Nichijou (2011), TV, 2-cour studio Kyoto Animation
W przypadku komedii typu kromka życia można wykorzystywać scenariusze albo realistyczne, albo odrealnione. W Nichijou (dosłownie, ‘codzienność’), myk polega na tym, że realistycznym jest mało co, bowiem bohaterowie reagują na drobne, codzienne problemy i utarczki w sposób absurdalnie przesadzony, bądź wplątują się w scenariusze zupełnie nieprawdopodobne. Tłumaczenie żartów je zabija, stąd o Nichijou lepiej mówić oględnie – humor wynika w lwiej części z kontrastu między tym, jak by się człowiek zachował normalnie, a tym, co bohaterowie serialu przyjmują za ich ‘codzienność.’
Śledzimy dwie rozbieżne linie bardzo luźnej fabuły, które zazębiają się mniej więcej w połowie serialu – codzienność trójki koleżanek z pobliskiego liceum, a także codzienność mieszkańców „Instytutu Shinonome,”czyt. domostwa młodocianej wynalazczyni, matkującego jej robota, a także ich gadającego kota. W tle przewijają się pomniejsze historie poszczególnych postaci tła, historie z czytanej przez bohaterów mangi pt. Helvetica Standard, pojedyncze klipy z żartami słownymi itp.
Odcinek serialu stanowi niemal zawsze miszmasz kilku z wymienionych, luźno przemieszany, acz uporządkowany chronologicznie, stąd Nichijou można oglądać wyrywkowo, ale niekoniecznie się powinno. Nie to, że się niechcący człowiek zagubi i nie odnajdzie w fabularnych zawiłościach, skądże znowu – serial jednak nie tupta w miejscu, tylko nadaje tym niezobowiązującym historyjkom kierunek, szczególnie początkowo rozwidlonemu wątkowi głównemu. Mimo wszystko, jedyną bohaterką o autentycznym arcu będzie Nano, dziewczyna-robot marząca o byciu jak prawdziwy człowiek. Nie będzie wielkim spojlerem wspomnieć, że przyjaźń wynagrodzi jej niemożność spełnienia tego marzenia.
Ton produkcji jest niezobowiązujący i pomimo zniszczeń i strat w ludziach, będących efektem przesadyzmu w reakcjach bohaterów, wszystko jakoś wraca do normy w kolejnej scenie. Śmiało można obejrzeć dowolny klip na YouTube, by z miejsca wyrobić sobie opinię nt. tego, czy serial będziecie mieli zamiar oglądać. Zaświadczam lojalnie – niewiele się zmienia, utrzymywany jest cały czas ten sam poziom i wymowa. Poza historiami pokroju pochodzenia spinek do włosów Chio, nic w Nichijou nie zaskakuje, szybko wskoczycie w rytm ichniej codzienności.
Nie można mieć zarzutów do oprawy serialu. Nie jest to typowa dla KyoAni zabawa efektami z Photoshopa, tylko rzetelnie rysowana i kolorowana produkcja wykonana w na pierwszy rzut oka pobieżnie i schematycznie. Nic bardziej mylnego, animacja jest wyjątkowo płynna i nie ogranicza się do gadających głów, a każdej scenie głównego wątku są przyporządkowane pieczołowicie narysowane tła. Niejaką sitcomowość można odczuwać z racji tego, że te tła wracają raz po raz. Dla bohaterów stanowią codzienność, a dla twórców oszczędność budżetu.
Muzyka kradnie show. Brzmi jak składanka najlepszych melodii z Tom & Jerry, w domyśle kreskówki niemej. Każda scena w Nichijou będzie zatem zaczynała lub puentowała skocznym tematem muzycznym, często na fletach i delikatnych, wesolutkich smyczkach i fortepianie. Gorzej wypadną niestety kawałki energiczne niby z filmu akcji, przypisane scenom odrealnionym. Kompozytorem jest p. Nomi, odpowiedzialny również za Mimi o Sumaseba studio Ghibli, tam jednak pisał głównie na skrzypce. Openingi wysadzają z butów, swoją drogą.
Nichijou z powodzeniem reprezentuje typ komedii odrealnionej, mimo wszystko zakotwiczonej w kromce życia, a przy tym chlubi się świetną kreską i, zazwyczaj, oprawą muzyczną. Problemem największym stojącym przed widzem jest – czy go ten typ humoru aby nie zmęczy? Sceny kolejnych odpałów bohaterów śledzi się z uśmiechem na twarzy, ale bardzo często ma się niemiłe wrażenie wypychania odcinków pierzem, z racji na fragmentaryczną ich konstrukcję. Gdyby odsiać słowne rebusy i co abstrakcyjniejsze gagi, całość zapewne skurczyłaby się o połowę. Mimo wszystko, Nichijou to dobra zabawa, a przy tym jedna z ostatnich autentycznych komedii tego studio. Zdecydowanie warto, w stosownym umiarze.
@Passarinho: Poza tym bardzo dobra ekspozycja humoru.
W beznadziejnym (moim skromnym zdaniem) Lucky Star byśmy mieli pusty dialog i wyglądało by to tak: - A mieliście kiedyś tak, że jedliście chlebek i czytaliście opakowanie, a na opakowaniu było napisane, że data przydatności do spożycia jest na chlebku, a tę cześć chlebka już zjedliście? - No, najgorzej.
@kinasato: Nichijou i Lucky Star to jednak bardzo różne odmiany humoru. Nichijou często polega na absurdzie (Nano, walka z jeleniem, nadludzkie moce), a LS to bardziej parodia.
@Passarinho: Tak, wiem. Chodzi mi o to, że Nichijou pokazuje Ci śmieszne rzeczy, a Lucky Star opowiada o śmiesznych rzeczach, które fajnie byłoby zobaczyć. Często oglądając anime mam do czynienia z gagami, które w teorii powinny być śmieszne, ale jednak coś nie pykło. A w Nichijou wszystko #!$%@? perfekcyjnie ( ͡°͜ʖ͡° )つ──☆*:・゚
@tobaccotobacco: Oj tak to anime jest świetne, jedna z lepszych komedii świetnie się wybawiłem już sporo czasu temu.
Anime mi się na tyle spodobało, że postanowiłem sprowadzić mangę z USA. Jeszcze nie czytałem, bo dopiero ostatnio sprowadziłem ostatnie 4 tomy, ale czytałem że od około 8 tomu do 10 są rzeczy niezekranizowane. Na tyle na ile przeglądałem jest to prawda :D
28/100
Nichijou (2011), TV, 2-cour
studio Kyoto Animation
W przypadku komedii typu kromka życia można wykorzystywać scenariusze albo realistyczne, albo odrealnione. W Nichijou (dosłownie, ‘codzienność’), myk polega na tym, że realistycznym jest mało co, bowiem bohaterowie reagują na drobne, codzienne problemy i utarczki w sposób absurdalnie przesadzony, bądź wplątują się w scenariusze zupełnie nieprawdopodobne. Tłumaczenie żartów je zabija, stąd o Nichijou lepiej mówić oględnie – humor wynika w lwiej części z kontrastu między tym, jak by się człowiek zachował normalnie, a tym, co bohaterowie serialu przyjmują za ich ‘codzienność.’
Śledzimy dwie rozbieżne linie bardzo luźnej fabuły, które zazębiają się mniej więcej w połowie serialu – codzienność trójki koleżanek z pobliskiego liceum, a także codzienność mieszkańców „Instytutu Shinonome,”czyt. domostwa młodocianej wynalazczyni, matkującego jej robota, a także ich gadającego kota. W tle przewijają się pomniejsze historie poszczególnych postaci tła, historie z czytanej przez bohaterów mangi pt. Helvetica Standard, pojedyncze klipy z żartami słownymi itp.
Odcinek serialu stanowi niemal zawsze miszmasz kilku z wymienionych, luźno przemieszany, acz uporządkowany chronologicznie, stąd Nichijou można oglądać wyrywkowo, ale niekoniecznie się powinno. Nie to, że się niechcący człowiek zagubi i nie odnajdzie w fabularnych zawiłościach, skądże znowu – serial jednak nie tupta w miejscu, tylko nadaje tym niezobowiązującym historyjkom kierunek, szczególnie początkowo rozwidlonemu wątkowi głównemu. Mimo wszystko, jedyną bohaterką o autentycznym arcu będzie Nano, dziewczyna-robot marząca o byciu jak prawdziwy człowiek. Nie będzie wielkim spojlerem wspomnieć, że przyjaźń wynagrodzi jej niemożność spełnienia tego marzenia.
Ton produkcji jest niezobowiązujący i pomimo zniszczeń i strat w ludziach, będących efektem przesadyzmu w reakcjach bohaterów, wszystko jakoś wraca do normy w kolejnej scenie. Śmiało można obejrzeć dowolny klip na YouTube, by z miejsca wyrobić sobie opinię nt. tego, czy serial będziecie mieli zamiar oglądać. Zaświadczam lojalnie – niewiele się zmienia, utrzymywany jest cały czas ten sam poziom i wymowa. Poza historiami pokroju pochodzenia spinek do włosów Chio, nic w Nichijou nie zaskakuje, szybko wskoczycie w rytm ichniej codzienności.
Nie można mieć zarzutów do oprawy serialu. Nie jest to typowa dla KyoAni zabawa efektami z Photoshopa, tylko rzetelnie rysowana i kolorowana produkcja wykonana w na pierwszy rzut oka pobieżnie i schematycznie. Nic bardziej mylnego, animacja jest wyjątkowo płynna i nie ogranicza się do gadających głów, a każdej scenie głównego wątku są przyporządkowane pieczołowicie narysowane tła. Niejaką sitcomowość można odczuwać z racji tego, że te tła wracają raz po raz. Dla bohaterów stanowią codzienność, a dla twórców oszczędność budżetu.
Muzyka kradnie show. Brzmi jak składanka najlepszych melodii z Tom & Jerry, w domyśle kreskówki niemej. Każda scena w Nichijou będzie zatem zaczynała lub puentowała skocznym tematem muzycznym, często na fletach i delikatnych, wesolutkich smyczkach i fortepianie. Gorzej wypadną niestety kawałki energiczne niby z filmu akcji, przypisane scenom odrealnionym. Kompozytorem jest p. Nomi, odpowiedzialny również za Mimi o Sumaseba studio Ghibli, tam jednak pisał głównie na skrzypce. Openingi wysadzają z butów, swoją drogą.
Nichijou z powodzeniem reprezentuje typ komedii odrealnionej, mimo wszystko zakotwiczonej w kromce życia, a przy tym chlubi się świetną kreską i, zazwyczaj, oprawą muzyczną. Problemem największym stojącym przed widzem jest – czy go ten typ humoru aby nie zmęczy? Sceny kolejnych odpałów bohaterów śledzi się z uśmiechem na twarzy, ale bardzo często ma się niemiłe wrażenie wypychania odcinków pierzem, z racji na fragmentaryczną ich konstrukcję. Gdyby odsiać słowne rebusy i co abstrakcyjniejsze gagi, całość zapewne skurczyłaby się o połowę. Mimo wszystko, Nichijou to dobra zabawa, a przy tym jedna z ostatnich autentycznych komedii tego studio. Zdecydowanie warto, w stosownym umiarze.
W beznadziejnym (moim skromnym zdaniem) Lucky Star byśmy mieli pusty dialog i wyglądało by to tak:
- A mieliście kiedyś tak, że jedliście chlebek i czytaliście opakowanie, a na opakowaniu było napisane, że data przydatności do spożycia jest na chlebku, a tę cześć chlebka już zjedliście?
- No, najgorzej.
Nichijou często polega na absurdzie (Nano, walka z jeleniem, nadludzkie moce), a LS to bardziej parodia.
Anime mi się na tyle spodobało, że postanowiłem sprowadzić mangę z USA. Jeszcze nie czytałem, bo dopiero ostatnio sprowadziłem ostatnie 4 tomy, ale czytałem że od około 8 tomu do 10 są rzeczy niezekranizowane. Na tyle na ile przeglądałem jest to prawda :D