Wpis z mikrobloga

O czarnym kocie powiedziane i napisane już było dużo, nawet bardzo dużo. Wszyscy już wiemy, że jest brzydki, a nawet tandetny, że rozrastał się latami i przypomina dom Gargamela. Niewątpliwie to ostatnie określenie pochodzi z kręgów akademickich. Gdy studiowałem architekturę, wykładowcy tak właśnie zwykli określać brzydkie domy. Dom brzydki, Gargamel brzydki, więc wyszło dom Gargamela. O ironio, tym określeniem posługiwali się nauczyciele akademiccy wychowani w wielkiej płycie i kształceni przez autorów powojennej architektury. Jakość ich prac nie pozostawia złudzeń, że w Polsce dobrą architekturę potrafią robić nieliczni, a najlepiej żeby byli kształceni na uczelniach zagranicznych. Nie bez powodu najlepsze realizacje pochodzą z renomowanych pracowni zachodnioeuropejskich. Nie mam zamiaru tutaj ubliżać dobrym polskim pracowniom, bo są również takie, choć jest ich niewiele. Chcę jedynie, na potrzeby tego wpisu, określić średnią polską jakość architektury. Uśredniając - jest średnio.
Zawodowo zajmuję się zagospodarowaniem przestrzennym, więc mogę powiedzieć, że trochę znam temat od środka. Nie będę opisywał standardów urbanistycznych i realizmu projektowania w kontraście do machiny administracyjno-urzędniczej, w wyniku których powstaje ostateczny kształt decyzji administracyjnych dotyczących zabudowy. Jest to temat rzeka. Architekci i urbaniści mogą wiele powiedzieć. Zresztą wymiana doświadczeń między projektantami zawsze była pasjonująca i zaskakująca, gdyż co samorząd to inny problem. Jednym zdaniem można to wszystko skwitować, że artykuł 1, ustęp 2 ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym nie jest dochowany w całości.
Ale wracając do czarnego kota ... Z perspektywy medialnej, sprawa jest oczywista, w telegraficznym skrócie: pani zbudowała Gargamela i przez lata nie było siły, która by jej kazała go usunąć; gdy to się uda powstanie na tym miejscu ładny wieżowiec z miejscami pracy dla wielu Polaków. I to jest wspaniała retoryka, bo każdy widzi, że budynek jest brzydki, a ci co tego nie widzą niech się zdadzą na ekspertów, którzy się na tym znają.
A teraz czary-mary i przenosimy się do hamerykańskiego filmu: pani dochodziła do wszystkiego od zera, najpierw, w latach 90-tych, handlowała pietruszką z pudełka, później ciuchami (też z tego pudełka), kupiła łóżko i stolik turystyczny i dorobiła się parterowego sklepu. Sklep się rozwijał i pani zapragnęła czegoś więcej, pensjonatu. Powstał pensjonat i ten też się rozwijał, więc ciężką pracą, wyrzeczeniami i trafnymi inwestycjami sprawiła, że możliwa była rozbudowa. I tak dalej, i tak dalej. Znów ciężka praca, wyrzeczenia i trafne inwestycje pozwoliły na kolejne rozbudowy. Latami trwało dochodzenie do obecnego kształtu budynku, ponieważ nie można zamknąć interesu, aby go rozbudować, więc trzeba doklejać kolejne pomieszczenia i piętra. Ambitna pani nie miała zaplecza finansowego, więc inwestycje należało opierać na bieżących dochodach. Udało się i, można powiedzieć, że historię ambitnej pani budynek ma wypisaną w bryle. Aż tu nagle, zatrudniony na umowie o pracę na czas określony, młody polski inżynier z dużej zagranicznej firmy znalazł ten budynek i zobaczył to co ja. Stoi budynek sklecony z wielu, latami rozbudowywany, czyli jest potencjał. „To będzie dobre miejsce na inwestycję” mówi do swojego przełożonego młody polski inżynier z dużej zagranicznej firmy i pokazuje dokumenty. Duża zagraniczna firma dobrze premiuje takich pracowników, więc ci dobrze wykonują swoje obowiązki i tak być powinno. Duża zagraniczna firma organizuje szkolenia i pokazuje swoje osiągnięcia w całej Europie i z bliskiego wschodu i bryluje przy źle opłacanych urzędnikach, więc biały wywiad ma na wysokim poziomie. Łatwo sprawdzają jawne dokumenty i wychodzi, że ambitna pani gdzieś coś zjechała, lub nawet pierniczyła latami, naginała przepisy, nie wykonywała poleceń i teraz ma przejechane. Może jeszcze o tym nie wie, ale już ma przechlapane... Zaraz, zaraz... Gdzieś przeszedłem z hamerykańskiego filmu do polish drama, bo w filmie zza oceanu ta pani została by przedstawiona jako spełnienie amerykańskiego snu, a u nas (lub jak lubią mówić internacjonaliści - „w tym kraju”) zostanie Grażyną biznesu. Łapownikiem, krętaczem, oszustem i malwersantem. O! Może jeszcze zatrudniała na czarno Ukrainki, może nie zadbała o czystość w pokojach, może produkty w kuchni były źle przechowywane. No to mamy PIP i Sanepid od tego, którzy dbają o nas wszystkich po równo. Mamy też Stołeczny Ratusz, który już nie raz dowiódł jakości swojej pracy, więc komentowanie ich zasłużonej pracy jest zbyteczne.
Wszystko to powoduje, że żegnać się chce. A wszystkich, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia zapraszam do kontaktowania się ze mną. Ambitna pani też powinna, bo może istnieje jeszcze jakiś przepis, który może panią uratować. Może jednak coś, gdzieś jest, co pomoże wszystkim, którzy przeżyli podobne historie.
Uprzejmie informuję, że niniejszy wpis dotyczy fikcyjnej rzeczywistości i jest twórczością opierającą się luźno o zaistniałą, lub niezaistniała sytuację, a wszystkie osoby i zdarzenia są wymyślone. Autor wpisu nie czerpie korzyści majątkowych z tytułu powyższego wpisu i nie posiada poglądów politycznych w żadnym zakresie. Wpis nie ma na celu obrażenia nikogo, gdyż nie odnosi się do rzeczywistych osób, instytucji i zdarzeń, natomiast jeśli ktoś poczuje się jednak obrażony, winien przeanalizować swój system moralny i posiadaną wiedzę. Wpis, przez co rozumie się całość wypowiedzi, ma charakter satyryczny. Join me.
Jeśli doczytałeś do tego miejsca, to jesteś wyjątkowy... to świadczy o twojej inteligencji, poszanowaniu zdania innych osób, altruizmie i pięknie wypielęgnowanych dłoniach. Dzięki za uśmiech i pozdrawiam.

#czarnykot #urbanistyka #polskierealia #biznes #humor #architektura #warszawa
  • 1