Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
64/100

Mugen no Ryvius (1999), TV, 2-cour
studio Sunrise

Z mroku przełomu tysiąclecia różne się wyłaniały seriale – to lepsze, to gorsze. Osobiście uważam, że nowinki technologiczne tamtych czasów studio Sunrise usiłowało jakoś przeczekać, próbując przykuwać widza w inny sposób. Tak można sobie tłumaczyć wychodzące po sobie The Big O, Infinite Ryvius, zaraz później serię Crest/Banner of the Stars. Ten środkowy tytuł szczególnie przykuwa moją uwagę ze względu na zastosowanie kilku nieszablonowych założeń przy produkcji, przekształcających ją z kolejnych przygód licealistów gdzieś (tym razem w kosmosie) w, mimo wszystko, seans godny upamiętnienia. Muzyka i praca kamery są tym razem bohaterami dzisiejszego wpisu.

Przyszłych kosmonautów i personel kosmiczny szkoli orbitalna stacja Liebe Delta, zaludniona w przeważającej części przez uczniów i kadetów. Podczas rutynowej przerwy w aktywności stacji, w trakcie której stery zostały przekazane kadetom na potrzeby treningu, nieznane siły przeprowadzają sabotaż, powodując zapadanie się Liebe Delta w 'Geduld,' niezbadane dokładniej morze plazmy. Kadra pedagogiczna poświęca swoje życie, co do jednej osoby, aby ocalić uczniów – na marne. I byłby to koniec serialu, gdyby nie przebudzony statek Ryvius, który stanowił rdzeń stacji. Nikt nie wie o co chodzi, w tym niczego nie rozumieją rządy Ziemi i ziemskich kolonii, nagle mające przed sobą wielki statek obcego pochodzenia. Wewnątrz znajdują się wspomniani uczniowie.

Porównuje się serial do Władcy Much p. Goldinga – uczniowie wytwarzają niemal plemienne stosunki już po kilku tygodniach zamknięcia w kosmicznej puszce, której prawie nikt nie potrafi obsługiwać. Jesteśmy świadkami niejednego przewrotu, desperackich manewrów, walk wewnętrznych – czasem wywołanych chęcią przypodobania się którejś z dziewczyn, czy odreagowania na podłe traktowanie. Buzujące hormony załogi miotają nią na lewo i prawo, a w międzyczasie różne statki usiłują Ryvius zneutralizować na wszelkie sposoby, na pierwszy rzut oka nie zważając na to, kto stanowi jego załogę.

Naszymi bohaterami głównymi będą skłóceni ze sobą bracia Aiba, Kouji i Yuki. Kouji ma usposobienie bardzo spolegliwe i niechętnie wdaje się w konflikty, którymi z kolei żyje Yuki, zawsze nastroszony jak jeż, gotów walczyć ze wszystkimi o wszystko. Bracia unikają się wzajemnie, by nie rzucić się sobie znowu do gardeł. Na szczęście widzów, to ich unikanie się trwa w najlepsze przez lwią część fabuły, co pozwala nam przyglądać się rozterkom innych postaci. A mamy co obserwować – dzieci z dobrych domów, napuszonych kadetów, chuliganów, dobre duszyczki, także rodzący się religijny kult. Zamknięci od świata wewnątrz żywego statku będą z trudem starali się wyjaśnić sytuację i zadokować gdziekolwiek, z trudem unikając śmierci.

Przyznam od razu, że fabuła Infinite Ryvius mało mnie porwała i niechybnie przyszłoby mi dać sobie z serialem spokój, gdyby nie absolutnie fascynująca reżyseria. Zaglądamy w metrykę – p. Taniguchi, ojciec Planetes i Geassów. Tutaj pozwolił sobie na wszędobylskie Dutch angle – kamerę ustawioną nieco na ukos, unikającą pionów i poziomów. Częstokroć będzie do tego kadrować mocno z góry lub od dołu, nadając serialowi unikatowy sznyt. Wyjątkowo pojemne są designy postaci, niby bez fajerwerków, a mimo tego zawsze dzięki tym nieznośnych nachyleniom kamery zyskujące. Gapić się na taką pracę kamery także nie byłoby sposób przez dwa sezony, gdyby nie drugi komponent spajający seans – muzyka.

Ciekawa to sprawa. Ścieżka dźwiękowa ma w sobie wiele z typowego sci-fi plumkania, jednak pazura nadają jej puentujące wszelkie uniesienia fabuły kawałki wykonane w stylu R&B, zaskakująco udanym z japońskim wokalem. Dużo będzie muzyki na fortepian, saksofon, trąbki, wypełniającej ciszę, której wcale tak dużo nie uświadczymy. Reżyseria dźwięku to także smakowity kąsek – aktorzy nieustannie wchodzą sobie w słowo, a tempo rozmów przypomina czasem ogień z karabinu. Jest gadane, oj jest, a zwłaszcza w wykonaniu p. Shiratoriego (Kouji Aiba). Swoją nietypową barwą głosu dominuje we wszystkich rozmowach, w których bierze udział.

Powiem tak – serial byłoby się oglądało cokolwiek miernie, gdyby nie świeża reżyseria i ciekawe rytmy ścieżki dźwiękowej. Wam polecam Infinite Ryvius z tego samego powodu – jako seans pełen technicznych ciekawostek, aniżeli jako porywającą historię. Znajdzie się zapewne niejedna osoba, którą zafascynują rodzące się wśród uczniów takie czy inne społeczne porządki, przewroty i dramy, wreszcie coraz powszechniejsze zbrodnie i podobne okropieństwa. Metryka nie kłamie – Infinite Ryvius to produkt swoich czasów.
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
64/100

Mugen no Ryvius (1999), TV, 2-cour 
stu...

źródło: comment_3fItpRRk1cFXZMf53SHNbka3iu0LltSy.jpg

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@tobaccotobacco: Twoje wrzutki są zadziwiająco zbieżne z moją watchlistą, co jest niepokojące, bo lubuje się w zapomnianych przez Boga tytułach. Czekam na Zegapain, Noein, Hourou Musuko czy inne Saiunkoku Monogatari xD
  • Odpowiedz