Wpis z mikrobloga

Z takich ciekawostek, to w 2010 roku 7500 osób zaprzedało swoje dusze, dosłownie. I to nie diabłu, a sprzedawcy gier.

Brytyjska firma GameStation została prawnym posiadaczem paru tysięcy dusz swoich klientów, po tym jak zamieściła w regulaminie punkt o następującej treści:

Składając pierwszego dnia czwartego miesiąca Anno Domini 2010 zamówienie, zgadzasz się na przekazanie nam nieprzechodnich praw do przejęcia, teraz i na zawsze, swojej nieśmiertelnej duszy. Gdy tylko wezwiemy cię do wypełnienia umowy, przekażesz nam swoją nieśmiertelną duszę i wszelkie prawa do niej w ciągu 5 dni od otrzymania pisemnego żądania ze strony gamestation.co.uk albo jednego z naszych autoryzowanych przedstawicieli.


Firma chciała w ten żartobliwy sposób przestrzec użytkowników przed powszechnie spotykaną praktyką nieczytania umów, które się akceptuje. W ciągu jednego dnia 7500 klientów sklepu przyznało mu niezbywalne prawo do swoich nieśmiertelnych dusz. Finalnie GameStation rozesłało do nieszczęśników e-maile unieważniające punkt regulaminu zniewalający ich dusze.

Zapoznałem się z regulaminem świadczenia usług i akceptuję jego warunki to największe kłamstwo w internecie.

#ciekawostki #internet
  • 21
w większości przypadków są długie i zawiłe, bo nie jesteś klientem, tylko produktem, którym jak widać łatwo operować


@irytacjaniebosklonu: W większości przypadków są długie i zawiłe, bo mamy pierdylion klauzul niedozwolonych. Jakby się wczytać obecnie w regulaminy sklepów internetowych to okaże się, że większość z nich jest dokładnie taka sama, tylko może nieco inaczej ubrana w słowa. Na tą chwilę GIODO i ustawa o ochronie praw konsumenta tak mocno regulują sklepy
@irytacjaniebosklonu: Część z klientów pewnie przeczytała, uśmiechnęła się przed nosem, przyjęła żart do wiadomości i podpisała. Daleko do wniosku, że nikt z podpisujących nie przeczytał.

@borowa90: Ja myślę, że ludzie umów nie czytają, bo przede wszystkim 80-90% treści umów w to znane i oklepane formułki, szkoda życia na czytanie tych samych frazesów po tysiąc razy.
I dlatego dla aplikacji czy sklepów internetowych mogłyby być jakieś domyślne regulaminy, coś jak licencje creative commons. Wtedy byłoby tylko:
"ta aplikacja podlega pod regulamin "małe aplikacje freeware""
plus ze 3 linijki rzeczy nietypowych, charakterystycznych dla tego konkretnego przypadku. Tyle to już by się dało przeczytać. Obecnie indywidualne regulaminy to i tak fikcja, bo o każdą głupotkę można się sądzić, że to była klauzula abuzywna. Skoro regulaminy uwierają równo klientów, producentów i