Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #muzykabrazylijska #jazz #wykwintneprogresjeakordow

Brazylia według pana Kurta G.

#2 - Lô Borges - Nuvem Cigana

do ostatniego niedopalonego skrawka zielni, do ostatniej kropli potu spływającej po karku, do ostatniej niezauważalnej z satelity sekundy, biłem się z myślami - czy do pary dla Borgesa dorzucić Miltona Nascimento?
wymownie, symbolicznie, na miejscu i godne naśladowania tak jednoczyć się z płonącymi lasami Amazonii(chciałem dopisać, że to powinien płonąć inny Amazon, ale po polsku ten żart nie ma sensu). ale podjąłem decyzję, że tylko przypomnę o Clube da Esquina (1972). "my tu wszyscy zaczynaliśmy" i to właśnie na podstawie tego albumu należy budować tożsamość bycia mentalnym canarinhos. za tym stoi coś więcej niż słuchanie bossanovy po pracy. to styl toczącego się życia i świadomość, że astralna jedność materii we wszechświecie, to nie tylko przerażająca wizja przybliżająca skalę nieskończoności - to odpowiedzialność za przestrzeń, która nas bezinteresownie otacza od tysiącleci...
a znudzonych odsyłam również do starego wpisu o Nascimento - tutaj.

nie raz już w myślach zadawałem sobie pytanie "Lennon czy McCartney?". nie raz robiłem to publicznie. nie raz zmieniałem zdanie i patrzyłem w sufit przy przeciskaniu odpowiedzi przez zaciśnięte zęby. ale nigdy jeszcze nie powiedziałem prawdy, bo na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź - Lô Borges. i na tym mógłbym skończyć, bo muzyka gościa, jak i jego postać, znana mi jedynie z okładek płyt, które nawiedzał swoimi rozczochranymi włosami, to ktoś/coś w rodzaju wyimaginowanego przyjaciela, na którym można zawsze polegać, ma dla nas czas i lubi długie spacery.
tak sobie myślę, sentymentalnie wspominam, że jego muzykę poznałem w kulminacyjnym momencie eksplorowania sztuki, myśli i duchowego rozkwitu(i społecznego zdziwaczenia) - przez co podświadomie słysząc jego muzykę po latach, czuję się jakbym znalazł się w samym środku mszy świętej(niestety stojąc tyłem do ołtarza i żegnając w złej kolejności), obrys mojej małpiej twarzy poważnieje a instynkty na moment przegrywają walkę z rozumem...

ale co z muzyką? dzisiejszy kawałek pochodzi z jego największego arcydzieła - Nuvem Cigana (1981)(generalnie nie wydał słabej płyty, polecam w ciemno brać wszystko co nagrał).
płyta tak piękna, że po jej wydaniu brazylijski rząd wprowadził specjalny program wyrównywania szans dla mniej uzdolnionych artystów. a tak całkiem serio, to wcześniej użyte pojęcie "piękna", jest przymiotnikiem najlepiej i najsprawniej opisującym jego twórczość. śliczność, która nie doprowadza do mdłości, akcentowana i doprawiana arystokratycznymi akordami dla przełamania smaku. puszyste aranżacje jazzowych uników, dzięki którym Borgesowski syntezator #!$%@?ę wokół siebie jednocześnie niewinną filigranowość i podniosły mistycyzm, niczym docierający do nozdrzy zapach kościelnego kadzidła(tudzież dobrego zielska¯\_(ツ)_/¯).
pop nie może być już bardziej wysmakowany, nie może być bardziej skompensowany i progresywnie zbuntowany wobec swoich przepisów i niepisanego prawa. a z drugiej strony idealnie wpisujący się w jego ramy, poptymisytcznie maksymalizując przebojowość wszystkich użytych środków wyrazu, nawet tych przysparzających ludzi ze słuchem absolutnym o zawrót głowy.

z tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, ale to pewnie dlatego, że jutro poniedziałek...

KurtGodel - #godelpoleca #muzyka #muzykabrazylijska #jazz #wykwintneprogresjeakordow ...