Wpis z mikrobloga

Przetłumaczony wywiad Lewego dla Der Spiegel:

Panie Robercie, czy LM to jedyne rozgrywki, które traktuje na serio?

- Nie wygrałem jeszcze tego trofeum, więc oczywiste jest, że LM jest dla mnie wyjątkowa. Wciąż jeszcze siedzi we mnie ten przegrany finał z Londynu z 2013.

Czuje się pan niespełniony jako piłkarz, że jeszcze pan jej nie wygrał?

- Oczywiście chciałbym ją kiedyś wygrać. Ale z drugiej strony, LM to jednak loteria. Weźmy poprzedni sezon. Byliśmy w świetnej formie, każdy z nas był napalony na wygraną. Potem złapałem kontuzję barku, zmarnowaliśmy w pierwszym meczu karnego i marzenia prysły. Na najwyższym poziomie decydują detale. Aby zdobyć tytuł, wszystko musi idealnie pasować.

Pięciokrotnie wygrywał pan Bundesligę. Czy nasza liga nie zrobiła się już dla pana nudna?

- Sportowcy z najwyższej półki zawsze chcą być najlepsi. Wygrywasz ligę, ale za chwilę chcesz to powtórzyć i udowodnić, że to nie był przypadek. Potem wygrywasz raz jeszcze i każdy chce cię pobić. Dlatego musisz być coraz lepszy. I tak to się cały czas kręci. Jeszcze żaden klub nie wygrał w Niemczech mistrzostwa sześć razy z rzędu. Możemy nadal pisać historię. To potężny bodziec.

Na początku sezonu krytycy zarzucali panu, że sprawia pan wrażenie zdemotywowanego i sfrustrowanego

- To odnosiło się przede wszystkim do meczów w czasie naszego tournee po Azji. Możliwe, że ta krytyka była nawet uzasadniona. Muszę przyznać, że tego lata motywacja przychodziła mi naprawdę z wielkim trudem.

Dlaczego?

- Od lat gram właściwie co trzy dni, bez wielkich przerw. To ogromne obciążenie, przede wszystkim dla głowy. Dlatego dobrze przepracowany okres przygotowawczy jest dla mnie bardzo istotny. Tam kładę fundamenty pod moją dobrą grę w sezonie. Pracuję nad moim ciałem, by funkcjonowało w trakcie sezonu także wtedy, gdy głowa jest zmęczona.

W Azji nie dało się tego zrobić?

- Graliśmy tam wiele meczów. Jako profesjonalista musisz zdecydować - chcesz dać z siebie wszystko w takich meczach, czy wolisz skupić się na tych niewielu treningach, aby przygotować się właściwie do wiosny, kiedy będzie się rozstrzygać walka o tytuły. Siły i wytrzymałości w trakcie trwania sezonu praktycznie nie można wypracować. Jest na to za mało czasu między meczami.

I co pan zdecydował?

- My, gracze z topu, jesteśmy permamentnie przeciążani. Wynika to nie tylko z coraz większej liczby meczów, ale także z tego, że sama gra jest coraz szybsza. Jedyna szansa, by zapobiegać kontuzjom - obok odpowiedniego odżywiania się i regeneracji - to właściwy trening w czasie przerwy letniej i zimowej. Dlatego w Azji skupiłem się w pełni tylko na nim. Tak duża liczba meczów sparingowych nic mi nie da, kiedy w grudniu, trzy dni po meczu z Realem w LM, trzeba się będzie przestawić na granie na śniegu z Freiburgiem.

Brakuje panu w takich meczach motywacji?

- Freiburg jest tutaj tylko przykładem. Weźmy każdą inną drużynę, która nie gra o tytuł. Grają one z nami stojąc w 10 ludzi we własnym polu karnym, wokół mnie stoi 5 obrońców, którzy nie pozostawiają ani odrobiny wolnego miejsca i co chwilę kopią mnie po nogach. Przyjeżdżasz z meczu w LM na mały stadion, na którym miejscowi fani za punkt honoru obierają sobie to, by cię wygwizdać. Aby w takich momentach być gotowym na dobrą grę, trzeba wcześniej naprawdę ciężko pracować.

Jak pan przygotowuje się do takich meczów?

- Wyobrażam sobie na przykład przed meczem, że tym razem strzelę gola uderzeniem w samo okno. Albo stawiam sobie za cel, by w jakimś pojedynku wykonać trik, który ćwiczę. Albo zakładam sobie, że zagram idealne podanie, nad którym od dłuższego czasu pracuję. Chodzi o takie drobiazgi.

Brzmi to tak, jak by mecze w Bundeslidze były dla pana bardziej trniengiem, niż prawdziwą rywalizacją. Jak to świadczy o poziomie ligi?

- Wiem, że nie każdemu to się spodoba, ale BL potrzebuje więcej takich zespołów jak RB Lipsk. Mocne drużyny zmuszają nas do zwiększonego wysiłku. Nie może być tak, że liga jest zdominowana przez jeden zespół. Jeden mecz na szczycie w sezonie, to za mało. Potrzebujemy 4-5 dużyn w ścisłej czołówce. Taka rywalizacja pomogłaby też i nam w zachowaniu najwyższej koncentracji aż do samego końca sezonu. A silna liga sama nakręcałaby rynek.

Co pan przez to rozumie?

- Więcej silnych drużyn, to większe show. Telewizja może takie mecze dłużej i częściej pokazywać i to na całym świecie. Kibice chcą oglądać wielkie pojedynki, chcą oglądac gwiazdy, prawdziwe wojny o mistrzostwo. To uczyniłoby Bundesligę ciekawą dla kibiców z zagranicy. Może nawet bardziej niż wyprawy do Azji czy Ameryki.

Szefowie Bayernu chcą takich wyjazdów...

- A ja jestem w stosunku do nich sceptyczny. Nie tylko dlatego, że obciążenie w okresie przygotowawczym jest wtedy zbyt wielkie, ale też dlatego, że według mnie korzyści marketingowe z takich wyjadów nie są wcale tak duże. Głównie ze względu na język.

Niemiecki jest tu przeszkodą?

- Tak, złwaszcza w odniesieniu do ligi angielskiej czy hiszpańskiej. Tymi językami mówi się w wielu krajach na świecie. A po niemiecku nie. Wielu kibiców na całym świecie choćby własnie z tego powodu w sposób naturalny skłania się do klubów z Anglii czy Hiszpanii. A potem telewizja kieruje się życzeniami fanów i inwestuje w ligi, w których mówi sie językami globalnie zrozumiałymi.

No to jak Bundesliga ma sobie radzić na tym rynku?

- Osoby odpowiedzialne za to czeka nawał pracy. W końcowym rozrachunku chodzi o sukcesy na arenie międzynarodowej i o przyciąganie gwiazd. Ludzie chcą oglądać to, co najlepsze. Na to wydają swoje pieniądze.

Póki co, największe gwiazdy przenoszą się do Anglii i Hiszpanii.

- Bayern nie zrobił jak dotąd większego transferu niż 40 mln €. W światowym futbolu to już od dawna przeciętna kwota. Bayern nie urósł w ostatnich latach na rynku tak, jak Real czy United. Teraz różnica w porównaniu do tych najwyższych stawek jest już ogromna.

Uli Hoeness powiedział, że nie chce brać udziału w tym transferowym szaleństwie

- Jeśli chcesz ściągnąć gwiazdę, to musisz wydać pieniądze. To jeden z najważniejszych, o ile nawet nie jedyny czynnik. Sportowa perspektywa, drużyna, miasto, otoczenie - to wszystko jest oczywiście ważne, ale Bayern musi wymyślić coś kreatywnego, jeśli nadal chce pozyskiwać graczy klasy światowej. I jeśli chce się grać o najwyższe trofea, to potrzeba graczy dających odpowiednią jakość. Także dlatego, że tacy zawodnicy poprawiają jakość pozostałych piłkarzy w zespole. Duża konkurencja pomaga w wyciśnięciu tych dodatkowych kilku procent z zespołu.

Bayernowi nie chodzi o sumy transferowe, a o strukturę płacową. Co by się stało, gdyby przyszedł do klubu Alexis Sanchez i dostał na rok 25 mln €, o których była mowa w prasie?

- Prawdopodobnie kilku z nas poszłoby do zarządu z prośbą o podwyżkę. Bo kominy płacowe mogą być zagrożeniem dla zespołu. Mogą prowadzić do zazdrości i nieufności.

Wysokość kwot płaconych za transfery podlega ogromnej krytyce. Co pan sądzi na ten temat?

- Podchodzę do tego zbyt realistycznie, by się na to oburzać. Skro jest klub, który stać na płacenie takich sum, to reszta musi się z tym pogodzić i szukać rozwiązań. W piłce jest coraz więcej pieniędzy, więc takich transakcji będzie w przyszłości tylko więcej.

Dembele, Mbappe, Coutinho - letnie okno transferowe pokazało, ze lojalność wobec własnego klubu nie znaczy już zupełnie nic. Czy kontrakty podpisywane z klubem mają dziś jeszcze jakiekolwiek znaczenie?

- Przestańmy w końcu zasypywać piłkę takimi emocjami. Lojalność to piękne słowo, zwłaszcza w życiu codziennym. Ale w sporcie na najwyższym poziomie liczą się inne rzeczy - pieniądze i sukces. I to one decydują o transferze. Nic innego.

A więc wg pana uprawnione jest strajkowanie po to, by wymusić transfer do innego klubu?

- Strajk to środek najgorszy z możliwych i w tych największych klubach takie historie się nie zdarzają. Piłkarz, który tak się zachowuje, zdradza swoich kolegów. Tego nie da się wybaczyć. To też ogromne ryzyko dla samego piłkarza, bo złej opinii o sobie już się nie pozbędzie. Ale takie strajki to tylko symptomy. Przyczyny takiego stanu rzeczy leżą gdzie indziej.

Mianowicie?

- Władza w dzisiejszej piłce przesunęła się na stronę piłkarzy. Jesli jakiś piłkarz naprawdę chce transferu, to z reguły jest w stanie do niego doprowadzić. Dlatego uważam, że dobrym pomysłem byłyby obligatoryjne klauzule wykupu. Można się oczywiście zastanawiać nad różnymi ich modelami. Bogatszy klub mogłoby dokładać do tej klazuli 20% w ramach "dodatku fair play", a biedniejszy mogłyby za piłkarza zapłacić mniej, jeśli zdecyduje się on do niego przejść.

Sądzi pan, że piłka byłaby wtedy bardziej sprawiedliwa?

- W ten sposób więcej pieniędzy rozeszłoby sie po całym piłkarskim krwiobiegu. Taki model chrobiłby kluby przed strajkami piłkarzy, a piłkarzy przed sytuacjami, gdy klub zsyła ich do rezerw. Często rozmawiamy o złych zachowaniach piłkarzy. Ale w mojej karierze byłem też świadkiem tego, jak zachowuje sie klub względem piłkarza, jeśli chce się go koniecznie pozbyć. Trening z rezerwami to często był i tak najłagodniejszy środek represji.

Ale pana propozycja i tak nie uchroni piłki przed coraz mocniejszym przeistaczaniem się futbolu w branżę biznesową.

- W przyszłości do piłki będzie trafiać więcej pieniędzy, niż sobie dzisiaj w ogóle wyobrażamy. Gdziekolwiek bym nie pojechał - ludzie na całym świecie oglądają piłkę. I to właśnie ta pasja i te emocje fanów sprawiają, że coraz więcej inwestorów trafia na rynek piłkarski. Poprzez piłkę docierają oni do młodych i starych, mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy wyrażają miłość do swojej drużyny poprzez kupowanie klubowych gadżetów, biletów na mecze, abonementów telewizyjnych, albo akcji klubu. Szanse na zarobek w piłce są dla tych inwestorów większe niż w jakiejkolwiek innej branzy.

Wielu fanów protestuje przeciwko komercjalizacji futbolu. Twierdzą, że piłka coraz bardziej traci swój charakter. Jak sobie z tym radzić?

- Osoby odpowiedzialne za marketing muszą mieć wyczucie tego, gdzie jest ta cienka granica. Czy naprawdę potrzebujemy mini-kamer na kuflach z piwem podczas świętowania zdobycia tytułu na naszej murawie, tak jak to miało miejsce po meczu z Freiburgiem? Czy nawet te nasze kąpiele piwne muszą być sprzedawane? Zdobycie mistrzostwa to bardzo emocjonalny moment. Powinien pozostać jak najbardziej autentyczny. Rozumiem, że kibicom to się nie podobało. Czy potrzebujemy w przerwie finału o Puchar Niemiec koncertu? Może. W końcu w USA wiele osób ogląda Superbowl także ze względu na to całe show wokół meczu.

Czy istnieje zagrożenie, że mecz stanie się kiedyś zwykłym showeventem?

- Piłka zawsze pozostanie najważniejsza. Ale to, co dzieje się wokół tych 90 minut, w przyszłości coraz mocniej będzie przypominać hollywoodzkie produkcje. Tego procesu nie da się zatrzymać.

#lewandowski #bundesliga #pilkanozna
  • 11
  • Odpowiedz
@AniolPanski: Czemu takich wywiadów nie ma z nim w Polsce? Po nim tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że na szczyt prowadzą nie tylko umiejętności piłkarskie, ale i inteligencja, którą Robert posiada.
  • Odpowiedz
@Erimar: bo dziennikarze skupiają się na lizaniu mu dupy ( ͡° ͜ʖ ͡°) a tak serio to trochę podobnie wypowiadał się na temat U21 i całego szkolenia w polskiej piłce
  • Odpowiedz
Wiem, że nie każdemu to się spodoba, ale BL potrzebuje więcej takich zespołów jak RB Lipsk. Mocne drużyny zmuszają nas do zwiększonego wysiłku. Nie może być tak, że liga jest zdominowana przez jeden zespół. Jeden mecz na szczycie w sezonie, to za mało. Potrzebujemy 4-5 dużyn w ścisłej czołówce. Taka rywalizacja pomogłaby też i nam w zachowaniu najwyższej koncentracji aż do samego końca sezonu. A silna liga sama nakręcałaby rynek.


@AniolPanski
  • Odpowiedz