Wpis z mikrobloga

#godelpoleca #muzyka #yachtrock #daftpunk #wykwintneprogresjeakordow

The Best of yacht-rock - playlista

#2
Daft Punk - Fragments of Time ft. Todd Edwards

FILOZOFIA WG TAFT PANK ROZDZIAŁ OSTATNI

dzisiaj odpowiemy sobie na FUNDAMENTALNE dla rankingu pytanie - czy można zaprogramować maszynę do grania soft-rocka?
słuchając dzisiejszego kawałka, nasuwa się jednoznaczna, wzbogacona o oddanie należytej czci odpowiedź - soft-rock jeszcze nigdy nie był aż tak soft...

mogłoby się wydawać, że wymuskiwanie soundu, czynności aranżacyjno-konserwujące i dmuchanie emocjonalnym zefirem na piosenkowe tradycje powinny być domeną "żyjących i czujących dusz". a za przelewanie nienamacalnej gładkości brzmienia i pastelowo rozmywających się melodii powinien odpowiadać po prostu człowiek. posługujący się "żywym" soundem, trzymający w dłoniach instrumenty drgające od powracających wspomnień, który tylko sporadycznie sięga po studyjne zabiegi upiększające.
jednak my, muzyczni erudyci ;*, wiemy, że sytuacja nie jest tak oczywista, przyziemna i ludzka jakby się mogło wydawać.

Daft Punk - duet, który po latach milczenia i kilku artystycznych wpadkach "przywrócił muzykę do życia". robiąc to po przez zwerbowanie na pokład swojego kosmicznego yachtu, "najlepszych z najlepszych"(od Morodera, przez Rodgersa aż po Panda Beara), po to by z ich pomocą, w retromaniakalnym tonie, przypomnieć o złotych latach muzyki disco i przyległych jej krain.
i już na tym poziomie powstaje pierwszy paradoks. systemowy błąd, który daje o sobie znać w momencie, gdy zdamy sobie sprawę, że estetyka, artyści, i konkretne "retro-futurystyczne" brzmienie, które Francuzi chcieli wskrzesić na potrzeby Random Access Memories, niegdyś było uznawane za muzykę przyszłości. było próbą sięgnięcia poza horyzont, wymuszeniem pewnej kreacji, wedle której uporządkowana będzie przyszłość rynku fonograficznego. a tymczasem RAM, szczególnie w wiodących trackach i singlach, jest jedynie sentymentalnym westchnięciem. spłaceniem długu i oddaniem czci dawnym mistrzom, bez których legendarne pętle Discovery nigdy by nie powstały.

żebyśmy się zrozumieli. to że Francuzi nie mieli nawet minimalnych ambicji na wyznaczenie nowego kierunku dla muzyki POP, zupełnie nie powinno przekreślać ich starań. a sama płyta z każdym rokiem coraz bardziej zyskuje w moich oczach jako całość. i co ironiczne, szanuje i doceniam ją za bycie całkowitym zaprzeczeniem "odkrywczości". bo obecnie, RAM, w mojej opinii jest czymś na wzór starannie wypolerowanego gwoździa do trumny, czy wręcz kołka dobijającego jakąkolwiek świeżość i innowacyjność mainstreamowego popu. jest sarkastyczną, skrycie beznamiętną i nieco pesymistyczną kreacją, wypunktowującą późno-kapitalistyczne wymogi stawiane przez popkulture, która bezrefleksyjnie żywi się własną przeszłością. zjadając nie tylko własny ogon, ale już to, co spod tego ogona czasami wypada...

no ale... samo Fragments of Time, które wielbię od pierwszego przesłuchania, jest po prostu najcudowniejszym, rozrysowanym pod linijkę, obliczonym do czterdziestego miejsca po przecinku, soft-housowym wcieleniem yacht rocka. piosenka napisana w 100% pode mnie, która jest uroczo poskładanym widmem przypominającym światu o niegdyś odrzuconej w środowisku soft-rockowej estetyce. a wspierający tę Akufenową w duchu sklejankę Todd Edwards(top10 ludzi ever) sprawia, że cała kompozycja na przemian rozpływa i zapada się w cieple emitowanym przez jego wokal.

mimo wszystko, potrzebowałem czasu by docenić nieoczywistą wizjonerskość, arystokratyczną aurę i pietyzm zaklęty w tej maniakalnej, audiofilskiej konstrukcji poskładanej z pomocą wybitnych muzyków. dzięki czemu doszedłem do kolejnych, niezbyt pocieszających wniosków - RAM miało poruszać serca, a porusza jedynie intelekt.
miało być czytelnym manifestem odrodzenia prawdziwej muzyki w świadomości masowego odbiorcy, a jest jedynie pokracznie idealistyczną próbą udowodnienia własnej wartości. chcieliście mieć listy od fanek, a macie tylko pochwalne recenzje, umieszczane na forum zrzeszającym inżynierów dźwięku z pogiętymi plecami...

ostatnim i myślę, że najważniejszym przemyśleniem, podsumowującym całą karierę Daft Punk jest to, jak Random Access Memories poza nietypowym dla duetu środowiskiem procesu twórczego, kiedy to po raz pierwszy musieli porzucić rozklekotane french-houseowe konsolety na rzecz pracy z profesjonalnymi muzykami, odznacza się dodatkowo słodko-gorzkim dialogiem z ich osobistymi paranojami. jest swoistą próbą zmierzenia się, z ciągnącymi za nimi przez całą karierę dylematami o istocie chowania własnej twórczości pod zrobotyzowaną blachą.

Alive? Human After All? czy może jednak wciąż nie potrafimy oddychać bez hełmów?
pani psycholog pyta - czy tu chodzi jedynie o pławienie się w robotycznym imidżu? czy może to już początek hamowania kompozytorskiej wolności od uwierających w skroń kabli?
to nasze błogosławieństwo, czy wręcz przekleństwo? - pytają
czy gdybyśmy podpisywali się imieniem i nazwiskiem, to żylibyśmy dzisiejszą sławą? zaprosilibyśmy tych wszystkich gości? moglibyśmy bez skrupułów wykładać historie muzyki xx wieku? to be or not to be?

odpowiedzi trzeba szukać tam gdzie nie ma miejsca na komplikujące rozkminy. czyli w samych piosenkach i ich intergatunkowym, wielopokoleniowym porozumieniu. a zbawienia szukajcie w najbardziej uniwersalnym języku świata - języku muzyki.
która jak mawiał wielki poeta - ma łączyć a nie dzielić...

  • 7