Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Chciałem Wam opowiedzieć o takim jednym różowym pasku. Tekst jest napisany przeze mnie, gdzieś w okolicach lutego 2016. Miał być na bloga, do którego zabieram się już tysiąc lat, ale chyba najpierw wolę pokazać go Wam. Jest długi. Kto chce, niech czyta, kto nie chce, niech spada. Z góry zaznaczam, że historia jest w stu procentach autentyczna.

#zwiazki #logikarozowychpaskow #logikaniebieskichpaskow

Będzie historia. Opowiem Wam o tym, jak Pan Nikt poznał dziewczynę, z którą chciał się umówić od chwili, kiedy ją zobaczył. A teraz tego szalenie żałuje.

Miała na imię Aaaa...

... aaaalbo nie powiem. Zostańmy przy A. Poznałem ją pracując przelotnie w jednej z restauracji popularniej sieci fastfoodów, która nazwę dzieli z pewnym kaczorem z komiksów. Mimo tego, że oboje mieliśmy wtedy tak zwane miłości naszego życia, cieszyliśmy się do siebie niemiłosiernie i każdy mógł zauważyć, że coś się kroi. Nie ukrywam, miałem ochotę umówić się z nią od pierwszego zamienionego z nią zdania.

Rozmawialiśmy trochę, ale było to zaledwie kilka nic nie znaczących wiadomości o bliżej niesprecyzowanych rzeczach.

Do czasu.

Pewnie kontakt urwałby się bardzo szybko, a jedynym śladem tej znajomości byłoby wspomnienie języka, który wystawiała mi za każdym razem kiedy niby przypadkiem na siebie spojrzeliśmy (no co, byliśmy młodzi!). Ale tak się nie stało. Okazało się bowiem, że będziemy uczyć się na tej samej uczelni, a spotkaliśmy się na spotkaniu inauguracyjnym. Właściwie to ona spotkała mnie, bo ja miałem w głowie milion innych rzeczy i ostatnią z nich było szukanie znajomych pośród setki nowych twarzy.

W tamtym momencie A. nie była już dla mnie materiałem na udaną randkę, wciąż oboje (jak mi się wtedy wydawało) byliśmy w udanych związkach. Jeśli więc myśleliście, że stąd historia będzie zmierzać według schematu dwoje zagubionych ludzi ponownie spotyka się po czasie, #!$%@?ą się od pierwszego wejrzenia, a później żyją długo i szczęśliwie - zawiodę Was, to totalnie nie to. Wtedy zamiast motylków, poczułem zaledwie ulgę, ale raczej ze względu na to, że dobrze było mieć przy sobie jakąkolwiek znajomą twarz. A. przez moją głowę szybko została zdegradowana do poziomu znajomej z byłej pracy. I tyle.

Ale historia zakończona w ten sposób byłaby szalenie nudna, więc powiem Wam co działo się dalej. Otóż dziwnym trafem nasze rozmowy o niczym przerodziły się w dość intensywne dialogi na każdy temat, a z czasem rozmawialiśmy praktycznie tylko o naszych związkach. Mój nadal był niezły, choć zgrzyty się pojawiały i z mojej strony to właśnie o nich rozmawialiśmy. Za to A. miała według tego co mówiła, ostro przekichane. Szybko więc rozmowy stały się jej monologiem o tym jak jest jej źle, beznadziejnie, strasznie, o jejku i tak dalej.

Jeb, friendzone. Dobrze wiedziałem, że stałem się dla niej kumplem, który zawsze wysłucha i poradzi. Ale że akurat lubiłem ją i chciałem dla niej dobrze jak dla dobrej koleżanki, jakoś mi to nie przeszkadzało. Poza tym, wciąż byłem w mniej lub bardziej szczęśliwym związku...

... który w końcu szlag trafił.

Po swoim rozstaniu, wokół mnie zmieniło się naprawdę sporo rzeczy, włączając w to i moją osobę. A. wciąż gdzieś tam była, ale nie rozmawialiśmy już tak wiele. W ciągu kolejnego roku studiów w sumie poza przelotnym cześć na uczelni i jednorazowym wyjściu do sklepu, nie utrzymywaliśmy dobrego kontaktu. Rozmowy o jej wiecznie-złym-związku zaczęły mi przeszkadzać. Denerwował mnie fakt, że siedzi w tym swoim #!$%@?łku i narzeka, zamiast popchnąć sytuację w jedną lub drugą stronę. Miałem ochotę dość dosadnie powiedzieć jej co sądzę o tej sytuacji. Okazji jednak nie miałem, bo całkowicie przestaliśmy rozmawiać.

A. czasem pojawiała się w mojej głowie, ale wciąż raczej jako dobra znajoma z uczelni. Od czasu do czasu próbowałem wyciągnąć ją na spotkanie przy piwie żeby pogadać. Po kilku razach i odpowiedziach w stylu może kiedyś, zobaczymy etc. dałem sobie spokój zupełnie, co oznacza tyle, że jedyną rzeczą, z którą miała mi się od tej pory kojarzyć, była lista moich znajomych na Facebooku.

Nie ma jednak tak łatwo.

Cisza w eterze pewnie trwałaby do teraz, ale któregoś dnia napisała do mnie w sprawie zadania na zajęcia. Nie pierwszy raz odzywała się do mnie jak miała problem, ale pierwszy raz problemem nie był jej facet. W zamian za przysłowiowe piwo, bo tak naprawdę przypominając sobie poprzednie próby zaproszenia jej na cokolwiek, nie liczyłem na nic. Miałem w sumie rację, bo obiecanego piwa nie dostałem do teraz. Ale sytuacja delikatnie się zmieniła. Znów zaczęliśmy rozmawiać.

Patrząc na to w tej chwili dochodzę do wniosku, że albo nie powinienem był jej pomóc, albo pomóc i kontakt skończyć zaraz po służbowych rozmowach na temat jej zadania. Rozmowy nie były szalenie ambitne i rozbudowane, ale fajnie było znów rozmawiać z dziewczyną, którą przecież kiedyś mocno lubiłem. Jedyne co ważne w tym momencie, to fakt, że oboje byliśmy w tym momencie sami.

Czekaliście na zwrot akcji? Teraz właśnie następuje.

To był wtorek. Po zajęciach z angielskiego miałem trzy godziny wolnego czasu, podczas których zawsze szedłem do swojego mieszkania by coś wrzucić na ząb i mentalnie przygotować się na zbliżający się kolejny blok. A. napisała do mnie co robię. Okazało się, że podobnie jak ja, ma przerwę i coś chciałaby ze sobą zrobić. Na myśli miała pewnie przesiedzenie i przegadanie w uczelnianej kantynie całego wolnego czasu, ale nie bardzo miałem na to ochotę, więc zaprosiłem ją do siebie na herbatę. Zgodziła się.

Co, #!$%@??!

Czterdzieści jeden tysięcy pięćset dziewięćdziesiąt dwa razy zapraszałem ją na wszystkie możliwe sposoby, udało się za czterdzieści jeden tysięcy pięćset dziewięćdziesiątym trzecim. Byłem tak bardzo zaskoczony, że właściwie to nawet nie bardzo pamiętam ani wspomnianej herbaty, ani o czym rozmawialiśmy. Totalnie nie miałem pojęcia co o tym wszystkim myśleć, ale było... fajnie.

Po wtorkowej herbacie sprawy nabrały szalenie szybkiego tempa. Razem wracaliśmy z uczelni, razem na nią szliśmy, wymienialiśmy tysiące wiadomości o wszystkim, kilka razy mnie odwiedziła. Sytuacja mi odpowiadała. Bardzo.

Przez to wszystko A. znów, z koleżanki z uczelni, zmieniła się w kobietę, z którą miałem ochotę się umówić. Miałem wrażenie, że podobnie jest z jej strony. Ciągle zastanawiałem się jednak skąd ten zwrot wydarzeń. Do tej pory nie mam zielonego pojęcia. Miałem nadzieję, że to może zmiana mojego stylu, może w jej życiu wydarzyło się coś, co nagle ukazało mnie w jej oczach jako całkiem fajnego faceta, może faza księżyca wpłynęła na jej tok rozumowania. Biorąc pod uwagę jak szybko wszystko się wydarzyło, najbardziej prawdopodobne wydaje się być to ostatnie.

Mimo wszystkich wątpliwości, postanowiłem w tym trwać, bo wciąż wszystko było z mojej strony okej. A. skutecznie je rozwiewała, a ja sam starałem się otwarcie mówić co mnie gryzie. To samo odbywało się z jej strony.

Zaczęliśmy się spotykać. A przynajmniej tak wyglądało to z mojej strony, bo oficjalnego stanowiska w tej sprawie rzecznik prasowy nie ogłosił. Z resztą, losowego faceta nie zaprasza się do swojego domu by poznał rodziców.

Tak. Znaliśmy się co prawda bardzo, bardzo długo, ale spotykaliśmy w tradycyjnym tego słowa znaczeniu może miesiąc. I zostałem zaproszony na obiad. Łosoś w cieście francuskim ze szpinakiem. Dobry był. Całe to popołudnie według mnie było dobre i wyglądało tak, jak powinno było wyglądać.

Gdzieś tam w między czasie wybraliśmy się jeszcze na premierę Star Warsów, z przed której mam jedyne zdjęcie z A - dziewczyną, którą w tamtym momencie miałem ochotę zatrzymać dla siebie. Czułem się jak zakochany gimnazjalista. Co nie było złe, wręcz przeciwnie.

Zbliżały się święta. Rozmawialiśmy z wiadomych względów trochę mniej, ale wciąż wszystko wydawało się być dobrze. Odmówiłem za zaproszenie w drugi dzień świąt bo na spotkanie z pełnym domem rodziny A. było za szybko nawet jak dla mnie. Mieliśmy się spotkać kilka dni po nich.

Spodziewacie się zakończenia? To już blisko, bo sytuacja z dnia na dzień wróciła do normy. Tej normy, której doświadczałem przez prawie cztery lata znajomości z A. Nagle na zaproszenia znów zaczęła odmawiać, szybko zdystansowała się zarówno ode mnie jak i od wszystkiego co do tej pory robiliśmy razem. Dzień przed umówionym na po świętach spotkaniem rozmawialiśmy przez telefon, gdzie A. będąc po pracy zaczęła w znanym mi doskonale tonie mówić o tym, że się waha, że szybko, że bla bla bla. Oczywiście nie dosłownie, to wszystko byłoby zbyt proste gdybym usłyszał cokolwiek. Do spotkania jednak doszło. Po cichu liczyłem, że jej wahania wywołane są jakąś błahostką. Może dlatego zabrałem ze sobą prezent świąteczny, który dla niej przygotowałem. Miała go dostać tylko jeśli wszystko będzie tak jak być powinno.

O ile spotkanie zaczęło się dość zwyczajnie, było czuć dystans, który wywołała rozmową poprzedniego dnia. Szybko wyciągnęła papierosa, czego normalnie przy mnie nie robiła, bo jak twierdziła "chcę to rzucić, tylko potrzebuję impulsu i chcę, żebyś Ty nim był, Panie Nikt". Już w tym momencie wiedziałem jak spotkanie się zakończy. Napawałem się więc długim - bo chyba liczącym dziesięć kilometrów - spacerem. Doskonale wiedziałem co usłyszę, nie wiedziałem tylko w jakiej formie zostanie mi to podane. Dlatego pod jego koniec skierowałem rozmowę na temat, o którym chciałem porozmawiać od przyjazdu - co z sytuacją pomiędzy nami:

Bo wiesz, ja chyba chcę odpocząć od związków, chciałabym spełnić kilka marzeń, nie zawsze da się to robić z kimś, chciałabym się wyszaleć, bla bla bla... - przestałem słuchać.

#!$%@?-o-szopenie.avi.

Śmiejąc się do siebie z soczystym "a nie mówiłem" w głowie, odprowadziłem ją pod dom. Chyba z grzeczności zapytała mnie, czy wejdę. Odmówiłem, wsiadłem do samochodu, jeszcze chwilę w nim posiedziałem, żeby poukładać sobie w głowie wszystko, wziąłem głęboki oddech i wróciłem do domu. Od tamtej pory widziałem ją zaledwie dwa razy, nie zamieniliśmy nawet słowa.

Czekacie na puentę?

Będąc w szkole średniej napisałem tekst o ideałach:

Czasem lepiej jest po prostu nie spełnić swojego marzenia tylko po to, by wciąż było naszym marzeniem.Wolę by ktoś pojawiał się w mojej głowie jako ideał. Nieidealny zniknąłby z niej bardzo szybko.

2 kwietnia 2012

Gdybym nie zaczął się spotykać z A., gdybym nie dążył do kontaktu z nią, zostałaby w mojej głowie jako bardzo ładna, cudownie uśmiechająca się kobietka zza drugiej strony lady, która wystawiała mi język za każdym razem kiedy mijaliśmy się wzrokiem. Teraz jest zaledwie krótkim, choć wypełnionym pozytywnymi emocjami to wciąż tylko epizodem, wcale nie tak idealnym, jak do tej pory.

Czasem warto unikać ideałów, by ideałem pozostały chociaż w naszych głowach.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: Asterling
  • 11
Czasem lepiej jest po prostu nie spełnić swojego marzenia tylko po to, by wciąż było naszym marzeniem.Wolę by ktoś pojawiał się w mojej głowie jako ideał. Nieidealny zniknąłby z niej bardzo szybko.

Gdybym nie zaczął się spotykać z A., gdybym nie dążył do kontaktu z nią, zostałaby w mojej głowie jako bardzo ładna, cudownie uśmiechająca się kobietka zza drugiej strony lady, która wystawiała mi język za każdym razem kiedy mijaliśmy się wzrokiem.