Wpis z mikrobloga

”Jak wysłałem paczkę i zostałem kryminalistą” – krótka historia o portalu #allegro (nie polecam) i o kupującym (nie polecam).

UWAGA: Na końcu pojawi się historia o tym, jak można wyłudzać pieniądze od pewnego popularnego portalu sprzedażowego (trochę to clickbait, a trochę nie).

Najkrócej jak się da – przed przeprowadzką robiłem internetową wyprzedaż moich gratów, których nie chciało mi się przenosić. Część poleciała na OLX, część na Allegro. I zaczynamy zabawę.

Sprzedałem na allegro kurtkę, poszła za stówę z groszem. Ktoś kupił, odpalam maila o zakończeniu aukcji, spisuję adres, lecę na pocztę, wysyłam. Myślę krótko, sprawa zakończona, a po dwóch tygodniach...

...NIE MAM MOJEJ KURTKI

To ja szybko w wir niewypakowanych kartonów, jest, znajduję potwierdzenie nadania. Okazało się, że sprzedający wpisał inny adres do wysyłki, który nie wyświetlił mi się w mailu z informacją. I tutaj pojawiają się dwa błędy:

- Pierwszy, mój. Faktycznie nie pomyślałem o tym, że adres do wysyłki może być inny, niż ten który dostałem w mailu. Aczkolwiek Allegro nie ułatwiło mi sprawy, pokazując na starcie adres, który nie jest właściwy.
- Drugi, sprzedającego. Jak sam stwierdził, nie mieszka pod tym adresem … od ośmiu lat. Po co w takim razie trzymać na profilu ten adres?

Oba adresy lokują do tej samej miejscowości i są oddalone od siebie o jakieś dwa kilometry z haczkiem. Mnie od tych adresów dzieli z 450 kilometrów.

Sprawa wydawałaby się prosta – rozumiem nieporozumienie i byłbym w stanie wysłać dobre wino, nawet o wartości tej kurtki jeśli sprawę udałoby się rozwiązać w spokojnej i przyjemnej atmosferze. Tymczasem spotkałem się z klasycznym zatykaniem uszu i krzyczeniem RATARARA TO NIE JEST MOJA WINA WCALE TAK NIE BYŁO CHCEM NOWE BENC. Zrozumiałbym fakt, jeśli faktycznie różnica między tymi miejscami była odległa o województwo, a nie o kilka ulic.

Sprawa trafiła na wokandę Allegro, lokalny sędzia prowadził ten zacny pojedynek. Miałem dowiedzieć się w moim oddziale poczty na czym ten bajzel polega – poszedłem, odpowiedzi nie otrzymałem, miałem czekać na telefon. Zasugerowałem, że zapewne dużo szybciej będzie można rozwiązać ten problem w oddziale poczty kupującego, ale szło tylko MNIE TO NIE OBCHODZI JA CHCEM MOJOM KURTKEM. Sam przedstawiciel Allegro sugerował sprzedającemu, że i on mógłby zareagować w tej sprawie w swoim punkcie pocztowym, ale reakcja była sami wiecie jaka.

I nagle poszły bomby w ruch. Najpierw – zablokowane konto, potem zapytanie czy udało się czegoś dowiedzieć na poczcie. Jako, że PP działa jak działa, ja telefonu nie otrzymałem, to na szybko wyrwałem się z pracy, zachciało mi się porozmawiać z kierowniczką, ta mi wytłumaczyła że z chęcią mi pomoże, ale tego typu sprawy załatwia się w tym urzędzie, który zajął się dostarczeniem paczki. Dostałem tylko nazwisko listonosza, który tę paczkę doręczał. Ile miałem zrobić, tyle zrobiłem.

Ale to jest najmniejszy problem. Allegro postanowiło zwrócić pełną kwotę kupującemu, a pełnymi kosztami obarczyć … mnie. Wysyłam im potwierdzenie nadania wraz z tracking code, na co odpowiedzią jest to, że moim zasmarkanym obowiązkiem jest nadanie paczki pod drugi adres (dzięki wam Allegro, że w waszych mailach musiał przewinąć się ten nieprawidłowy). Jak im to wytknąłem, to dowiedziałem się (i tu pełny cytat): „Wiążący jest zawsze adres z formularza dostawy”.

Wymienialiśmy się mailami przez kilka dni, ale równie dobrze mogłem pogadać ze słupem telegraficznym.

Krótko – najpierw przedstawiciel Allegro nakazuje, by każdy z nas próbował znaleźć rozwiązanie tej sprawy, a potem kolejny całą winę zrzuca na mnie. Cenię sobie dobrą dezorientację.

I tu pojawia się mały oscylator. Wyobraźmy sobie teoretyczną sytuację – słup zakłada konto na pewnym popularnym portalu sprzedażowym. Wystawia różnej maści drogą elektronikę, markowe smartfony, luksusową odzież. Druga osoba nabywa te wszelkie precjoza, mając w profilu dwa adresy – zamieszkania i ten, pod który paczka ma zostać nadana. Dochodzi do małej pomyłki, paczki zostają wysłane pod pierwszy adres, gdzie odbiera je osoba posługująca się fałszywym dowodem osobistym. Następnie zgłasza popularnemu portalowi sprzedażowemu że swoich paczek nie otrzymała, że to skandal, że jak tak może być. Popularny portal sprzedażowy idąc tym tropem zwraca pieniądze, obarcza kosztami słupa. A jak to ze słupami bywa, popija gdzieś tańsze winko na podkarpackiej wsi nieświadomy istnienia pewnego portalu sprzedażowego.

No chyba, że wówczas popularny portal sprzedażowy trzeźwieje i dokładnie zajmuje się sprawą, zamiast wysyłać sprzeczne komunikaty.
  • 7
@mq1 generalnie to przyznam szczerze, że dziwi mnie podejście w twoim urzędzie i jakieś telefony. Przecież w tej instytucji nic nie załatwi się na gębę, zwłaszcza jest to dotyczy spraw spornych i pomiędzy innymi urzędami. Tylko papier. A papier masz TY.