Wpis z mikrobloga

Zastanawiałem się, skąd się wzięło moje #!$%@? podejście w stosunku do dziewczyn - nieumiejętność zagadywania i nawiązywania kontaktu w rzeczywistości. Co prawda teraz jest o wiele lepiej niż kiedyś – trzymałem za rękę itp. dzięki laskom z internetu, które chociaż miały wiele wad a mało zalet, pozwoliły mi jednak przełamać pewne bariery. Ale zagadywać w rzeczywistości dalej nie potrafię, średnio mi też wychodzi rozmowa z dziewczynami, z którymi kiedyś poznali mnie znajomi. Oczywiście, dużo w tym winy kompleksów związanych z wyglądem (wysoki, ale 5/10, zajadanie nerwów zaczyna też robić ze mnie ulańca, mam już 6 kg nadwagi).
Tylko że, ja nie zawsze byłem taki. Co prawda, nigdy nie byłem duszą towarzystwa, ale potrafiłem rozmawiać w miarę normalnie z różowymi. Tyle że, od 4 klasy podstawówki byłem zakochany w jednej lasce z klasy – piękna brunetka z długimi włosami, oczywiście zupełnie beznadziejnie. Nie potrafiłem zamienić z nią kilku zdań, a jakieś przypadkowe rozmowy czy „cześć” urastały do rangi wielkich wydarzeń w życiu takiego dzieciaka.
Tymczasem, nie wyglądałem wtedy najgorzej. Nie chad, ale mocne 7/10. W gimbazie podkochiwało się we mnie kilka loszek, zagadywały do mnie itp., ale ja oczywiście je ignorowałem (uwierzcie, w gimbazie we wiosce na Podkarpaciu wszyscy wszystko wiedzą, stąd też doskonale orientowałem się, która czuje do mnie miętę), zapatrzony w swoją księżniczkę.
Wśród nich była jedna wyjątkowo atrakcyjna, blondyna 8,5/10 (nawet dzisiaj, po tylu latach to 7/10). Nie tylko do mnie zagadywała, ale niby pod pretekstem odrabiania lekcji przychodziła do mnie do domu z jeszcze jedną koleżanką w roli przyzwoitki xD (swoją drogą, też niezłą), i, co najlepsze, otwarcie mi w sumie mówiła, że jej na mnie zależy. Działo się to, gdy mieliśmy 15,16 lat. Ona nie poddawała się, mimo mojej zupełnie nieprzyjemnej wobec niej postawy – teksty w stylu „daj mi spokój” itp. Oczywiście z powodu mojej dziecinnej miłości do tamtego ideału.
Ale z czasem zacząłem się do niej przekonywać. I mniej więcej w momencie, gdy chciałem jej powiedzieć, żebyśmy byli ze sobą, tamta odpuściła. Poznała starszego parę lat faceta i zaczęła z nim być. Trochę jak w bajce o żurawiu i czapli (oczywiście, nie było w tym żadnej jej winy, w sumie trudno jej się dziwić). Ale dla mnie to nie było śmieszne. Byłem załamany, że moja nowa miłość przeszła mi koło nosa, tylko z powodu mojej #!$%@? postawy wobec niej. Próbowałem ją do siebie przekonać, ale teraz to ona mnie zlewała. Przecierpiałem parę miesięcy, ale gdy szedłem, do liceum, stare i nowe zakochanie przeszło.
Powiecie, że wzbogacające doświadczenie? Poniekąd. Wtedy jakby czarodziej #!$%@? wyrósł przede mną i swym #!$%@? ze stuleją mianował mnie na przegrywa. Atrakcyjność jako taka pozostała, ale pojawiło się przekonanie, że gdy tylko laska do mnie coś powie, uśmiechnie się, to już do mnie podbija. Więc gdy takie sytuacje pojawiały się w liceum (to się może zdarzyć przecież nawet ulańcowi 1/10) ja już sobie wyobrażałem nie wiadomo co, nie chcąc tylko zmarnować okazji. Ale, że byłem nauczony że to dziewczyna o mnie zabiega, marzyłem i nie robiłem nic. Z czasem hormony zrobiły swoje, w sensie fizycznym, ale i psychicznym. Na studia szedłem jako 5,5/10 (widać regres na zdjęciach) z parciem na potrzymanie jakiejkolwiek za rękę i chorobliwą nieśmiałością, w stosunku już nie tylko do dziewczyn, ale w ogóle. Ogólną nieśmiałość przełamałem po kilku latach, przekonanie, że każda rozmowa to szansa na związek po dłuższym czasie też, nawet, jak wspomniałem na początku, mam pewne doświadczenia z dziewczynami. Ale zagadywać w dalszym ciągu nie potrafię.

#przegryw #stulej #logikaniebieskichpaskow #rozowepaski #zalesie #wyznanie #stulejacontent
  • 5