Aktywne Wpisy
Canzone_ +240
Wy chyba nie ogarniacie, że Baxton zapłacił Olce za milczenie i Konop musiał usunąć z filmu materiały, które od niej dostał. Była też druga dziewczyna "od Boxdela", która się wycofała. Może Wardęga mówiąc coś o mocniejszych rzeczach na niego, miał na myśli to, czego ostatecznie w tym filmie Konopa nie zobaczyliśmy.
#famemma
#famemma
Potifara +102
Odrażające jest to, że tak spora część polskiego internetu jest w stanie bronić Michała „Boxdela" Barona. Nie mogę na to patrzeć. Przedwczoraj napisałem tutaj wpis zakończony „I pamiętajcie. Nie zostaje się wyrzuconym z własnego kilkudziesięciomilionowego przedsiębiorstwa na podstawie dwóch screenów." Dlaczego?
Bo najważniejsze osoby w federacji FAME widziały pewne rzeczy. Rzeczy, które teraz są dowodami i aktualnie znajdują się w prokuraturze. To te same rzeczy, które zostały zablokowane odnośnie publikacji ich w
Bo najważniejsze osoby w federacji FAME widziały pewne rzeczy. Rzeczy, które teraz są dowodami i aktualnie znajdują się w prokuraturze. To te same rzeczy, które zostały zablokowane odnośnie publikacji ich w
Jezus Chrystus na oficjalnych obrazkach jest białym mężczyzną rasy kaukaskiej z równo przyciętą brodą, długimi włosami i łagodnym spojrzeniem. U nas tak wygląda, bo na przykład kościoły czarnoskórych wspólnot w USA często przedstawiają go jako Murzyna. Jezus na pewno nie był ani tak czarny, ani tak biały. Prawdę mówiąc to nie mamy pojęcia, jak dokładnie wyglądał, i niespecjalnie nas to obchodzi. Jego aktualny wizerunek ma po prostu przypominać nas.
Nawet sam Bóg jest przedstawiany jako mędrzec z siwą brodą. Byt absolutny wtłoczyliśmy z wrodzoną sobie pychą i zapatrzeniem w lustro w ramy jednego z naszych ludzkich archetypów. Po co? Ano po to, żeby przybliżyć Boga prostemu człowiekowi. Nie ma w tym niczego złego, a przynajmniej niczego gorszego niż w lokalizowaniu systemu operacyjnego Windows czy Android tak, by ten był bardziej przyjazny użytkownikowi. To wydaje się mądre. No, przynajmniej do momentu kiedy próbujesz skorzystać z francuskiego komputera.
Mamy taką ciekawą przypadłość: nie możemy się pozbyć przeświadczenia, że jesteśmy pępkiem świata. Przeciętny człowiek siłą rzeczy postrzega rzeczywistość ze swojego punktu widzenia i do wszystkiego przykłada swoją miarę. Wyobraźnia pomaga nam wzbić się ponad to, ale nawet kiedy już zdamy sobie sprawę z naszego obciążenia, trudno je przezwyciężyć, bo to element naszej natury. Dotyczy to nas jako jednostek, dotyczy jako przynależnych do danego kręgu kulturowego, a nawet dotyczy jako gatunku zamieszkujący Ziemię. Pamiętajmy, jak trudno było obalić przeróżne modele astronomiczne z Ziemią pośrodku, nawet już tą kulistą.
W świątyni Wat Pho w Bangkoku stoją kamienne rzeźby zwane Farang Guards, wykonane przez Chińczyków. Rzeźby jak rzeźby, przedstawiają przeciętnych Azjatów, tylko z bardziej wyłupiastymi oczami. Jedyne co w nich nie pasuje do otoczenia, to cylindry na głowach. To znaczy dla ludzi Zachodu tak to wygląda, bo oceniają według swojej miary i przyzwyczajeń. W rzeczywistości miało to być karykaturalne przedstawienie Brytyjczyków, tyle że artysta tkwił głęboko w swojej kulturze i nie potrafił się wyrwać z utrwalonych torów myślowych. Tak jak my rysujemy Chińczyków ze skośnymi oczami, tak oni nas z wyłupiastymi.
Ludzie, których potomkami jesteśmy, prawdopodobnie wyruszyli na podbój planety kilkadziesiąt tysięcy lat temu gdzieś z północnej Afryki. Prawdopodobnie bardzo przypominali współczesnych Afrykańczyków. Nie była to pierwsza fala hominidów, wylewająca się stamtąd… i niekoniecznie ostatnia. I nawet nie piszę teraz o aktualnym kryzysie imigracyjnym, tylko o czymś, co grozi nam w skali kolejnych dziesięcioleci – być może ocieplenie klimatu spowodowane industrializacją uczyni kolejną migrację ostatnią, ale masową na niespotykaną nigdy wcześniej skalę.
Potomkowie tych, którzy kiedyś wyruszyli z Afryki, powrócili tam jako badacze. A kiedy zobaczyli lokalsów, nawet nie rozpoznali w nich ludzi. I to nie z powodu rasizmu (to pojęcie nawet wtedy nie istniało), lecz ograniczeń wyobraźni. A minęło ledwie kilkadziesiąt tysiącleci, co w skali kosmicznej jest czknięciem.
Miałem poważny problem z serialem Star Trek, a głównie z serią Next Generation, której lata temu obejrzałem chyba wszystkie odcinki. Otóż dowolny kontakt z obcą cywilizacją, czy nawet z bytem wyższym (Q), sprowadzał się do niemal stuprocentowej antropomorfizacji. Czyli lądujemy na planecie, gdzie tubylcy przypominają ludzi, ale mają szpiczaste uszy albo niebieską skórę, albo… co się tam naprędce udało charakteryzatorom dokleić. Przy czym zwyczaje na planecie są znajome, obowiązkowo przyspieszenie grawitacyjnie wynosi 9.8 m/s2, a skład atmosfery jest identyczny z ziemskim. Nie wiem jak Wy, ale ja w tym momencie idę zaparzyć herbatę (bez pauzowania filmu). Niestety po powrocie z kuchni jest jeszcze gorzej – obcy mówią po angielsku z silnym walijskim akcentem.
Chociaż Gwiezdne wojny mają tyle wspólnego z science fiction, ile „piwo” koncernowe z piwem, to akurat aspekt rasowy rozpracowują ciut lepiej. Ciut lepiej, lecz nadal niedoskonale. Przynajmniej języki i ogólny fenotyp się różni, choć te wszystkie rasy nadal wyglądają, jakby wyewoluowały od wspólnego z ludźmi przodka gdzieś sto tysięcy, może milion lat wcześniej. Jestem pewien, że są na ten temat opracowania fanowskie; nie czytałem ich i nie o fikcyjne wyjaśnienia teraz chodzi.
Kino mainstreamowe nawet nie próbuje się wysilać i jeśli musi pokazać obcą formę życia, to zazwyczaj przedstawia ją jako człowieka. Po prostu pojawia się John lub inny Zdzisław, potraktowany mniej lub bardziej symbolicznie. Wyjaśnienie, że postacie muszą mieć fizyczne i psychiczne cechy ludzkie, by widz mógł się z nimi utożsamiać (więc i kupić bilet), oczywiście jest uzasadnione z punktu widzenia sztuki filmowej. To tylko potwierdza nasz nieuleczalny pępkowszechświatyzm.
A co z literaturą? W książce nie trzeba przecież pokazywać wszystkiego dosłownie, można się dowolnie bawić słowami. Jeżeli miałbym wskazać najdalej posuniętą wizję deantropomorfizacji obcych w literaturze, to jako pierwszy przyszedł mi do głowy Szpital kosmiczny Jamesa White’a. Po namyśle pojawiło się jednak pytanie o sens, bo po co ktoś miałby robić jeden szpital dla ludzi, psów, tuńczyków, paproci i Escherichia coli? Po głębszym zastanowieniu przyszło mi do głowy Ślepowidzenie, lecz ostatecznie wygrały Fiasko i Solaris. No i może Trylogia Ryfterów.
Co ciekawe, w nauce jest podobnie, bo na przykład mechanika kwantowa posługuje się pojęciem superpozycji różnych stanów i dopiero pomiar dokonany przez obserwatora spowoduje redukcję funkcji falowej złożonego systemu do jednego ze stanów dozwolonych. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, jest to wyjaśnienie akceptowane od stulecia – gdy ktoś pierwszy dokona obserwacji (pomiaru), obiekt obserwowany zmuszony jest do „decyzji”, w jakim stanie się znajduje. I już w takim stanie musi pozostać dla kolejnych obserwatorów. W makroskali jest to oczywiście humorystyczny przykład kota Schrödingera.
Nauka ścisła zamienia się w tym momencie w filozofię, bo kto jest uprawniony do dokonania kolapsu funkcji falowej? Oczywiście człowiek. Tylko cóż to właściwie znaczy? Czy ów człowiek musi mieć tytuł profesora fizyki? A jeżeli w nocy w laboratorium sprzątaczka niechcący zerknie na monitor, to jej obserwacja będzie się liczyć? A jeśli spojrzy niczego nierozumiejące dziecko? A jeśli do pudła z żywomartwym kotem Schrödingera zajrzy inny kot? A może w roli obserwatora wystarczy pchła na żywomartwym kocie?
Jeżeli po nocnym locie Dreamlinerem dotrę do Nowego Yorku i zobaczę przez okno lotnisko JFK, to mogę mieć pewność, że wszyscy pozostali pasażerowie po przebudzeniu też zobaczą lotnisko JFK. Nie z powodu mojej uprzywilejowanej pozycji pierwszego obserwatora, lecz z tej banalnej przyczyny, że wszyscy znajdujemy się w tym samym samolocie. Podobne rozwiązanie paradoksu żywomartwego kota Schrödingera zaproponował Hugh Everett III, który opracował kwantowe podstawy teorii wieloświata. Innymi słowy kot jest i żywy i martwy, tyle że w momencie pierwszej obserwacji drzewo światów rozgałęziło się, a obie odnogi różnią się jedynie kondycją sierściucha.
Wydawać by się mogło, że koncepcja wieloświata powinna zniszczyć nasz antroponarcyzm, bo tym bardziej czyni nas jednymi z nieskończonej palety możliwości. Nic podobnego. W literaturze więcej światów oznacza tylko więcej możliwości zaludniania nowych obszarów kopiami nas samych. Co czynię również ja sam.
~Rafał Kosik
http://rafalkosik.com/antroponarcyzm-czyli-pepkowszechswiatyzm
#nauka #filozofia #ciekawostki #gruparatowaniapoziomu #fizyka
- #gruparatowaniapoziomu
PICK ONE
Już ten malutki fragment skreśla ten tekst. Tagi są nie na miejscu.
Mam nadzieję, że przejdzie ta ustawa, bo za dużo się tych domorosłych myślicieli namnożyło.
@jas_wedrownik: ech, mieszane uczucia mam, co do tego tekstu.