Wpis z mikrobloga

Pewnie doskonale wiecie, świat perfum w dość zabawny sposób potrafi nakreślać swoje reguły.
Tym bardziej, że cały świat się zmienia i nic nie pozostaję takie samo, jak było kiedyś.
Tak jest i z liniami perfum, których dotyka zmiana formuły zapachu, powstają nowe flankery, czy pionierskie kompozycje które w dość mocny sposób odbijają swe piętno w świadomości swoich odbiorców, czy też nieświadomych tego, zwyczajnych szeregowych użytkowników perfum.
Są takie linie których kształt nadgryziony zębem czasu, oraz chęcią zysku zmieniły się bardzo mocno.
Wystarczy wspomnieć o największych, czyli La Nuit od YSL, Homme od Diora, czy Bleu de Chanel od Chanel.
Jednakże są też przypadki, gdzie kolejne reformulacje nie wpłynęły w sposób diametralny na sam zapach, czy na jego koncepcje.

Yves Saint Laurent - La Collection Rive Gauche Pour Homme

Styl barberowy w perfumach jest często postrzegany jako styl dla dojrzalszego faceta, czasem przyrównując go do tzw. "dziadów", które są mocno aromatyczne w sposób drzewny oraz kwiatowy i z moich doświadczeń zauważyłem, że pierwszym wyobrażeniem ludzi którzy czują tego rodzaju zapachu, jest salon fryzjerski, z zamierzchłych lat ubiegłego wieku.
Pełna racja, w końcu mają się kojarzyć z golibrodą (jednak tutaj angielski w bardzo ładny sposób określa ten styl, po polsku styl "golibrodowy" nie brzmi tak poprawnie i ładnie).
Z reguły marki, które znaczą coś więcej w świecie mody, posiadają w swoim asortymencie tego typu perfumy i nie bez powodu - w końcu muszą dotrzeć do jak największej liczby potencjalnych kupców.

Rive Gauche to zapach, który powstał w 1971 roku.
Jednak jest to rok w którym świat ujrzał nie tyle wersję dla mężczyzn - którą znamy z czasów dzisiejszych, tylko perfumy dla kobiet oparte na tejże nazwie.
Perfumy również oparte na królujących i dominujących w tamtych czasach aldehydach.
Głównym twórcą kompozycji zapachowej z 2003 roku, która de facto zapoczątkowała męską linie Rive Gauche, jest Jacques Cavallier.
Twórca wybitny, twórca który ma w swoim dorobku wiele kultowych już zapachów.
16 lat temu, powstały wybitne perfumy, które uniosły ciężar znakomitego nosa twórcy.
Rive Gauche, to mieszanka rozmarynu, anyżu gwiazdkowatego, bergamotki, lawendy która jest wyznacznikiem w tym stylu, goździków, geranium, kumaryny, paczuli, drzewa gwajakowego, wetywerii i mchu dębowego.
Jak widzicie, nie ma tu miejsca na słodkie akcenty, rodem z fasolki tonki, czy wanilii, jednakże nie oznacza to, że słodkości w nich nie uświadczymy.

Dzięki uprzejmości Mirka @konsonanspoznawczy, który udostępnił mi próbkę klasycznego Rive Gauche, postanowiłem porównać trzy zapachy z tej samej linii.
Klasyczny Rive Gauche, poreformulacyjny La Collection, oraz najnowszy La Collection w przeźroczystej butelce.
Jak widzicie na zdjęciu, jestem posiadaczem wszystkich trzech flakonów.
Serio jestem...
No dobra, nie jestem...myślałem, że nikt nie zauważy, że to wydrukowane ( )
Sam test mnie trochę zadziwił, bo każde perfumy ewoluowały z czasem, ale w taki sposób, w jaki bym się nie spodziewał.
Pamiętajcie, że są to moje subiektywne odczucia.

Rive Gauche Vintage jest w otwarciu trochę szorstki i oprócz dominującej lawendy, dość mocno czuć paczule, która jest ziemista, brudna.
Również czuć wetywerie, która jest jakby wymieszana w tej paczuli, żeby nie powiedzieć zdeptana i utarta, a na to wszystko posypany rozmaryn.
Lawenda jednak zdecydowanie wybija się na pierwszy plan i jest nad resztą nut.
Co najciekawsze i nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem, po aplikacji otwarcie jest jakby słabe, by przez kolejne 2 minuty nabrać na sile, jakby poprzez integrację ze środowiskiem skóry chciała pokazać - no, już wiem gdzie trafiłam, gdzie jestem, to teraz się zabawimy!
Równolegle wersja La Collection z 2011 roku, od samego początku uderza paczulą, wetywerią i rozmarynem.
Gdzieś odrobinę w tle jest lawenda, ale także bardzo dobrze wyczuwalna.
Jest bardziej słodko, ale nie jest to aż tak mocno wyczuwalne,
Wersja z 2011 roku jakby atakuję z całym impetem od razu, bez żadnego rozeznania się w terenie.
Uderza jak jednostka specjalna, mająca na celu odbicie zakładnika z rąk terrorystów.
Najnowsza wersja natomiast, od samego otwarcia jest bardzo ułożona, nie jest taka brudna, taka cierpka, taka ziemista.
Ewidentnie czuć, że YSL postanowiło stworzyć bardziej nowoczesną wersję tego pachnidła, jednakże nadal możemy poczuć wszystko to, co jest w wersji klasycznej oraz reformulacyjnej, tylko trochę słabiej.

Wraz z czasem, wersja klasyczna jakby zamieniała się miejscami z wersją z 2011 roku i to ona zaczyna być bardziej ziemista i brudna, a La Collection staję się bardziej lawendowy.
Współczesny wypust, nie ewoluuje w taki sposób i nadal jest bardziej stonowany i wygładzony, jednakże dla mniej doświadczonego nosa, nie będzie żadnych różnic pomiędzy tymi trzema zapachami.

W dry downie, to klasyczna wersja jest nadal bardziej ziemista i brudna, potem jest La Collection z 2011 roku i najmniej brudną z wersji jest ta współczesna.
Najnowsza wersja jest najbardziej "słodką" wersją i totalnie mnie to nie dziwi.
W sposób w jaki to zrobili nie niszczy tego zapachu absolutnie, najprościej jak tylko można unowocześnili go, by szedł wraz z duchem czasu i w tym przypadku absolutnie to popieram, jednak najważniejszą konkluzją z tego wszystkiego jest to, że z odległości wszystkie te trzy zapachy pachną identycznie.
Tak, nie boję się tego stwierdzić - zapachy pachną identycznie.
Parametry we wszystkich przypadkach są bardzo dobre i nie odczułem żadnych różnic w trwałości, czy projekcji.

Bardzo dużo przyjemności sprawił mi dzisiejszy test i przekonanie się na własnej skórze, że pomimo różnic w balansie poszczególnych nut na przestrzeni czasu, nadal jest to ten sam Rive Gauche, w który w bardzo przemyślany sposób zaingerowano i sprawiono, że nic nie stracił na swojej unikalności.

Pytanie jest następujące, czy warto poszukiwać starych flakonów i płacić za nie duże pieniądze, gdy dostajemy finalnie na tyle małe różnice?
Tak, jeśli kochamy Rive Gauche i będziemy w stanie docenić każdą małą różnice, za którą zapłacimy dużo pieniędzy i nie jeśli te drobne rozbieżności nas zupełnie nie interesują.

Ja nie żałuję, że kupiłem wersję z 2011 roku, ale wolałbym kupić najnowszą wersję i ją ochoczo używać po to, aby unikat mógł sobie spokojnie stać na mojej zapachowej półce, aby od czasu do czasu psiknąć sobie go dla przyjemności na szyję w domowym zaciszu i czuć się, jakbym wyszedł od znamienitej klasy golibrody :)

#perfumy #scentlife #zainteresowania #hobby
dradziak - Pewnie doskonale wiecie, świat perfum w dość zabawny sposób potrafi nakreś...

źródło: comment_9I87grYfhyrBIhVJ5i05b2ly57i4kVaY.jpg

Pobierz
  • 10
@dradziak: super, dzięki za post (czekałem od rana na niego). Sam jestem szczęśliwym posiadaczem puchy i wersji przezroczystej. La Collection tez miałem okazje sprawdzić. Zapach genialny i ponadczasowy. Nie każdemu może się podobać, co potwierdza moja dziewczyna, która jednego dnia powie, że pachnie świetnie, a innego że jak stary dziad.
Nie da się nie zgodzić, że najnowszy jest najsłodszy, ale Rive Gauche to przykład perfum gdzie reformulacja żadnej krzywdy nie wyrządziła.
@dradziak: Świetny wpis i na pewno zachęca do sprawdzenia zapachu golibrody.
Za to nie bardzo zrozumiałem hype na Toma Forda w tymże stylu. ~7zł/ml za zapach który za połowę tej ceny jest świetnie odwzorowany przez wielu, hmm... Kto bogatemu Fordowi zabroni się bogacić.
@SnoobDuog: Tom Ford jest ojcem stworzycielem obu, i Rive Gauche i Beau de Jour wyszły spod jego skrzydeł, ale według mnie są tylko krewnymi. To jednak zupełnie inne kompozycje ale stworzone w tym samym stylu, coś jak Fleur du Male i Custo Man. Różnica między nimi jest o wiele większa niż np. porównując Versace PH do Chanel AHS czy Dior Homme Intense do VUI. Warto mieć oba jeśli lubi się ten