Wpis z mikrobloga

@dugotopis:

Pewna nieco starsza kobieta (na potrzeby opisu będzie to Halina) poprosiła mnie o pomoc. Ponieważ pomimo wielu wad staram się być człowiekiem uczynnym – pospieszyłem do niej, aby dowiedzieć się jakiego rodzaju pomocy ode mnie oczekuje.

Dotarłem na miejsce i pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była córka kobiety stojąca w ogrodzie obok nowego samochodu. Moje pierwotne przeczucia mówiące mi, że tego właśnie samochodu i tej właśnie córki problem dotyczy – sprawdziły się. Halina przywitała mnie i zaprowadziła do ogrodu. Idąc w kierunku auta, coraz głośniej dało się usłyszeć nerwowe komendy córki:
- OTFUS! OTFUS!

Zachować powagę i nie zwariować, a reszta jakoś się ułoży – to był mój plan.

Podeszliśmy do samochodu, przywitałem się ze znerwicowaną córeczką kobiety. Niekulturalne jest komentowanie wyglądu innych ludzi, więc powiem tylko, że pomysł kupowania jej tak małego samochodu uważam za nietrafiony.

Wróćmy do problemu. Sepleniąca dziewczyna stała przed zamkniętym samochodem i pluła na niego z nadzieją, że ten zrozumie jej potrzeby. Tak się niestety nie działo, przez co też zostałem poproszony o pomoc. Auto, jak się okazało, wyposażone było w jakiś innowacyjny gadżet w postaci rozpoznawania głosu właściciela. Nie mnie oceniać tego typu wynalazki, szczególnie że to był tylko sen, jednak nawet we śnie finansowanie takich wymysłów uznałem za wyrzucanie pieniędzy w błoto – zwłaszcza wtedy, gdy ich użytkownikami są nastolatki z wadą wymowy.

Choć moja dykcja pozostawia wiele do życzenia, z powodzeniem spróbowałem otworzyć auto głosowo, co jeszcze bardziej rozsierdziło młodą damę. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że auto było na tyle inteligentne, że samo wybrało sobie odpowiedniego właściciela. Tylko względnie dobre wychowanie powstrzymało mnie od wejścia w posiadanie nowego samochodu.

Matka dziewczyny mieszająca na twarzy zdziwienie z radością zapytała, jak to zrobiłem. Cisnęło mi się na usta, aby powiedzieć: „WYRAŹNIE”. Tylko względnie dobre wychowanie ochroniło mnie przed zarobieniem dwustronnego strzału w twarz z otwartej dłoni. Powiedziałem, że musi to być jakiś błąd wynikający z poziomu zaawansowania elektroniki zamontowanej w samochodzie i że jedynym sensownym rozwiązaniem jest napisanie oficjalnej reklamacji do producenta w celu wyjaśnienia usterki i znalezienia technicznego rozwiązania problemu.

Kobieta nieco sceptycznie zapatrywała się na ten
pomysł, jednak w końcu udało mi się ją przekonać, że to jedyny sensowne wyjście z sytuacji (choć tajemnicą poliszynela jest, że jedynym sensownym wyjściem z sytuacji byłby karnet do logopedy). W czasie, gdy tłumaczyłem Halinie, co ma zawrzeć w takim piśmie, zadzwonił do niej telefon. Przerwała rozmowę ze mną i odebrała połączenie:

- Tak?... Yhm... no... co?... nie... nie... co?... nie rozumiem... co?... nie, na pewno nie... co?... no tak, właśnie u mnie jest!... co?... chcesz go?... co?... no dobra, to ci go dam... - po czym wręczyła mi telefon.

Nie ukrywałem zmieszania. Nie wiedziałem nawet, z kim rozmawiam. Okazało się, że to siostra tej kobiety. W genach jak słychać coś musiało pójść nie tak, ponieważ pani po drugiej stronie mówiła dziesięć razy gorzej niż córka Haliny.

Z tego dość enigmatycznego wywodu, którego zmuszony byłem wysłuchać, wynikało, że kobieta jest właśnie nad morzem i ma ze sobą, jak to określiła – dwa kilogramy pysznych śliwek. Radości mej z tego tytułu nie było końca. W dalszej części jej monologu (który, szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że monologiem pozostanie do końca) powiedziała, że mam przyjechać do niej po te śliwki, ponieważ są naprawdę dobre. Niestety w tym momencie musiałem przemówić do jej zdrowego rozsądku i wytłumaczyć, że przemierzenie trzystu kilometrów celem zdobycia dwóch kilogramów pysznych śliwek jest działaniem ekonomicznie nieuzasadnionym.

Tłumaczyłem to tak delikatnie, jak tylko potrafiłem. Niestety oprócz wady wymowy kobieta miała również problem ze słuchem, przez co zmuszony byłem mówić podniesionym głosem. Po kilku zdaniach tłumaczenia zabrakło mi cierpliwości i mój podniesiony głos zamienił się w krzyk, który spotkał się z dość szorstkim komentarzem kobiety sepleniącej po drugiej stronie słuchawki:

- NIE BĘDZIESS NA MNIE KSSYCAŁ GÓWNIASSU!!!

Zapadła długa i niezręczna cisza, którą przerwał ciepły już i serdeczny głos mojej rozmówczyni:

- To psyjedzjies po te śliwki?

Rozłączyłem się.

Poszedłem do Haliny, która stała w kuchni i wrzucała kotlety schabowe do gotującego się rosołu. Moja mina musiała mówić sama za siebie, ponieważ kobieta szybko wytłumaczyła mi, że robi to, aby nadać mięsu kruchości i aromatu. W akompaniamencie dolatującego z ogrodu posykiwania jej córki pożegnałem się i życząc powodzenia w rozwiązaniu problemu z samochodem – wyszedłem.
  • 5