Wpis z mikrobloga

Homoseksualizm to choroba?

Nieco prowokacyjny tytuł, zważywszy na to, że wpis nie będzie ani o homoseksualizmie, ani o chorobach. Będzie to natomiast wpis o tym, jak o homoseksualizmie się, ehem, DEBATUJE. Podobno warto rozmawiać, czasem nawet trzeba rozmawiać, jednak w wypadku praw osób LGBT – jak i w odmiennych a popularnych kwestiach jak aborcja etc. – dyskusja jest jałowa i prowadzi donikąd. W ogniu dyskursu spalane są kolejne ‘fakty naukowe’, orzeczenia i definicje, a mimo to rzadko kiedy dyskutujący zwracają uwagę na rzecz najistotniejszą.

Wpis pojawia się nieprzypadkowo, choć ze sporym opóźnieniem. Niedawno moderacja obdarowała nas dwoma wspaniałymi prezentami, dzięki którym poziom inteligencji Wykopu wzrósł o rząd wielkości – banem dla lakukaraczy i permem dla Czitera. To właśnie ten drugi, nietuzinkowy erudyta, zaangażował się przed banem w tworzenie metateorii psychiatrii, pisząc właśnie o chorobie homoseksualizmu. To właśnie jego niezłomna działalność intelektualna i poszukiwania prawdy zainspirowały ten wpis. Nie będę jednakże pisał o decyzjach APA; rozważał, czy homoseksualizm jest chorobą, czy nie jest; czy taka a taka definicja choroby jest słuszna. Powód stanie się jasny w dalszej części wpisu.

O tym, że w dyskusjach o prawach osób LGBT pojawiają się twierdzenia o statusie homoseksualizmu jako choroby, przekonywać chyba nie muszę, wszak wszyscy siedzimy w naszym wykopowym bagienku. Oczywistym jest też, że twierdzenie to nie jest czymś właściwym tylko tutejszym rozmowom. Typowa debata, a przynajmniej interesujący nas fragment, wygląda zazwyczaj tak:

Anty-LGBT: bleblebleble… homoseksualizm to choroba...bleblebleble

Pro-LGBT: Nie, homoseksualizm to nie choroba, bo...bleblebleble…decyzja APA...blebleble.

Anty-LGBT: blebleble...homolobby...blebleble...naciski, głosowanie...blebleble.

Pro-LGBT:

Anty-LGBT: blebleble...w takim razie nie uznaję tej decyzji i definicji choroby, na jakiej się opiera...blebleble.

Pro-LGBT: Zatem negujesz FAKT NAUKOWY...blebleble...jesteś jak płaskoziemcy...blebleble.

To, co wytłuściłem, będzie dla nas istotne, bo jest przykładem współczesnej choroby (tak, to słowo posiada również intensję, która z medycyną nie ma nic wspólnego). Jest nią ślepy kult nie tyle nauki, co popularnego, i wykrzywionego, jej obrazu. O tym obrazie mam zamiar stworzyć inny wpis, pewne wątki jednak trzeba tu poruszyć. Otóż, mimo mojej sympatii dla walki osób LGBT o swoje prawa, osoba pro-LGBT w wytłuszczonym fragmencie wypada dla mnie gorzej od swojego oponenta. Zagrywając kartą FAKT NAUKOWY, odmawia przeciwnikowi spełniania racjonalnych standardów dyskusji, lecz czyni to niesłusznie, albowiem anty-LGBT ma pełne prawo nie uznawać decyzji APA i definicji choroby/zaburzenia, której homoseksualizm miałby nie spełniać, zachowując przy tym standardy racjonalności. A to dlatego, że w tym wypadku nie mamy do czynienia z żadnym faktem naukowym.

Nie chciałbym być zrozumiany źle. Jeżeli ktoś wprost neguje ustalenia naukowe lub też przyjmuje przy tym oszukańczy sztafaż krytycznego sceptyka, nie zasługuje na poważne traktowanie w jakimkolwiek intelektualnym dyskursie. Wszelka konkluzja, nawet sceptyczna, wymaga argumentu, który by ją uzasadniał, kto zaś neguje i podważa dla samej negacji, nie jest żadnym sceptykiem. Mimo to autorytet nauki bywa nadużywany. Karta ‘faktu naukowego’ jest jedną z najstarszych kart w talii. Czyż fakt naukowy nie jest czymś obiektywnym i niezależnym? Samo pojęcie faktu zapewnia wszak o tym, bo oznacza ono tyle co prawdziwe twierdzenie. W czasach, kiedy karierę robią powiedzonka pokroju facts don’t care about your feelings, nikt nie chciałby wyjść na irracjonalnego denialistę.

Problem jednak w tym, iż actually, facts DO care about your feelings. A przynajmniej między innymi emocje decydują o tym, co za fakt zostanie uznane. Nie wchodząc jednak na pola psychologii, bo i nie trzeba, można zauważyć, że fakt naukowy staje się faktem naukowym dopiero w obrębie danej struktury teoretycznej (co było jednym z głównych argumentów przeciwko pozytywistycznej filozofii nauki). Mówiąc inaczej, to teoria decyduje o tym, co zostanie uznane za fakt. Jak napisałem wyżej, fakt oznacza prawdziwe twierdzenie. Zostawiając na boku rozważania o tym, czym jest prawda, nie ma wątpliwości, że twierdzenia są prawdziwe lub fałszywe za mocy swojej treści, a na treść tę składają się pojęcia. Pojęcia, które formułowane są w obrębie określonej teorii. Weźmy takie stwierdzenie:

Gaz wymieszany z utleniaczem przed osiągnięciem strefy spalania formuje płomień kinetyczny, w którym prędkość spalania zależy od kinetyki reakcji.
Zdanie to jest dość skomplikowane. Mamy tu pojęcia gazu, utleniacza, spalania, kinetyki itp. Opisanie tak pospolitego fenomenu wymaga szerokiego zaplecza teoretycznego. Nie byłby to problem, gdyby istniał zawsze tylko jeden poprawny opis. Historia fizyki pokazuje jednak, że kolejne ‘paradygmaty są niewspółmierne’ (przywołując Kuhna). Prawdziwość teorii względności wyklucza prawdziwość opisu newtonowskiego tak samo jak ta druga wykluczała prawdziwość fizyki Arystotelesa. Świat sił wykluczał świat żywiołów i naturalnego miejsca każdej rzeczy. Ciężko zatem uznawać fakt za coś niezależnego od człowieka. Fakt uwikłany jest w teorię, ta zaś jest efektem nie tylko pracy badawczej, lecz również przemyconych do niej uprzedzeń i rozstrzygnięć o charakterze aksjologicznym.

Nie powinno się powyższego odczytywać jako wyrazu relatywizmu lub antyrealizmu. Nauka według wszelkich przesłanek zdaje się rozwijać i doszukiwanie się postępu w kolejnych zmianach teorii jest jak najbardziej zasadne. Pierwiastek ideologiczny w nauce jest obecny, mimo to w różnym stężeniu w różnych dziedzinach.

Nie mam miejsca omawiać tej problematyki, więc jeśli kogoś takie napomknienie nie przekonuje, to bardzo mi smutno. Nie ma to jednak większego wpływu na całość rozważań. Czy przyznamy obiektywność i niezawisłość faktom naukowym, czy nie, na jedno chyba wszyscy się zgodzimy – znajomość faktu naukowego jest wysoce informatywna. Kiedy ktoś nam mówi przykładowo, że masa Słońca wynosi 2 x 10^26 kg, to czujemy, że się czegoś dowiedzieliśmy, czegoś niebanalnego. Mówimy ‘łał’. Wynika to stąd, że zdanie ‘masa Słońca wynosi 2 x 10^26 kg’ jest, primo, prawdziwe a posteriori, secundo, prawdziwe przygodnie. To dlatego ‘homoseksualizm to (nie) choroba’ ciężko uznać za fakt naukowy. Za fakt jako taki owszem, jednak fakt trywialny. Powody tego stanu rzeczy są wszelako trudne w analizie.

Wynika to z obecnej w tym twierdzeniu indeksykalności. Zdanie ‘homoseksualizm to choroba’ jest zdaniem odmiennym od ‘homoseksualizm według definicji zawartej tu-a-tu jest chorobą’. Drugie twierdzenie można uznać za informatywne: dowiadujemy się dzięki niemu, że jakaś konkretna definicja funkcjonuje; gdzie można ją odnaleźć; że homoseksualizm posiada charakterystykę, która spełnia tę definicję etc. Prawdziwość tego twierdzenia stwierdzana jest a posteriori, musimy wszak zajrzeć do tego źródła i musimy wiedzieć coś o homoseksualizmie. Inaczej jest z twierdzeniem, które tu analizujemy. Nie pada tam żadne słowo o definicji, jednakże łatwo domyślić się, że według niego homoseksualizm jest chorobą w znaczeniu, jakie nadaje temu pojęciu osoba wygłaszająca twierdzenie. Zdanie to jest zatem prawdziwe na mocy relacji między pojęciami, zatem a priori. I to prawdziwe koniecznie. Przypadek masy Słońca jest odmienny, bo mimo znajomości wszystkich użytych tam pojęć, nadal nie sposób stwierdzić prawdziwości tamtego twierdzenia bez odwołania się do doświadczenia. Dlatego kiedy ktoś nam mówi, że homoseksualizm jest, lub nie, chorobą, nie czujemy się bogatsi w wiedzę, w odróżnieniu np. od przypadku, gdy słyszymy, że homoseksualizmu nie da się wyleczyć.

Ktoś mógłby podnieść obiekcję, iż nawet jeśli tak jest, to nadal anty-LGBT postępuje nieracjonalnie, odrzucając naukową definicję i używając własnej, albowiem naukowa jest lepszą. Problem w tym, że teoretyczne definicje formułuje się po to, aby ustalić referencję danej nazwy, co zresztą różni je od klasycznych intensji, które są wtórne wobec użycia. To, jaką definicję przyjmiemy, zależy tylko od tego, co chcemy pomieścić w zbiorze, który ta nazwa ma dla nas wskazywać. Wynika stąd narzędziowy charakter definicji. Nie są one prawdziwe bądź fałszywe, to są bowiem cechy zdań twierdzących. Dlatego anty-LGBT może przyjmować dowolną definicję, nie narażając się na łatkę antynaukowego oszołoma. On nadaje nazwie choroba znaczenie (przyjmijmy dla uproszczenia tożsamość znaczenia i definicji), które sprawia, że homoseksualizm staje się chorobą. Wszechświat może i pozostaje taki sam, jak był, lecz relacje pojęć zmieniają się. Jasne, z pewnością napotka problem zbytniej inkluzywności lub ekskluzywności definicji etc., są to jednak problemy wszystkich definicji. Definicje oceniać można wyłącznie pod kątem użyteczności w określonym kontekście.

Ponudziłem, wiem. Wszystko to jednak blednie wobec najistotniejszego. Otóż kiedy w takich wypadkach dyskutanci przerzucają się linkami do Wikipedii i homoseksualizm.edu.pl, bardzo rzadko pada pytanie, które padać powinno zawsze, kiedy ktoś twierdzi, że homoseksualizm jest lub nie jest chorobą. Pytanie brzmi: ‘no i #!$%@? z tego?’.

Nigdy, dosłownie nigdy nie spotkałem się z sytuacją, że zdanie ‘homoseksualizm to (nie) choroba’ padło w obrębie kompletnego argumentu. Zawsze jest to zdanie, które rzucane jest bezmyślnie i równie bezmyślnie odpierane. Principle of charity głosi, że argumenty przeciwników winno się rekonstruować jak najprzychylniej, mimo to w tym wypadku nie bardzo wiadomo, co miałoby wynikać z tego zdania. Słuszność dyskryminacji? Przyzwolenie na kamieniowania? A jeśli tak, to jak miałyby brzmieć pozostałe przesłanki argumentu? ‘Osoby, których stan psychofizyczny określa się jako chorobę, nie powinny zawierać małżeństw i adoptować dzieci’? Taka przesłanka nie ma nawet cienia wiarygodności. Stąd moja niewesoła konstatacja o jałowości rzekomo istotnej debaty. Obie strony zanadto skupiają się na tym, co w gruncie rzeczy nie ma znaczenia. Na pytanie o to, jak powinno traktować się osoby LGBT na gruncie prawnym i moralnym, nie odpowiadają samodzielnie ani decyzja APA, ani ewolucja mechanizmów rozrodczych, ani statystyki samobójstw wśród osób LGBT. Postrzeganie tych osób zmienia się na lepsze, lecz szczerze wątpię, aby działo się to dzięki ‘wyważonym dyskusjom opartym na argumentach’ przede wszystkim dlatego, że niemal nikt takich dyskusji nie toczy.

Idę rąbać drewno.

#nowyonanizm <- czarnolistuj, jak nie chcesz czytać tych wysrywów.

#filozofia #homoseksualizm i nieskromnie #gruparatowaniapoziomu
  • 40
  • Odpowiedz
Idę rąbać drewno.


Właśnie straciłem godzinę na szukanie tekstu, który napisał Hrabal w ciągu pięciu godzin w nieregularnych przerwach między rąbaniem drew i koszeniem trawy, a który to ma zwolniony puls wertykalnej siekiery i horyzontalnego sieczenia austriackiej kosy. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny.
  • Odpowiedz
[C]o miałoby wynikać z tego zdania.


@Turysta_onanista: wydaje mi się, że przynajmniej czasami wygląda to tak:
(Zał. 1) Homoseksualizm jest chorobą.
(Zał. 2) Choroba to coś złego; choroba to patologiczny stan organizmu.
(Wniosek 1) Homoseksualizm nie powinien być traktowany jako coś normalnego i neutralnego/pozytywnego.
(Wniosek 2) Próby leczenia homoseksualizmu powinny być akceptowalne a nawet wskazane po „rozpoznaniu choroby”.

Oczywiście, przynajmniej na wykopie, ten argument jest głównie używany przez kompletnych idiotów, którzy
  • Odpowiedz
@Turysta_Onanista: Nazwa "choroba" jest raczej stygmatyzująca (nie we wszystkich przypadkach, ale w tym owszem). Kojarzy się z czymś niedobrym. Według psychologicznych definicji choroba/zaburzenie musi zawierać w sobie jakieś cierpienie (osoby dotkniętej lub kogoś jej otoczeniu). Jako, że z cierpieniem na ogół się walczy, tak i nazywanie kogoś o innej orientacji seksualnej chorym niejako wskazuje na to, że z czymś w jej zachowaniu należy walczyć np. wykastrować, odizolować, poddać przymusowej terapii (gdy
  • Odpowiedz
@Turysta_Onanista: spoko czasem przeczytać coś, co w całej tej dyskusji jest przynajmniej trochę wyważone. Nawet mógłbym zacząć cię obserwować, ale przeglądam wykop w pracy i nie chciałbym żeby ktoś zobaczył, ze obserwuje jakiegoś onanistę xD
  • Odpowiedz
@Brzytwa_Ockhama: Gdzie mi tam do mędrców z KJ.
Argumenty autora jednak wypadają kiepsko. Kluczowej dla siebie przesłanki, że instytucje prawne muszą przynosić dobro całości wspólnoty, w ogóle nie uzasadnia. Nie zauważa również, że dobro wspólnoty jest na tyle mętnym pojęciem, iż przy odrobinie chęci wiele można tam upchać.

Z kompa napisałbym coś więcej, ale nie mam chwilowo czasu.

Edit: nie wiem też, dlaczego bezpłodność miałaby być cechą przygodną, homoseksualizm zaś konieczną.
  • Odpowiedz
Jak tak patrzę na proporcję odpowiedzi na temat i na temat nie do końca, to aż by się chciało zacytować Wielką Improwizację Konrada Naszych Czasów, więc może coś jeszcze dodam.



[Ł]atwo domyślić się, że według niego homoseksualizm jest chorobą w znaczeniu, jakie nadaje temu pojęciu osoba wygłaszającą twierdzenie. Zdanie to jest (...) prawdziwe koniecznie.


@Turysta_onanista:

Problem polega też na tym, że zwykle dyskusja ma niezbyt formalny przebieg i jest prowadzona przez
  • Odpowiedz
@Profesor_Milczarek: Interpretacji tego, czy P pojawia się jako wniosek, czy jako przesłanka, czy w argumencie dedukcyjnym, czy indukcyjnym etc. jest z pewnością wiele. Zbyt wiele, i w tym problem. Gadanie o rozmnażaniu i cytowanie (wybiórcze) publikacji wskazywałoby na to, że choroba jest tam rozumiana w jakimś stosunkowo ścisłym sensie. Z drugiej strony najprzychylniej byłoby interpretować chorobę w inny sposób, bo wtedy byłaby szansa na uzyskanie moralnie relewantnej przesłanki (zakładając, że spór
  • Odpowiedz
Interpretacji tego, czy P pojawia się jako wniosek, czy jako przeslanka (..)


@Turysta_onanista: Pełna zgoda, po prostu wydaje mi się, że P będzie bardzo rzadko a priori w ujęciu kantowskim i praktycznie zawsze bedzie z czegoś wynikać. Oczywiście ręki bym sobie za to uciąć nie dał, co zresztą potwierdza tylko to o czym piszesz na temat problemu z interpretacją P i rozumiem, że nie jest to kluczowa sprawa w tym wpisie.
  • Odpowiedz