Wpis z mikrobloga

- Te dzisiejsze dziewczęta to takie rozstrojone - mówi do mnie emerytka, pokazując palcem kobietę stojącą przed nami w aptecznej kolejce.
Kobiecie widać spod sukienki majtki.
Chyba majtki. Pewna nie jestem.
Klienci dopytują o hiperprzyswajalne żelazo wydobyte z jądra ziemi, o jakieś grejpfrutiany magnezu (kilogram w jednej tabletce!), nad-syropy, które podczas randki pozwolą uniknąć kaszlu, zawału i biegunki jednocześnie, o #!$%@? max, duo-wtranżalan (gdy chudzielec wcale nie je), o olej ze śledzion wychucholi, a czasami - wstydliwie, jakby co najmniej prosili w Media-Markt o dyskietkę - proszą o wapno z witaminą C.
A ja chcę tylko kupić lek na przywry.
- Poproszę Przywrix Total. Maksymalną dawkę - wyobrażam sobie, że mówię właśnie tak, zimnym i wyniosłym głosem, a przywry piszczą z przerażenia, nurkując głęboko w odmęty mej wątroby.
Tymczasem proszę o jakiś nudny Prazykwantel.
Ze strony przywr zero reakcji, bo to już trzecia, profilaktyczna dawka, i zapewne już dawno zdechły, lecz lekarze nie wiedzą, co mi jest, więc upierają się przy tych przywrach, jak Victoria Beckham przy tym, że wcale nie jest za chuda.
- Taki rozstrój nie przystoi kobiecie - z niesmakiem powtarza emerytka z kolejki.
Wychodzę i wracam do domu już całkiem rozstrojona.
Innymi słowy, czuję się, jakbym pełzała w gęstej i dusznej mgle, podczas gdy armia sklonowanych Grycanek skacze mi po piersi.
- Czy ma pani genetyczne predyspozycje do jakichś chorób? - pyta moja pani doktor.
- Zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa, zapalenie wyrostka, Alzheimer i parodontoza - odpowiadam.
- O, to podobnie jak ja! Wie pani po co, moim zdaniem, jest rodzina? Po to, byśmy mniej więcej wiedzieli, kiedy i na co umrzemy. He, he.
- A pani na co umrze?
- Prawie na pewno na raka. Tak jak mama i tata, babcie i dziadkowie... A! I moja starsza siostra. Niewiele brakowało, a bym zapomniała.
- ...
- Tak swoją drogą, pani Kasiu - przywiązywać się do ludzi tylko dlatego, że się z nimi dzieli część genów? Absurd jakiś. Denerwuje mnie gadanie o rodzinie, bo tę prawdziwą człowiek sam wybiera - pani doktor wpada w filozoficzny nastrój.
Jak zawsze, gdy wie, że to już koniec wizyty, i że zaraz dostanie śliczniutkie sto złotych.
- Krewnym trzeba pomagać - uśmiecham się. - I nie wolno na nich złego słowa powiedzieć.
- Wszystko niech zostanie w rodzinie.
- Bo rodzina jest najważniejsza.
- A, pieprzyć ich, pani Kasiu. Szkoda zdrowia. Proszę się nie dać. Nie dać się tym #!$%@? - pani doktor radzi, przyjmując ode mnie kolejny banknocik.

#truestory #heheszki #nunkunpisze
  • 31
  • Odpowiedz
@nunkun:
Ale serio, przepiękny opis. Po każdej (każdej!) wizycie w aptece mam ochotę sprokurować wpis w temacie. Stoją te Polaki-lekomany, obracają bezwartościowe suple w rękach, bombardują panią magister milijonem głupich pytań... a na końcu pada sakramentalne: to ile to było, pani? Że co? Że złoty czyjścia? Ja myślałam że złoty dwajścia... nie, niech pani odłoży.
  • Odpowiedz
@Dutch: Dostałam na Sylwestra 2010, musiałam jechać na ostry dyżur. Pamiętam absurdalną rozmowę z lekarzem, brzmiała ona mniej więcej tak:
- To prawie na pewno czerwonka. Co pani ostatnio jadła?
Wymieniłam, między innymi, mandarynki.
- To prawie na pewno te mandarynki - pani doktor skrzywiła się.
- Mandarynki?
- Tak. Na pewno obsrał je
  • Odpowiedz