Wpis z mikrobloga

Zostałem chyba tym słynnym roszczeniowym millennialsem. Czytałem na wykopie historie o januszach biznesu, ale pierwszy raz wywaliło mi żenadometr poza skalę.

Żeby było zabawniej nie mówimy o umowie wieczystej 15K w IT, tylko o zwykłym stażu finansowanym (chyba nawet w całości) przez urząd pracy. Potrzebę przyjęcia stażystów zgłosiła duża firma związana z mediami (bez szczegółów, o którą gazetę, telewizję czy radio chodzi). Firma ta jest jednym z patronów medialnych nadchodzącej znanej w kraju akcji charytatywnej. Dla wykopowych informatyków warunki stażu mogą wydać się niepoważne - praca biurowa w sztabie tej akcji (excel, pijar, może trochę marketingu), stałe godziny pracy od poniedziałku do piątku, zawrotne 900 zł jałmużny. Wiecie, mówimy o Polsce B. Zaletą według mnie był krótki okres stażu i jego charakterystyka - z autopsji wiem, że przy takich akcjach robi się niezły kocioł i można zdobyć duże doświadczenie, a nie parzyć kawę (a w przypadku takiej zapłaty mówimy w końcu o zdobyciu doświadczenia).

Wczoraj miałem rozmowę kwalifikacyjną z osobą rekrutującą stażystów. Chociaż był to zaganiany i ''ujowy'' dzień to zdążyłem się przygotować - ogarnąć koszulę czy zdecydować jaką rasą chomika chciałbym zostać w następnym wcieleniu. Pierwszy raz lampka kontrolna zapaliła mi się, kiedy rekruterka podała inne niż na ogłoszeniu godziny pracy. Z dalszej części rozmowy wynikło, że mowa o nieregularnych godzinach pracy i wykazaniu w niej szczególnego zaangażowania. Pani podkreśliła, że tylko ta garstka przyjętych stażystów w całej machinie akcji otrzymuje zapłatę (reszta to wolontariusze). ''Odpowiedzialna praca'' - myślę sobie - godziny można przeboleć, a jeśli chodzi o zaangażowanie to w końcu przyszedłem zdobyć doświadczenie, a nie się #!$%@?ć. Chwilę później rekruterka sprowadziła mnie jednak na ziemię czym jest to całe zaangażowanie i tutaj zaczyna się pełna zwrotów akcji tragikomedia. W przypadku natłoku zadań stażysta powinien zostać po godzinach. Następnie dowiedziałem się, że gdyby jakaś pracująca w sztabie matka (tak, podczas rozmowy kwalifikacyjnej dostałem w pysk argumentum ad madkum) musiałaby odebrać dziecko z przedszkola to stażysta powinien dostosować swój grafik do jej potrzeb (wyginanie się nad grafikiem matki było według rekruterki umiejętnością pracy w grupie). Stażysta w ramach swoich obowiązków odbiera także datki i przedmioty od darczyńców akcji, więc powinien być dostępny także w soboty i niedziele. Już darowałem sobie pytanie czy chodzi o odbiór kilograma ryżu, czy może do weekendowych atrakcji miałbym dopisać sobie transportowanie przez miasto jakiejś starej lodówki xD Jak absurdalne nie byłyby te warunki to starałem się być w miarę cywilizowanym człowiekiem i kulturalnie odpowiedziałem, że nie odpowiada mi praca w soboty i niedziele. I tu przyszykujcie szczotkę do zbierania mózgu ze ściany - rekruterka pyta się mnie ze zdziwieniem dlaczego, bo w końcu mam wolne weekendy. Wisienką na torcie była anegdotka jaką rekruterka podzieliła się ze mną na koniec. W poprzedniej edycji akcji jednemu ze stażystów tak bardzo spodobała się ta praca, że w następnych edycjach został wolontariuszem i robił to non profit. Przed oczami wyświetlił mi się ten mem z nosaczem, który robił za darmo i cieszył się, że praca była.

Niech ta historia będzie przestrogą dla osób mało asertywnych (do których sam kiedyś należałem), żeby za wszelką cenę nie akceptowały nawet najgłupszej oferty zatrudnienia. Rekruterzy potrafią w wzniosłych słowach opisać najbardziej słabą pracę, ale w żadnym stopniu nie zmienia to faktu, że też macie ambicje i swoje interesy. Ja odmówiłem, ale może za 10. razem trafi się jakiś frajer, który zgodzi się na te warunki i to w tym wszystkim jest najgorsze. Darowałem sobie nazwy, ponieważ nie miałem na celu nikomu dowalić, poza tym nie chcę też robić czarnego pijaru samej akcji charytatywnej, w którą realnie angażują się wolontariusze. Najbardziej boli mnie chyba podejście całego patronatu medialnego, który spija całą śmietankę z akcji, a tak naprawdę jedyną pracę odwalają za nich wolontariusze. Druga sprawa to ''poważne'' podejście do akcji patronatu medialnego, który wiedząc, że akcja odbywa się regularnie co jakiś czas zamiast względnie opłacić i zorganizować na czas sztab akcji (który wydaje mi się, że ma strategiczne znaczenie) to chwilę przed akcją wyciąga z urzędu pracy publiczne pieniądze na staże i z premedytacją zmyśla w treści ogłoszenia.

#pracbaza #rekrutacja #hr #bekazhr #truestory #zalezie
  • 4
@Baakedr: MUP. Powiem im o tych rozbieżnościach, ale wątpię czy to coś da, bo to jedna miejska klika. Janusz się cieszy, że zamiast zatrudnić na minimalnej pracownika dostanie z urzędu stażystę za darmo, a urząd się cieszy, że wyrejestrował natręta i zrealizował staż. Ręka rękę myje.