni święte. Bez tej pozycji lista byłaby jednak niekompletna, a i nie sposób uchronić się przed przerażającą perspektywą Czytelników z SAC niezaznajomionych.
Pobierz
źródło: comment_t3QvunOAGmFjW6MCg8YOJrSJ6HUp3NfC.jpg