Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #arianagrande #indierock #shoegaze

Podsumowanie 2018 - Single - playlista

halko, to znowu ja. już zbliżamy się powoli do końca. kolejne dwa miejsca. jak ktoś chce poznać się opisami do reszty p(r)o(po)zycji, zapraszam prześledzić mój autorski tag)

miejsca 7-6

#7. Ariana Grande - no tears left to cry

dużo ogarniętych ludzi próbowało mnie OSZUKAĆ, przekonując mnie, że Ariana w końcu wykorzystała swój potencjał na przestrzeni całego albumu. byłem gotowy na feministyczne zamknięcie mi rozdziawionej na oścież mordy. no niby jakieś tam, chwilowe, "shout your mouth" zaistniało...
ale sory. niestety nie czuję tego. mam wrażenie, że wszyscy za bardzo chcą podrasować jej panowanie w mainstream-popie, dumnie brzmiącym "uznaniem wśród krytyków".
musimy, wszyscy tu zgromadzeni, zdać sobie sprawę z tego, że DURGIEJ Aaliyah już nie będzie.
albo to ja się po prostu mylę???

jak już skupimy się na tym co istotne(czyli pioseneczkach), sprawa jest dużo przyjemniejsza. liczy się tylko w jakich barwach pławią się te najważniejsze, wpadające w oko i wychodzące na pierwszy plan świecidełka. rozmieszczone na odzianej przez Arianę kreacji. single(plus KAPITALNIE nawinięte Everytime, kotlące się w Neptunowskim kotle Borderline i wydane "po fakcie" thank u, next z najlepszym klipem roku) przyćmiewają, to co się dzieje pomiędzy nimi. maskując nierówne szwy. załamując i zakłamując widzialny wzrokiem krój. ściskając i uwypuklając co trzeba.
generalnie spoko, a nawet lepiej niż spoko. ale przez ich oślepiającą jaskrawość, całkowicie zbierają skumulowaną atencje. dają poczucie, że ten drogi materiał tylko niepotrzebnie uszczuplił budżet. i wręcz nakazują, niczym niedoleczone zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne, wracać do nich ciągle myślą, wzrokiem. uczynkiem i zaniedbaniem...

#6. Wax Idols - Scream

wszyscy jesteśmy Szugejzerami.

ten niedoceniony, a raczej przeoczony przez gitarowych purystów zespół z San Francisco, postawił wszystko na jedną kartę. a Scream jest właśnie tą kartą.
trzymanym od urodzenia hitem, pilnie strzeżoną recepturą w lodziarni ROMA i zagubionym gitarowym hymnem lat 90.

pomimo rodowodu goście z Wax Idols, operują zupełnie innymi środkami i wrażliwością, niż mogłoby się wydawać. ich muzyka mieni się brytofilską obsesją do montowania ścian dźwięku, na jednostajnej, ale dającej wrażenie "wiecznego rozpędu" post-punkowej rytmice. naciągają chwytliwość riffów na "tempomatycznej pętli", dopełniając misji krzykiem fal, unoszących się na błękitnym morzu(takim jak z okładki Ride'owego Nowhere).
poruszają się w estetyce, której mi trochę brakuje w dzisiejszej muzyce gitarowej. bojącej się epicko rozdmuchanych refrenów, odwracającej się plecami na myśl o dostarczaniu nieposkromionej sarkazmem i auto-referencyjnymi rozkminami MUZY. Wax Idols robią dokładnie na odwrót, nie boją się igrać z podniosłością, emocjami i wystawiają na tacy całe serce. przypominając złote czasy brit-popu(trochę smutne i ironiczne, że robią to Jankesi x)), który jeszcze martwił się o to, czy na pewno ma zawiązane buty.
dlatego już od pierwszego przesłuchania, czuję jakbym obcował z czymś, co urocze osoby nazywają "instant-classic" i na pewno będę po latach wracał do tego kawałka, albo inaczej - to on będzie do mnie wracał. będzie nawiedzał w najmniej oczekiwanym momencie, tak jak co jakiś czas powraca do mnie, ze zdwojoną siłą, WYBITNOŚĆ manicsowego Faster...
  • 1