Wpis z mikrobloga

Jestem w trakcie drugiego cyklu chemii. Na szczęście znowu bez komplikacji (poza spadkiem sił - dwa ostatnie dni, to najchętniej bym przeleżał). A ponieważ trochę odpoczywam, to i miałem czas na przemyślenia. Dzisiaj więc będzie mniej o moim stanie zdrowia, a więcej, o tym, jak radzić sobie z przekazywaniem informacji o chorobie. Piszę na żywca, więc nie wiem, jak dokładnie wyjdzie, ale może być długo (parzcie kawę) i dołująco (kocyk!).

#sarmatawalczyzrakiem #nowotwory #rak #zdrowie

Słowem wstępu - jak zauważyliście, każdy wpis okraszam zdjęciem swojej ręki. Wzięło się to z pierwszego postu, w którym chciałem pokazać wenflon (żeby dać dowód, że rzeczywiście jestem w szpitalu). Potem weszło to już w nawyk i wymyślam różne powody, dla których swą lewicę pokazać.

Dzisiaj w ręku trzymam dawno temu pożyczoną książką. Książkę, którą już dawno powinienem był oddać, ale jakoś nie było okazji. Książkę, której właściciel... jest tu na wykopie i czytał moje wpisy. Przekazał też wieści dalej, do wspólnego znajomego.

MP - proszę się tutaj zaraz ujawnić, albo usuwaj konto.


Muszę Ci także podziękować. Dzięki Tobie nadrobiłem zaległości i powiedziałem o swojej chorobie, osobom, które wiedzieć powinny. Ponieważ od początku miałem z tym problemy.

Już przy pierwszej wizycie w szpitalu na SORze, nie wiedziałem co i jak komu powiedzieć. Znając histeryczny charakter mojej mamy, nie chciałem nic mówić nawet rodzicom, żeby nie wpadli na oddział mnie "ratować". Chciałem spokoju. Po namowach żony zgodziłem się, żeby przyjechali. Tak samo teściowe. Jednak rozmowa na korytarzu w szpitalu "jak się czujesz" wkurzała mnie. Chciałem siedzieć w swojej sali i czytać książkę albo oglądać film, a nie otwierać się wobec ewidentnie jadących na środkach uspokajających rodzicach.

Potem przyszło powiedzieć coś znajomym. Na pierwszy ogień poszła siostra żony - tu było łatwo - kiedy wylądowałem w szpitalu, musiała w środku nocy przyjechać do dzieci, żeby żona mogła dołączyć do mnie. Wyjścia innego nie było, po prostu musiałem to zaakceptować.

Podobnie z gronem bliskich znajomych, w którym organizujemy wspólne "wigilie wigilii", jesteśmy chrzestnymi swoich dzieci etc. Żona musiała się wygadać dziewczynom, potrzeba zrozumiałą. Nie miałem pretensji.

Gorzej jednak było, kiedy przyszedł czas na mnie... jak powiedzieć o swojej chorobie rodzinie i znajomym, z którymi kontakt jest sporadyczny (nie że zły, ale po prostu sporadyczny).

"Cześć, co tam u Was? Ja mam raka".


Takiego rozwiązania nie byłem w stanie przyjąć. Przed świętami unikałem rozmowy z kuzynem, chrzestnym syna, który dopytywał się o prezent pod choinkę, żeby rozmowa nie zeszła na "a jak tam zdrowie". Bo co? Kłamać, czy mówić coś wbrew sobie? Ostatecznie, znowu żona mnie wyręczyła, tłumacząc, że głową byłem w innych sprawach.

Podobne rozterki miałem z najlepszym przyjacielem, moim świadkiem, złotym człowiekiem, którego można poprosić o dowolną przysługę i wiem, że nie zawiedzie. To właśnie przykład dobrych, acz sporadycznych kontaktów. Każdy ma swoje życie, czasu niewiele, nie jestem typem osoby, która lubi gadać przez telefon czy komunikator, więc trzeba wygospodarować czas na spotkanie. Jednak już spotykając się, jest o czym porozmawiać. Nie potrafiłem się jednak przez tyle czasu zebrać, żeby napisać, zadzwonić. Bo co miałem zrobić? Powiedzieć przez telefon, czy robić tajemniczego Don Pedro i umawiać się "bo musimy o czymś pogadać". Nie umiałem z tym sobie poradzić i dlatego odwlekałem to, udając, że problemu nie ma. Tutaj pomógł mi właściciel książki... Przesłał Robertowi link do wpisów i powiedział co u mnie. I to właśnie mój świadek zrobił to, do czego ja nie mogłem się zebrać - przełamał lody i zadzwonił pogadać. Ulga była ogromna... poczułem, że ciężar ukrywania problemu nagle spadł mi z barków.

Jako że wydarzenia lubią chodzić parami, szybko pojawiła się kolejna okazja, żeby powiedzieć coś kolejnym osobom zasługującym na to. Zadzwoniła do mnie koleżanka z poprzedniej pracy, pytając o temat zupełnie niezwiązany ze zdrowiem. Jednak wiadomo jak to jest - small talk jakiś musi być. Zapytała co u mnie, jak zdrowie, jak w nowej pracy. Powiedziałem, że mnie nie było w pracy od prawie 3 miesięcy, bo dopadła mnie "jakaś" choroba i powoli z tego wychodzę. Ja nie chciałem mówić za dużo, ona nie naciskała. Jednak kiedy odłożyłem telefon, zrozumiałem, jak się zachowałem. Powiedziałem A, ale już nie B. A co jeżeli teraz zapyta się reszty mojego byłego zespołu co u mnie (a z resztą byłem w dużo lepszej komitywie i na pewno mogła pomyśleć, że wiedzą więcej), a oni odpowiedzą zdziwieni, że nie mają o niczym pojęcia. Szybko napisałem co mi jest, jaka jest moja sytuacja i... kolejny ciężar spadł z ramion... Jednak można czasem napisać o czymś takim na głupim komunikatorze, skoro każde z nas mieszka w innej części Europy.

Po takich sytuacjach zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak to ukrywałem. Bałem się o tym mówić? Nie chciałem współczucia? Sam nie wiem. Wielu z Was pisze mi, że podziwia mój hart ducha. Jak widzicie, to nie jest tak, że jestem człowiekiem ze stali. Po prostu niektóre rzeczy znoszę lepiej inne gorzej. Starałem się do tej pory pisać pozytywnie, żeby zaszczepiać pozytywne myślenie, ale uczciwość wobec Was wymaga, abym pokazał też ten kawałek swojej słabości. Łatwiej mi było uzewnętrzniać się przed gronem wykopków, niż powiedzieć o swoich problemach przyjaciołom. Może dlatego, że nie są oni anonimowi, że trzeba im spojrzeć w twarz i na chwilę zdjąć maskę twardziela.

Przepraszam wszystkich, którym powinienem powiedzieć, a nie powiedziałem. Swoją drogą, ciekaw jestem, ile wśród Was może być jeszcze ukrywających się osób, które znają mnie z prawdziwego, a nie tylko mirkowego życia. Wyjdźcie z ukrycia.

W tym wpisie poruszę jeszcze jeden temat. Trochę z drugiej strony. Pisałem o tym, jak ja mówię o chorobie, teraz powiem Wam, jak ja odbieram takie informacje od innych.

Dwa lata temu koleżanka popadła w tarapaty zdrowotne. Nie mówiła dużo, na temat swojej choroby (przynajmniej nie mnie), ale z urywków informacji i szczątkowych wiadomości od innej koleżanki (której dokładniej się wygadała) poskładałem pewien obraz choroby. Jakiś nowotwór, ciężki i z kiepskim rokowaniem. Jest ode mnie zaledwie 3 lata starsza. To było przykre - człowiek młody, a już mu życie próbuje dopiec.

W trakcie drugiej ciąży, podczas USG, żonie znaleźli jakiegoś guzka na ścianie macicy. Przeżywaliśmy kryzys, bo nie było wiadomo co to i do czego może doprowadzić. Okazało się, że fałszywy alarm - jakaś pozostałość po cesarce. Ale widmo się pojawiło.

W podobnym czasie koledze w naszym wieku wykryto guza na tarczycy. Kolejna młoda osoba i kolejna choroba... na szczęście i tym razem okazała się, to być niegroźna zmiana.

Potem zachorowałem ja.

Wczoraj bliska znajoma, powiedziała nam, że jej siostra (3 lata młodsza) ma zdiagnozowanego złośliwego raka tarczycy i idzie na operacje.

W tym momencie tknęło mnie... jesteśmy młodzi, w pełni sił. A dotykają nas choroby, o których myśleliśmy, że dotyczą tylko starszych. Dotykają nas choroby, które mogą skrócić nasz pobyt na ziemi. I nawet już mnie to nie denerwuje, zacząłem to przyjmować jak coś normalnego... 30 kilkuletnia osoba z nowotworem jako coś normalnego... Ciężko jest się z tym pogodzić, a jednocześnie muszę, bo tak jest. Świat otacza nas syfem w jedzeniu, powietrzu, wodzie... we wszystkim. Co raz więcej chorób dotykach coraz młodsze osoby. Badajmy się jak najwięcej, dbajmy o zdrowie, patrzmy co jemy, bo jak tak dalej pójdzie, to nie będzie komu ciągnąć tego wózka.

Ja z wózka zeskakiwać nie zamierzam, ale widzę, jak wieści o chorobie wpływają na innych. Musimy walczyć - zawsze jest warto. Nigdy nie wiadomo, czy ten jeden rok wyrwany chorobie, nie będzie dla nas tym rokiem przełomowym.

Mam nadzieję, że Ci, którzy doczytali aż dotąd, nie klną na mnie. Każdy ma swoje słabe i silne strony. Dobrze jest czasem wyrzucić z siebie to, co złe, żeby zrobić więcej miejsca na pozytywną energię, którą teraz zamierzam walczyć z chorobą, i którą chcę się dzielić z Wami, aby pomóc Wam w Waszych problemach. Pamiętajcie - choroba to choroba, rak czy nie rak, trzeba wierzyć w terapię i walczyć. Mam nadzieję, że razem przejdziemy przez wszystkie problemu.

Do następnego razu (postaram się wyskrobać coś bardziej pozytywnego).

*************
Informacje techniczne:
Tag do obserwowania/czarnolistowania -> #sarmatawalczyzrakiem
Chcesz być wołany? Zapisz się na mirkolistę sarmatawalczyzrakiem
Masz pytanie? Proszę sprawdź najpierw czy nie odpowiedziałem w FAQ
Pobierz sarmatawkapciach - Jestem w trakcie drugiego cyklu chemii. Na szczęście znowu bez kom...
źródło: comment_JzlX24yarFmyTdXNFIVR2SoTsOQRe7vA.jpg
  • 16
@sarmatawkapciach: Niestety ludzie "nie chwalą" się chorobą. Jak się nie chwalą, to mało kto o tym wie. Jak mało o tym wie, to problemu nie ma.
Mój przyjaciel długo nie mówił o tym, że jego ojciec ma raka, jak powiedział, to prosił o trzymanie tego w tajemnicy w pracy. Jak zapytałem dlaczego to w sumie nie potrafił mi powiedzieć. Jakby rak był czymś wstydliwym, czy coś. Coś mówił o współczuciu, że
@sarmatawkapciach nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo motywujące są Twoje wpisy. Sam miałem ostatnio problemy ze zdrowiem, chociaż nieporównywalnie lżejsze od Twoich, również z pod znaku "mnie to przecież nie może dotknąć". Takie zdrowo-rozsądkowe podejście w całym tym bagnie "przegrywów" i innych #!$%@?, jest czymś niesamowitym. Ja założyłem konto tu po tym jak zacząłeś wrzucać swoje posty.
Także Mirku, zdrowia i siły.
Rak to #!$%@? i niech urodzi jeża
@sarmatawkapciach: mialem kiedys podejrzenie choroby autoimmunologicznej, ogolnie mocno nieciekawej. I rozumiem twoj problem z powiedzeniem ze nie jest ok u Ciebie. To bylo tylko podejrzenie ale jak mnie rozowa zapyta co powiedzial lekarz to mnie zablokowalo, nie wiedzialem co mam jej powiedziec. Czy klamac i zaczekac na wyniki? A co jezeli okaze sie ze rzeczywiscie jestem chory? Milion mysli i jakas taka psychiczna blokada.

Ciezko sie mowi o swoich problemach.