Wpis z mikrobloga

Kolejny dzień I kolejne ciekawe rzeczy (dla #grammarnazi info piszę to w Wordzie więc jak będą błędy to proszę pretensje do MS Office :P) (dla tych co czytają pierwszy raz poprzednie odcinki: Cz. 1 , Cz. 2, Cz. 3)
Tak więc rano pojechaliśmy do biura. Kilka problemów natury informatyczno-logistycznej i tu już na dzień dobry niespodzianka. Program mi działał niepoprawnie, przyszedł informatyk, popatrzył, coś tam poklikał i powiedział, że zaraz wróci. Po chwili przyszedł z inną stacją roboczą. Całkiem nową, owiniętą jeszcze w folię. Powiedział, że to wina systemu (na poprzedniej był win7). Sprawdził, że wszystko działa, starą zabrał i poszedł. Od tak, dostałem świeżego nowego kompa. Spoko.
Na lunch pojechaliśmy w miejsce gdzie miało być kilka knajp. Z daleka rzucił nam się w oczy fajnie wyglądający stake house. To miało być nasze bingo. Nie było. Zauważyłem, już któryś zresztą raz, że knajpy w miarę fajnie wyglądające są zamknięte. Nie wiem czy to kwestia konkurencji czy czego, ale musieliśmy się niestety posilić w burger kingu. Słabizna, ale trzeba było wracać do pracy bo na popołudnie były plany.
Pojechaliśmy do Doliny Krzemowej zobaczyć kilka siedzib informatycznych gigantów. Oczekiwałem totalnego architektoniczno-hightechowego r--------a mózgu. Szklane domy i te sprawy. Ale nie. Nic z tych rzeczy. Najpierw wpadliśmy „na fejsa”. Szczerze mówiąc? Byłem zażenowany. Wygląda to jak centrum kultury w Wejherowie, tylko większe. (nie mam nic do Wejherowa, tak mi flow pisania po prostu przyniósł metaforę). Zrobili tabliczkę z okejką od strony hajłeja i nazwali drogę dookoła siedziby Hacker way i wystarczy ;)
W googlu było podobnie, chociaż już znacznie lepiej. Coś czego akurat w drugą stronę bym się spodziewał. Już trochę lepsza architektura, bardziej nowoczesna i „bogata” (nie w sensie barokowym). Ale nadal nie to czego bym się spodziewał po firmach wartych miliardy baksów. Widziałem lepsze realizacje architektoniczne biur pod wynajem…
Ale tak naprawdę to było mało ważne. Całe to wrażenie zmyła później rzecz druga, którą się dało zauważyć po chwilowym przespacerowaniu. To jak te miejsca przystosowane są dla pracowników. Te wszystkie kwasy, które wylałem w poprzednich dwóch akapitach po prostu zniknęły. Pojawiła się chęć bywania tu. Czemu zresztą się później nie dziwiłem, że była godzina praktycznie 19, a tam były tłumy. Byłem w Paryżu na La Defence i pamiętam, że jak był weekend czy godzina po 17 to miejsce wiało pustką, pomimo wypasionej architektury. Niczym na dzikim zachodzie taki okrągły krzaczek przelatywał wtedy najnowszy numer Business Journalu. Tak tutaj było totalnie w drugą stronę. Ludzie siedzieli po pracy na terenie zakładu, grillowali były otwarte kantyny, pili piwko. Ale to też dla tego, że teren pomiędzy tymi słabymi architektonicznie budynkami był fenomenalnie zagospodarowany. Ogrody, ławeczki, trawniczki, mureczki do siedzenia. Czego sobie nie wymyślicie. A w googlu to nawet mieli google bike, które były pomalowane na googlowe kolory. Służyły one do poruszania się po całym kampusie firmy. Czasami były porozrzucane po parkingach samochodowych, ale i tak wyglądało to fajnie.
Po powrocie do mieszkania wyruszyłem jeszcze na spacer żeby poznać okolicę. I utwierdziłem się tylko w przekonaniu, że większość mieszkańców okolicy (podobnie jak w biurze) to albo Azjaci, Hindusi, Meksykanie lub mieszkańcy Ameryki Południowej. Bardzo mało białych i murzynów, których człowiek stereotypowo widzi jako głównych mieszkańców stanów. Ale też natknąłem się na kilka miejsc typowo stanowych- motele, kilkupoziomowe z wejściem do pokojów z galerii i Body Shopów (gracze GTA znajo ;)
Także mogę podsumować ten dzień wieloma niespodziankami i kilkoma stereotypowymi amerykańskimi standardami. Czas spać, a jutro kolejny dzień :)
#usa #przepiornaemigracji
  • 9
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach