Wpis z mikrobloga

Obiecałem popełnić wpis o owocu hitlersyńskiej myśli technicznem - He-162 Salamander. Jako że nie ma znaleziska, do którego można by się przyczepić z komentarzem - wrzucam tutaj;

Heniek 162 był samolotem zdecydowanie nieudanym, ale mimo to - ciekawym. Na swoje czasy była to konstrukcja bardzo zaawansowana, chociaż z konieczności przeplatano tam technikę z rozwiązaniami niemal prymitywnymi, których nie powstydziłby się nasz rodzimy wyrób samochodopodobny FSO Polonez.

Samolot powstał początkowo jako samodzielny projekt, nie będący odpowiedzią na żadne oficjalne zapotrzebowanie. Ernst Heinkel w ogóle miał hopla na punkcie nowych technologii i z jego nakazu powstało sporo takich spontanicznych projektów. Opracował np. pierwszy sensowny samolot odrzutowy He-178. Na szczęście dla nas, sporo takich nowatorskich prac zostało zmarnowanych/uwalonych (np. m.in. przez pierdołę Ernsta Udeta) i nigdy ich nie wprowadzono lub wprowadzono zbyt późno.
Goering/Meyer (*) i jego daLuftGangstas początkowo nie interesowali się zbytnio odkurzaczami i dlatego dzisiaj mało kto słyszał o np. He-280. Willy Messershmitt początkowo przekonał Hitlera, że odkurzacze są niepraktyczne, bo zżerają zbyt wiele paliwa - a ponieważ w III Rzeszy też rządziły układy i układziki i Szef dał się przekonać... Potem jednak wyszło, że nie miał racji, ale sprawiedliwość go nie ominęła - sam Główny Światły i Nieomylny Debil z Wąsem nakazał przerobienie jego świetnych Me 262 na bombowce. Odkurzacze nie miały łatwej drogi.

To podejście zaczęło się zmieniać, gdy farmerska 8 Armia Powietrzna rozpoczęła regularne, masowe dostawy złomu nad III Rzeszę. W połowie 1944 roku daLuftGangstas musiało przestać się oszukiwać i szczerze przyznać, że utracili kontrolę nad swoją przestrzenią powietrzną. Zaczęły się też naprawdę potężne kłopoty z brakiem wykwalifikowanych kierowców latających żelazek z czarnym krzyżem na masce (). Reszta chłopaków też zaczynała rozumieć, że zaczęło palić im się pod dupskiem (w zakładach zbrojeniowych paliło się już od jakiegoś czasu - dosłownie). Wtedy też Reichsluftministerium (RLM) postanowiło coś na to zaradzić i naprędce wydaliło z siebie wytyczne programu Jägernot - https://en.wikipedia.org/wiki/Emergency_Fighter_Program , przyklepane potem przez Hitlera. Wąsik miał talent do przyklepywania różnych poronionych projektów służących do wdupiania kasy i zasobów w błoto, z Mausem, P-1000 Ratte i działem Dora na czele. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Wytyczne programu Jägernot zakładały on m.in. zaprojektowanie odrzutowego samolotu myśliwskiego w ciągu kilkunastu dni, prototypy i masową produkcję do 1 stycznia 1945 w wymiarze 5000 sztuk miesięcznie. Miała to być konstrukcja o dobrych osiągach, prosta w budowie, tania i możliwa do pilotażu przez gówniażerkę z HitlerJugend po przyspieszonym kursie wymachiwania drążkiem na szybowcach i dwupłatowych szmatolotach. Zakładano, że dzięki taniej i szybkiej produkcji, będzie można szybko uzupełniać wszelkie straty nowymi samolotami, z nowymi HitlerJugend za sterami w komplecie. Farmerzy nazwali tą koncepcję "Throwaway Fighter", Kufajmani "Zerg rush" czy jakoś tak podobnie.
Oczywiście wszystko to było nierealne, w kilkanaście dni to sobie można garaż dla Poloneza zaprojektować i zbudować, a nie odrzutowy myśliwiec - ale ludzie w RLM byli już delikatnie zdesperowani. Do konkursu zgłosiło się w sumie pięciu wykonawców, z czego tylko dwaj (Blohm und Voss i Heinkel) mieli jakiekolwiek szanse, bo posiadali i projekt i prototypy opracowywane wcześniej na własną rękę. Ostatecznie przepchnięto projekt Heinkla.

Karoseria Heńka 162 wykonana była, uwaga uwaga, w sporej części z drewna. Niby nic nowego, skoro np. rosyjskie Ławoczkiny czy brytyjskie Mosquito były drewniane. Poza tym - drewno jest tanie oraz w miarę powszechnie dostępne. Ale Heniek w odróżnieniu od w/w latadeł nie był napędzany przez wentylator/dwa z przodu, tylko przez wielką wyjącą suszarkę na grzbiecie. I dlatego oddziałujące na niego w locie siły były "troszeczkę" większe.
Niemcy przekonali się o tym naocznie przy okazji oficjalnego pokazu, gdy pilot-pierdoła rozbujał się do ponad 700km/h i zaczął się popisywać akrobacjami na niskim pułapie. Wtedy nagle odpruło się pokrycie płata, potem oderwała się lotka i pilot-pierdoła po efektownej półbeczce zaparkował maszynę 2m poniżej lokalnego poziomu gruntu. Mimo to, wojsko było pod wrażeniem możliwości nowego odkurzacza (prędkość maksymalna i szybkość wznoszenia były wtedy naprawdę imponujące) i nakazało wdrożenie do produkcji.
Tylko Adolf Galland coś tam mamrotał #!$%@?, bo jego zdaniem należałoby cały ten Jägernot przebić kołkiem, zakopać, polać wodą święconą i naszczać, a zamiast niego klepać jak najwięcej Me-262 w wersji myśliwskiej. Facet miał zresztą sporo słuszności w tym względzie, ale został zakrzyczany przez zapienionych zwolenników taniego i masowego WunderWaffe. Resztę załatwiły układy i układziki.
Drewna nie było czym zastąpić, ponieważ Rzesza utraciła już niemal wszystkie źródła surowców i duraluminium rozpaczliwie brakowało. Dzielne niemieckie chłopaki z Niemieckich Pedalskich Sił Powietrznych (
*) starali się zasilać lokalne punkty skupu surowców wtórnych, ale z niedostatecznym wynikiem - z samolotu zaparkowanego u Krecika z reguły niewiele dawało się odzyskać. Wzmocniono więc klej do drewna, poprawiono aerodynamikę skrzydeł i paszlim produkować 5000 sztuk miesięcznie.

Sama zaś produkcja Heinkli, podtrzymując tradycję, napotkała "delikatne" problemy:
- opisane na początku częste zrzuty wybuchowych prezentów i ogólnie gorąca atmosfera panująca we wszelkich zakładach produkcyjnych. Tak więc produkcję elementów kadłuba rozparcelowano po stolarniach w całym kraju. Ludzie, którzy wczoraj zbijali z desek drewniane kible (takie z serduszkiem) nagle dowiadywali się, że po krótkim przyuczeniu będą wytwarzać elementy samolotu odrzutowego. Pełna profeska. Jakość też - wiele wyprodukowanych w ten sposób elementów nie dało się spasować lub zwyczajnie nie spełniały norm. Dzięki temu, Heniek stał się kontynuatorem chlubnych tradycji pierwszych partii ruskiego Jaka-1 - nabrał cech indywidualnych. Jeden egzemplarz łatwiej skręcał, drugi lepiej się wznosił, trzeci był szybszy, czwarty znosiło w prawo, a piątego w lewo, etc.
- produkcja silników odrzutowych stała na niewiele wyższym poziomie. Alianci ciągle bombardowali niemieckie zakłady produkcyjne, wobec tego wytwarzanie suszarek przeniesiono do podziemnych fabryk rozrzuconych po całej Rzeszy i przyległościach (dopóki jeszcze takie 'przyległości' posiadali). W takich warunkach jakość stawała się czymś, co przydarzało się innym, a nad sabotażem to już w ogóle nie można było zapanować. Do produkcji z konieczności zatrudniano wykwalifikowanych robotników niedobrowolnych, a tacy lubili dodać coś od siebie, coby się niemieckim lotnikom ciekawiej latało. Silniki wyprodukowane w ten sposób psuły się i przegrzewały na potęgę, ale nawet przy udanym egzemplarzu po kilku godzinach latania pilot musiał udać się do ASO na wymianę gwarancyjną.
- transport i logistyka też kulały. To stawało się zasadniczym problemem, gdy trzeba było samolot w końcu złożyć do kupy: w wielu przypadkach zwyczajnie brakowało części. Stąd nikogo nie dziwiły samoloty bez radiostacji (Kufajmanów z kolei dziwiły raczej samoloty z radiostacją), bez zegarów (albo - w wersji full opcja - z ręcznie malowanymi cyframi na białej tarczy, lol), oświetlenia kabiny etc. Tutaj szli na pełen żywioł i odstawiali jazdę bez trzymanki.

Załóżmy jednak, że udało się w końcu złożyć i dostarczyć jako-taki funkcjonujący egzemplarz. Choćby i z zegarami ręcznie malowanymi przez Helmuta ze stolarni. Tutaj z kolei pojawiały się kolejne problemy.
Po pierwsze: samolot był bardzo trudny w pilotażu i nie wybaczał żadnych błędów. Tym samym jedno z podstawowych założeń - możliwość kierowania przez smarkaterkę po szybkim szkoleniu szybowcowym - zesrało się z wielkim hukiem. A wyszkolonych i doświadczonych pilotów brakowało. Początkowe wersje były wyjątkowo narowiste i złośliwe, ale dzięki pomocy profesora Lippisha (zaprojektował nowe końcówki skrzydeł zwane "uszami Lippisha") samolot wyraźnie spokorniał. Mimo to, przeciętny HitlerJugend stojąc przed tym samolotem nadal stanowczo wołał "pierrrdolę, nie lecę!".
Po drugie: Henio miał pewne dość istotne wady konstrukcyjne. Nie wynikały one tylko z niedbałości konstruktorów - po prostu mało kto był w stanie przewidzieć wszystkie możliwe skutki zastosowania nowoczesnej technologii suszarkowej. I tak np. przy zbyt ostrym skręcie silnik zwyczajnie gasł, ponieważ instalacja hydrauliczna nie dawała rady przepompować paliwa przy takich przeciążeniach (****). A jeśli dodamy do tego kiepską jakość niemieckiej nafty lotniczej w 1944/45 (rozruch w locie był niemożliwy) to już wiadomo, że jest fajnie. Wydano nawet specjalny rozkaz zabraniający angażowania się w kołowe walki powietrzne i wykonywania gwałtownych manewrów.
Nie muszę chyba wspominać, że użyteczność tak ograniczonego myśliwca nie była zbyt wysoka. Tym bardziej, że jego przeznaczeniem było właśnie przede wszystkim zwalczanie innych myśliwców. MG 151/20 to jedna z najlepszych broni lotniczych II Wojny Światowej, ale dwie sztuki to było trochę zbyt mało do szybkiego i skutecznego wprowadzania modyfikacji w charakterystyce aerodynamicznej farmerskich bombowców.
Wyprodukowano co prawda bliżej nieokreśloną liczbę egzemplarzy wersji A-2 uzbrojonej w 2 działka 30mm (RLM upierał się na tę wersję), ale szybko to zawieszono, bo po pierwsze taki samolot zabierał wtedy śmieszne 50 sztuk nabojów na działko (salwa/dwie na powitanie i wracamy do domciu), a po drugie - Heniek był dość delikatnym samolotem i odrzut z dwóch MK 108 może nie zatrzymywał go w miejscu, ale pamiętajcie, że to był samolot zrobiony w dużej części z klejonego drewna. Testy wykazały, że przy dostatecznie długim prowadzeniu ognia z takich 30mm armat dochodziło do naruszenia drewnianej konstrukcji kadłuba. Słowem - taki drewnolot mógł się znienacka zwyczajnie rozlecieć na sztachety, których można potem z powodzeniem użyć na wiejskim weselu, a nie do rozbijania Combat Boxa B-17. No i po trzecie - taki zestaw 30mm ważył sporo więcej i zaburzał wyważenie maszynki. Planowano to rozwiązać w wersji A-3, ale Farmerzy nie chcieli czekać zamknęli program.

To wszystko po podsumowaniu sprawiło, że Heńków do końca wojny złożono coś koło 320 sztuk He-162 w różnych wersjach ze zdecydowaną przewagą A-1 (myśliwska, uzbrojona w 2 działka MG 151/20), a w walce wzięła udział tylko niewielka ich część. Niektórych w ogóle nie udało się dostarczyć do celu, a te które zostały dostarczone latały rzadko z braku paliwa i najczęściej kończyły żywot w płomieniach na oczach nacierających w oddali amerykańskich chłopców.

Trzeba jednak przyznać, że Salamander posiadał kilka bardzo interesujących nowalijek technicznych (oprócz silnika ofc):
- odstrzeliwana awaryjnie owiewka i wyrzucany fotel pilota, który dodatkowo zawierał spadochron w opancerzonym zagłówku. Czyli prawie dokładnie to, co dzisiaj mamy w myśliwcach;
- wiatrochron wykonany z jednego arkusza szkła pancernego, co zapewniało doskonałą widoczność
- bogate wyposażenie radioelektroniczne (jeśli udało się takie jakimś cudem skompletować...), w tym radiostacja z identyfikacją swój-obcy pracująca na paśmie niemieckiej radarowo naprowadzanej artylerii. To ważna rzecz, bo sporo niemieckich strat pochodziła od ognia ich własnej artylerii przeciwlotniczej, przez co sporo osób poleciało ze stołków po operacji Burdel... to jest, przepraszam, Bodenplatte.

(*) - Goering we wrześniu 1940 roku zapluł się, że "Będę się nazywał Meyer, jeżeli nad Niemcami pojawi się chociaż jeden wrogi samolot". Oczywiście potem schował dupę i o tym nie wspominał.
(**) - właściwie to mieli chroniczne problemy z kadrą już od czasów Stalingradu. Na swoje szczęście - mieli też dobry poligon szkoleniowy na froncie wschodnim, co częściowo ratowało sytuację.
(***) - Ponownie nawiązuję tu do Meyera vel Goeringa. Facet miał hopla na punkcie: orderów, dzieł sztuki, orderów, zdobionych mundurów, narkotyków, orderów i kształtnych dup młodych niemieckich lotników. Mówiło się, że najszybsza droga kariery młodego jurnego Niemca wiodła właśnie przez wyrko Meyera/Goeringa.
(****) - Pod tym względem nastąpił swego rodzaju powrót do korzeni. Starsze myśliwce napędzane gaźnikowym silnikiem tłokowym też miały ten problem - przy ujemnym przeciążeniu lubiły się zakrztusić i zgasnąć wskutek niedopływu paliwa. Dopiero wprowadzenie silników z wtryskiem paliwa rozwiązało problem.
#historia #ciekawostki
jagoslau - Obiecałem popełnić wpis o owocu hitlersyńskiej myśli technicznem - He-162 ...

źródło: comment_1K9BE2q0FLfwpQlgqTD2POTX7sHjaeBA.jpg

Pobierz
  • 3
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach