Aktywne Wpisy
koronawirus +905
Powiedzcie mi, co się stało, że Wykop stał się aż tak bardzo odklejoną i toksyczną społecznościa, która nienawidzi dosłownie każdego? Kiedyś był żarty, że wstyd przeglądać w miejscu publicznym wykop, bo b--ń boże ktoś zauważy. Teraz to nie są żarty, bo tak jest naprawdę. Zaglądam na ten portal od ponad 13 lat i teraz naprawdę zrobił się z tego ściek. Zalało moje miasto, w p---u szkód, ludzie się jednoczyli i ustawiali wory,
jakubixxx +43
#powodz nawet piłkarze zarabiający ciężkie pieniądze się pofatygowali w porównaniu do ukrainców
Dzień 1
Do naszej kompanii ochotników przybył pułkownik. Powiedział, że kompania będzie wykorzystywana do utrzymywania światowego pokoju i tajnych akcji dywersyjnych – wszystko to zupełnie nową metodą. Do końca treningu zapewne nie zostanie nikt z nas żywy.
Jeśli ktoś się nie zgadza, niech pisze raport. Rozstrzelanie gwarantowane, ponosimy również pełne koszty pogrzebu, a szczególnie salutów i salwy honorowej. Jesteśmy w szoku…
Dzień 2
Przyszedł nowy sierżant. Będzie się zajmował naszą edukacją. Będziemy poznawać tajne metody i techniki „bułgarnindża”, których do końca nie znają nawet prowadzący. Super tajne. Dla zademonstrowania części tychże, sierżant okręcił wokół małego palca trzy metry drutu kolczastego…później zjadł hełm kaprala Materacova.
Znów jesteśmy w szoku
Dzień 3
Uczymy się szybko kopać jamy. Metodą bobrów. Potem je przeskakiwaliśmy. Pod koniec zajęć, każdy potrafił przeskoczyć dziesięciometrową jamę
Dzień 4
Odpoczynek. (wisimy przywiązani do spodu pryczy sąsiada z góry – sąsiad z góry jest pod pryczą )
Dzień 5
Dla stymulacji naszej skoczności, sierżant rozciągnął nad jamami drut kolczasty i puścił wysokie napięcie. Piętnastometrowe jamy – betka dla dzieciaków.
Dzień 6
Uczymy się przeskakiwać przez przeszkody. Z dwumetrowymi nie mamy problemów. Z pomocą naszego mądrego sierżanta, drutu kolczastego, prądu i desek nabitych gwoździami, przeskakujemy pięciometrowe przeszkody. W nocy całą kompanią udaliśmy się na wiejską dyskotekę. W końcu płot ma tylko trzy metry...
Dzień 7
Przyszła brygada saperów i zbudowała siedmiometrową przeszkodę (również płot jest wyższy) wychodząc z założenia, że człowiek nie jest w stanie poradzić sobie z taką wysokością. Pod przewodnictwem sierżanta, prądu i nabitych gwoździami desek daliśmy sobie radę i z siedmioma metrami. W nocy znów byliśmy na dyskotece. Weszliśmy przez dach. Jak człowiek nie może przeskoczyć siedmiu metrów, może je przelecieć. Przy wydatnej pomocy paliw płynnych.
Dzień 8
Uczymy się pełzać po ścianach. Nie jest łatwo tak za pierwszym razem. Sierżant twierdzi jednak, że nawet osioł potrafi się nauczyć pełzania po ścianach.
Dzień 9
Pełzamy całkiem nieźle ale są upadki. Sierżant rozłożył deski nabite gwoździami na sali ćwiczeń. Spadł na nie szeregowy Bimberiev. Gwoździe się powyginały, Bimberiev nie ucierpiał. Wieczorem wymieniliśmy dwie baryłki ropy na cztery butle miejscowej śliwowicy. Szczerze mówiąc nafta smakowała lepiej. Relaks…
Dzień 10
Pełzamy już prawie profesjonalnie (naszym zdaniem) po ścianach. Kapral Materacov ma lęk wysokości i z poziomu szóstego piętra zaczyna wymiotować. Nie spada jednak, gdyż sierżant obiecał, że mu rozerwie dupsko.
Dzień 11
Wzięli się za dyscyplinę. Do obozu przyjechał komendant naszego okręgu wojskowego, kapitan Drievnov. Rozkazał sierżantowi rozstawienie pułapek celem łatwiejszego wyłapania uciekających w nocy. Sierżant obiecał, że osobiście rozerwie dupsko każdemu, kto wpadnie w pułapkę. Nie jest dobrze.
Dzień 12
Sierżant nadszedł z całkiem siną facjatą. Wpadł we własną pułapkę, którą wcześniej odnalazł szeregowy Durszlakov i przestawił w (jego zdaniem ) ciekawsze miejsce. Cały dzień się zastanawialiśmy, jak sierżant sam sobie rozerwie dupsko. Nie doczekaliśmy się, być może zrobił to w toalecie. Nocą udanie poszukiwaliśmy dalszych pułapek. W poczet naszych trofeów zaliczyć można : sześć min przeciwpiechotnych, dziesięć automatów Kałasznikow, trzy wyrzutnie granatów ręcznych, pięć pistoletów i moździerz. Nie ociągając się przestawiliśmy pułapki w ciekawsze ( naszym zdaniem ) miejsca.
Dzień 13
Sierżant wpadł w trzy pułapki i wygląda jak świeżo malowany kameleon. Na apelu głośno wspominał rodziny całej kompanii. Wieczorem uczyliśmy się rzucać łyżkami i widelcami, bo jak powiedział sierżant – nożem może rzucać nawet skończony idiota. Jutro będziemy się uczyć rzucania parasolami.
Dzień 14
Rzucaliśmy bułgarskim parasolem. Przebija pięciocentymetrową deskę z odległości siedemdziesięciu metrów. Sierżant zaprezentował to samo ćwiczenie z odległości stu metrów. Koniec końcem, jest specjalistą. Powiedział nam, że są parasole, całe z tytanu, ze specjalnym, nie rwącym się materiałem, które spokojnie przebijają pustaki z odległości dwustu metrów. W nocy uciekliśmy z jednostki i wypróbowaliśmy radioaktywny bumerang na jakimś kurniku.
Dzień 15
Z samego rana przyszedł dowódca i powiedział, że do kurnika jednego z wieśniaków wleciał meteoryt, przebił ścianę, zabił trzy kury i wyleciał oknem. Zwłoki kur nie nadają się nawet do identyfikacji. Ich pióra wieśniak postanowił przekazać na Międzynarodowy Fundusz Wspierania Pokoju Światowego. My oznajmiliśmy dowódcy, że u nas jest spokojnie.
Dzień 16
Uczymy się być niewidzialni dla wrogów. Podzieliliśmy się po dwóch i graliśmy w drużynowego chowanego.
Dzień 17
Uczymy się być nie tylko niewidzialni ale i niesłyszalni dla wrogów. Doświadczony w tych sprawach sierżant przywiązał nam dzwoneczki do nóg. Po kilku stymulujących kopniakach opanowaliśmy tę sztukę na tyle dobrze, że ktoś ukradł sierżantowi p-------y. Wyjaśniliśmy, że to szeregowy Bimberiev i że na dodatek wypalił pół paczki sam. Sierżant się zdenerwował i bluźnił po nindżańsku i w kilku innych językach. Przez dwie godziny robiliśmy konspekty z tych przekleństw. Wszak trzeba wiedzieć jak się zachowywać gdzieś poza granicami naszego kraju, wśród obcych wszelkiej maści i narodowości…
Dzień 18
Uczymy się rzucać shurikenami w ruszające się przedmioty – aluminiowe talerze z kantyny. W pewnym momencie przeleciało stado dzikich kaczek. Postanowiliśmy spróbować. Zabiliśmy dwieście sztuk. Później dopiero się zastanowiliśmy co począć z taką ilością mięsa. Sprzedaliśmy je w wiosce. Kupiliśmy szampana i zwyczajem nindż piliśmy za spokój dusz pokonanych dziś przeciwników.
Dzień19
Zorientowaliśmy się, że nasz zapas paliw płynnych znacznie się uszczuplił i potrzeba zekonomizować zużycie. Wieczorem trening szybkiego skręcania turbanów.
Dzień 20
Przyszedł sierżant. Oznajmił, że dzisiaj przejdziemy sprawdzian w terenie. Po pierwsze, dla uzupełnienia podstawowych zapasów, po drugie dla sprawdzenia materiału. Chyba chodziło mu o nas.
Zadanie bojowe polegało na niedostrzeżonym dostaniu się na pole należące do współpracującej z nami wspólnoty rolnej i zebranie pół hektara ziemniaków i kapusty. Zadanie wypełniliśmy. Chyba nawet przepełniliśmy.
Dzień 21
Z samego rana przyszedł przedstawiciel kooperującej z nami wspólnoty rolnej, cały roztrzęsiony, bełkocząc niezrozumiale. Po procedurze Sierżanta składającej się z wypicia dwóch setek śliwowicy na głodnego, udało nam się dowiedzieć od chłopa, że w nocy na jego osobistym polu, hulały siły nieczyste. Zniknęły wszystkie owoce. Dziesięć owczarków kaukaskich pilnujących sadu nic nie widziało i nic nie słyszało. Żeby chłopina z głodu nie umarł, podrzuciliśmy w nocy połowę zbiorów. Chyba pierwszy raz Sierżant jest z nas dumny. Tylko Bimberiev musiał karnie rozplatać drut kolczasty, bo sierżantowi znowu zginęły p-------y. A ta szuja nawet się nie podzieliła.
Dzień 22
Do dowódcy znów przyszedł wieśniak ze wspólnoty. Cały jakby w malarii. Po pięciu śliwowicach na głodnego powiedział, że w nocy wydały owoce cały sad i pole arbuzów a na środku całego terenu wyrosła dwudziestometrowa choinka. Pięciu w pełni uzbrojonych policjantów pilnowało okolicy i nikt nic nie widział ani nie słyszał. Kapitan obiecał pomoc w wyjaśnieniu zajścia. Okazało się, że choinka jest dziełem szeregowego Kacova, który postawił ją tam celem zmylenia potencjalnego przeciwnika.
Dzień 23
Dzisiaj sierżant nas pochwalił. Powiedział, że nawet tacy idioci potrafią nauczyć się czegoś przydatnego. Nie potrafimy co prawda pełzać jak muchy po ścianach ale w końcu jesteśmy jeszcze niedouczeni, niewtajemniczeni w pełni w sztukę "bułarnindża". Dla treningu, sierżant przykleił do sufitu 250 much. Musieliśmy odklejać sztuka po sztuce.
Dzień 24
Ktoś z kompanii nie opacznie zapytał sierżanta, jakie pistolety i karabiny preferują nindże. Sierżant buchnął niczym piec hutniczy i przez trzy godziny wykładał lekcję o tym jak to nindża z pomocą jednego gwoździa jest w stanie zdziesiątkować dwa bataliony piechoty. Sierżant ma ciężką rękę ( wiemy to ) i na pewno nie przesadza. Kończąc dodał, że pistolety tylko ściągają prawdziwym nindżom spodnie.
W tajemnicy powiedział, że dobrze rzuconym taboretem, można strącić helikopter. Naturalnie dla pewności najlepiej rzucić dwoma, jednym w dziób, drugim w ogon.
Dzień 25
Uczymy się władać bronią białą. Wykorzystujemy do tego drewniane klamki. Na koniec dnia sierżant pokazał nam prawdziwy miecz. Dał nam potrzymać, ja nawet sprawdziłem go zębami. Prawdziwy.
Dzień 26
Kontynuujemy ćwiczenia z bronią białą. Sierżant zademonstrował nam jak szybko zdjąć skórę z królika za pomocą ostrza do golenia. Później my trenowaliśmy. Mięso zebraliśmy i na kolacje było królicze w potrawce. Piliśmy za spokój dusz pokonanych dzisiaj przeciwników. Wieczorem pełzanie po ścianach i zabijanie much.
Dzień 27
Uczymy się rzucać pociskami z pistoletu Makarov. Pod koniec dnia, Durszlakov na tyle dobrze to opanował, że trafiał w środek tarczy ze stu metrów. Prawdziwy nindża. Sierżant kazał przygotować większe tarcze bo niedługo będziemy trenować z moździerzami.
Dzień 28
Ciężki dzień. Rankiem sierżant i kapitan przynieśli cały worek pustych ( niezwrotnych ) butelek. Dla treningu tłukliśmy je miażdżąc je w dłoniach. Potem czołgaliśmy się po resztkach szkła na golasa. Wieczorem, sierżant tajemniczym głosem kazał nam się stawić w Sali treningowej z przyborami do widzenia w nocy. Zaczyna się prawdziwa część treningu w sztuce „bułarnindża”. W całkowitych ciemnościach zebraliśmy się wokół sierżanta a on nam powiedział podstawową zasadę sztuki. Zszokuj przeciwnika. Kazał Bimberievovi zaatakować.
Bimberiev zamachnął się ręką. Sierżant odstąpił krok, poczym zaczął wykonywać dziwne ruchy. Przypominały kankana ale nogę wywijał na boki a czasem do tyłu. Bibmeriev gapił się na niego jak na wariata. Sierżant postąpił krok w lewo i zdrowo kopnął go j---a. Przeszedł za jego plecy i przy pomocy onucy pokazał nam technikę duszenia. Bimberiev upadł, sierżant wykonał podwójny piruet, przebiegł przez sufit i stanął po drugiej stronie sali. Jesteśmy w szoku…Sierżant puścił nam muzykę i zaczęliśmy od kankana. Trenowaliśmy całą noc.
Dzień 29
Przyszedł przedstawiciel wspólnoty. Bardzo roztrzęsiony. Opowiedział nam, że rano w jego szopie na króliki pasły się owczarki kaukaskie. Po standardowej procedurze sierżanta, odszedł uspokojony. Zdaliśmy test z kamuflażu. Cały dzień trenowaliśmy układanie języka do celowania i strzelania w muchy śliną. Sierżant powiedział nam, że po solidnym treningu splunięciem można zabić słonia.
Dzień 30
Uczyliśmy się pełzać po ścianach i sufitach wyłożonych lustrami. Metodą much, nie dotykając ścian tułowiem. Dobrze, że jesteśmy wytrenowani w upadaniu na gwoździe, wiec nie było strasznie. Wieczorem było nudno. Wszystkie muchy uciekły. Urządziliśmy więc polowanie na karaluchy przy pomocy przyborów do widzenia w nocy.
Dzień 31
Złapane karaluchy pomalowaliśmy na niebiesko z zielonymi plamkami i sprzedaliśmy je w sklepie zoologicznym jako egzotyczne pająki z Karaibów. Poprawiło to stan naszych paliw płynnych. Wieczorem świętowaliśmy pierwszy miesiąc treningu.
Dzień 32
Kosimy trawniki. Gołymi rękoma, bo jak powiedział sierżant – każdy idiota może kosić kosiarką.
Dzień 33
Przyszedł przedstawiciel. Trzęsącym się głosem powiedział, że jego gołębie zwariowały - zrobiły pokaz striptizu. Spytał, czy ma je zabić łopatą , czy czekać na wieczorny meteoryt.
Po procedurze wyjaśniliśmy mu, że ptaki rozchorowały się na powietrzną schizofrenię. A w naszym gronie dochodziliśmy, kto dał gołębiom marihuanę do dziobania. Kacov się przyznał.
Dzień 34
Trening w zaawansowanym kamuflażu. Bimberiev przebrany za bociana zjadł trzy kilo żab. Wymiotował całe popołudnie. Długo i boleśnie. Durszlakov przebrał się za samca niedźwiedzia i przeleciał wielką niedźwiedzicę. Wieczorem czekała przy portierni z pięcioma dzbanami miodu i trzema owcami. Na kolację nieziemskie szaszłyki
Dzień 35
Z samego ranka znów zjawił się znany nam przedstawiciel. Ze łzami w oczach powiedział, że zniknęła cała jego pasieka i wszystkie owce jakie miał. Jako, że jest to nasz ostatni dzień szkolenia w bazie, poczęstowaliśmy człowieka owczym mięsem.
Sierżant ze względu na zakończenie etapu wygłosił patetycznie przemówienie i sprezentował naszej kompanii prawdziwy miecz nindży. Podobno trzymał go sam Connor Mcloud z klanu Mcloud. Nieźle.
Dzień 36
Spaliśmy do obiadu. Koło południa przyszedł porucznik i nas obudził, zebraliśmy bagaże i byliśmy gotowi do drogi. W celu pełnej konspiracji podróżowaliśmy wagonami – chłodniami do naszego celu – poligon blisko wsi Dzivnovo.
Dzień 37
Dotarliśmy na miejsce, po rozpakowaniu bagaży trenowaliśmy chrapanie synchroniczne na naszych pryczach.
Dzień 38
Przyszedł jakiś podpułkownik i powiedział, że jest dowódcą poligonu. Poinformował nas, że będziemy przyswajać obsługę armijnych środków transportu. Po apelu przyszli instruktorzy i rozdali nam motorynki. Później przeprowadzili wykład na temat „ Są trzy rodzaje motorynek” – trzykołowe dla dzieci i starców, dwukołowe dla ludzi normalnych i jednokołowe dla profesjonalistów. Prawda, tak jest, że jednonodzy piechociarze uciekają najszybciej. Bardzo fajnie sobie pojeździliśmy. Tyle że instruktorzy ciągle krzyczeli, że słupy telegraficzne trzeba omijać a nie przez nie przejeżdżać
Dzień 39
Instruktorzy rozciągnęli grube sznury wzdłuż drogi. My się nie przestraszyliśmy i przegryźliśmy je w ruchu. Jak prawdziwi BułgarNindże…
Dzień 40
Uczyliśmy się przeskakiwać przez ściany. Kacov tak się rozpędził, że przejechał przez ceglaną ścianę. Reszta przeskakiwała trzymając motorynki w zębach. Instruktorzy płakali…ze wzruszenia…
Dzień 41
Instruktorzy postanowili zapoznać nas z powietrznymi środkami transportu. Zabrali nas do hangaru z helikopterami. Bimberiev sprawdził śmigło ogonowe zębami poczym odgryzł antenę. Nikt z prowadzących nie zauważył…
Dzień 42
Zaczęliśmy naukę obsługi helikopterów. Są one absolutnie nowe i nikt wcześniej nimi nie latał. Okazało się, że łopaty śmigieł są tytanowe i nie odkształcają się przy ugryzieniu. Instruktor zaczął trzygodzinny wykład o fizycznym aspekcie teorii lotów helikopterami. Po trzech godzinach Kacov, któremu znudziło się spanie, przerwał mu w pół zdania słowami, że dla nas ważne jest za którą rączkę się trzymać podczas lotu, bo przecież prowadzić śmigłowiec potrafi nawet idiota.
Dzień 43
Instruktorzy wyjaśniali nam przeznaczenie akumulatorów w śmigłowcu. Kacov od razu zapytał o przeznaczenie czterech czerwonych wajch w kabinie transportowej. Wyjaśniono nam, że służą do awaryjnego rozruchu śmigieł w razie awarii silnika. Później pięć godzin trenowaliśmy kręcenie wajchą.
Dzień 44
Dziś trenowaliśmy start helikopterem. Zaraz po wylocie obróciłem śmigłowiec do góry płozami. Instruktor, z powodu szybkiej zmiany pozycji, kompletnie stracił orientację w terenie i strasznie się zestresował. Z kieszeni wyciągnąłem piersiówkę i pokazałem mu na czym polega „procedura” naszego starego sierżanta. Chłopina szybciutko się uspokoił i wylądował bezpiecznie.
Dzień 45
Czarny wtorek dla Bimberieva. W czasie lotu połamał drążki do sterowania i w kwestii lądowania wynikły nagle problemy. Niestety musieliśmy strącić maszynę. Dwoma taboretami. Jednym w dziób, drugim w ogon. Ehh…gdyby tylko sierżant mógł nas teraz widzieć…
Dzień 46
Uczymy się latać w szyku. Dlaczego? Nikt nie jest nam w stanie wytłumaczyć. Później trening w lataniu w trudnych warunkach. Latanie slalomem między drzewami to super zabawa. A też i przydatna - nasiekliśmy hektar drewna na zimę…
Dzień 47
Dziś atakujemy cele naziemne. Kacov imitował syrenę drąc się tak głośno jakby co najmniej nasz stary sierżant rozrywał mu dupsko. Niestety pomyliliśmy się i zamiast szarżować nad poligonem, zaatakowaliśmy pobliską fermę strusi. Błąd wyszedł na jaw, kiedy zobaczyliśmy stado jakichś ogromnych, zmutowanych (zdaniem niektórych z nas) kur panicznie uciekających przez okno stodoły.
Dzień 48
Przyszedł pułkownik. Zły jak cholera . Powiedział, że z powodu przerażenia, męski struś został impotentem. Wyraziliśmy współczucie. Poradziliśmy mu żeby wysłał strusia na kursy treningu psychicznego prowadzone metodami Zygmunta Freuda. Hehe…
Dzień 49
Kończymy szkolenie w poruszaniu się pojazdem latającym. Wieczorem zrobiliśmy mały bankiet. Później żeby nie wyjść z wprawy pełzaliśmy po ścianach. A i much było pod dostatkiem. Następnego ranka czekał na nas poligon strzelecki…
Dzień 50
O świcie, zachowując bezwzględne bezpieczeństwo, zamaskowani jako trytony, popłynęliśmy pobliską rzeczką na poligon. Od razu po przybyciu wyznaczono nam instruktora. Pokazał swoje umiejętności splunięciem wybijając oko przebiegającemu trzydzieści metrów od nas karaluchowi. Jesteśmy pod wrażeniem. Ale nie dużym.
Dzień 51
Trenowaliśmy strzelanie z pistoletu. Nogami. Rękoma nawet idiota by potrafił. Tak czy inaczej nuda. Trochę później zauważyliśmy, że pistolety można wykorzystywać jako bumerangi. Kiepsko, ale latają.
Dzień 52
Pokazali nam automat Kałasznikow. Z punktu widzenia bułgarskiego nindży, całkiem niezła maczuga. A jeśli dobrze zakrzywić nóż zatknięty na lufie, można tym kosić siano. Dla królików.
Dzień 53
Dzisiaj trening w rozkładaniu i składaniu karabinu na czas. Kacov z trzech karabinów różnych złożył coś od czego instruktor ciężko westchnął. Wieczorem ćwiczyliśmy strzelanie z pancerzownicy - "strzały 3” Bimberiev próbował trafić w oko wiewiórki. Udało mu się. Przy przeszukiwaniu strzelnicy znaleźliśmy kilka ogonów. Jeden świński ale mięsa nie było…
Dzień 54
Trening w strzelaniu miotaczem min. Niezauważenie umieściliśmy na wierzchu miny wiewiórkę, Przy wystrzale mina poleciała w jedną stronę a wiewiórka w drugą. Nasz instruktor z mądrym wyrazem twarzy stwierdził, że to mina rozdzielająca się, z podwójną głową…
Dzień 55
Wykłady z użycia artylerii. Tylko teoria, bo instruktor bał się wyników naszych ewentualnych ćwiczeń praktycznych. Wieczorem przyniesiono nam list od starego sierżanta. Pisze w nim, że na nami tęskni bo nowa grupa to idioci, którzy nie potrafią nawet spadać na deski z gwoździami. Połowę zapasu paliw płynnych wypiliśmy za zdrowie sierżanta…
Dzień 56
W końcu pozwolili nam wejść na czołgi!! Durszlakov wszedł pierwszy i od razu zaczął jeździć w kółko zakręcając na ręcznym. Po trzech okrążeniach uniosły się tumany kurzu. Zatrzymał się. Widoczność stała się tragiczna, wiec przestał się popisywać. Z powodu klaustrofobii i niezbyt dobrze działającego osobistego aparatu stabilizującego ( wynalazek naszych naukowców, Bułgarskich naukowców hehe ), Durszalkov przeraźliwie zwymiotował na urządzenia elektryczne w wieżyczce. Zrobiło się krótkie spięcie, co uruchomiło instalację przeciwpożarową. Instruktor wygramolił się z pojazdu z odmrożeniami do łokci. Wieczorem Durszlakow regulował osobiste urządzenie stabilizujące tańcząc na sznurku rozciągniętym na podłodze.
Dzień 57
Strzelaliśmy z czołgów!! Przejeżdżając obok krzaków, Kacov zauważył jakiś ruch. Wygarnął pociskami ogłuszającymi. Z zarośli z dzikim krzykiem wybiegła niedźwiedzica z lornetką przyciśniętą do klatki piersiowej wyrywając sobie kępy sierści. Z początku pomyśleliśmy, że to stara znajoma Durszlakova. Dogoniliśmy ją, okazało się, że to nie niedźwiedzica, tylko arabska terrorystka wysłana do nas z tajnego centrum szpiegowskiego w Pieroganie. Poddaliśmy terrorystkę ciężkim torturom. Na początek wyskubaliśmy pincetą włosek po włosku jej wąsy. Potem obcięliśmy jej pazury i zmyliśmy lakier. Kiedy zabraliśmy się za las łonowy nie wytrzymała i do
Jest tego może więcej, czy tylko 58?