Wpis z mikrobloga

#dziwne




Trawiona goryczą nie miała pojęcia jak długo jechała, w każdym razie już zdążyli minąć obszar podupadłych wiosek i wkroczyć ponownie na step, kiedy usłyszała z tyłu czyjś zdumiony okrzyk:
- Ej, ta mała idzie za nami!
Zaskoczona odwróciła się i stanęła w siodle swego wierzchowca, aby móc znad wysokich orków widzieć koniec oddziału. Zaiste, za ostatnim szeregiem, w bezpiecznej odległości niestrudzenie kroczyła wątła postać, żwawo przebierając swymi bosymi nóżkami, ignorując chłód oraz zsyłany przez niebiosa mroźny deszcz doprawiony płatkami śniegu. Do tej pory musiała przebyć już wiele kilometrów podążając za Hordą i nie wyglądało na to, żeby szybko miała zrezygnować z swojej wędrówki. Wzbudziła tym spore zainteresowanie wśród wojowników oraz zyskała ich szacunek swą nieustępliwością. Dyscyplina oddziału lekko rozluźniła się, gdyż co jakiś czas ktoś spoglądał do tyłu, aby sprawdzić czy dziecko nadal pozostaje w zasięgu wzroku.
- Tak mnie zastanawia, czemu ona nie poszła za oddziałem swoich? – Jarrah spojrzał pytająco na Ortjax. – Wiem, że karmiliśmy ją, może traktowaliśmy lepiej od tamtych szlachciców, ale przecież jest coś takiego jak poczucie przynależności rasowej i…
- Zabiliby ją, gdyby poszła za nimi. – Ucięła ostro, lecz widząc zdziwienie, niemal szok w oczach młodego orka pospieszyła z wyjaśnieniami. – Za wojskami ludzi nie raz chodziły grupy wygłodniałych desperatów, liczących, że w razie bitwy będą mogli splądrować ciała poległych i znaleźć coś wartościowego. Problem w tym, że owe bandy nie raz roznosiły różne choróbska oraz zaczęły się szybko rozrastać i okradać żołnierzy, a czasem nawet na nich napadać. Dlatego wydano dekret nakazujący strzelać do tego typu osób. Poza tym w ludzkich armiach prawie połowa wojów to więźniowie, którzy walczą w zamian za amnestię lub złagodzenie wyroku i owe składają się głównie z mężczyzn, nie tak jak nasze pół na pół, mężczyźni i kobiety. Przez to dochodzi w nich często do gwałtów… Z tegoż powodu, gdy wieśniacy widzą zbliżająca się armię, chowają swoje dzieci i kobiety, pewnie nie raz to widziałeś albo zobaczysz. Więc nawet, gdyby nie zastrzelili jej, to jakiś zwyrodnialec mógłby ją dopaść i wykorzystać. Po prostu podążanie za nami jest bezpieczniejsze niż za nimi.
Młodzieniec oniemiał na chwilę, przeżuwając to, co właśnie usłyszał i wysnute wnioski najwyraźniej nie spodobały mu się. W końcu westchnął zrezygnowany, kręcąc głową:
- Tak często ukazują nas jako potwory, a ostatnio mam wrażenie, że to oni nimi są.
- Potwory są po obu stronach, wszystko zależy od tego, co dana osoba ma w sercu i umyśle, ale przyznaję, sposób w jaki prowadzą wojny i traktują podczas nich cywili jest tragiczny. Powoli zaczynamy wśród nich zdobywać prawdziwą sympatię, widać to chociażby przez przykład miast Rasey i Fajii.
- Rasey to te miasto graniczne, które widząc, że zostało porzucone, dobrowolnie oddało się nam, tak? Otwarte wrota, złożenie broni i tak dalej?
- Tak. Jego ludność przeżyła prawdziwy szok, widząc, że nie siejemy zniszczenia, ale robimy tam porządek i nikomu nie czynimy większej krzywdy. Co prawda spadło kilka głów zatwardziałych rojalistów krzyczących o zdradzie, ale to margines. Teraz trzymają z nami, gdyż szpiedzy Przymierza donieśli władcy o dobrowolnym poddaniu Rasey, w związku z czym wszystkich mieszkańców powyżej szesnastego roku życia uznano za zdrajców i na papierze skazano na śmierć lub ciężkie roboty.
- A o co chodzi z Fajii? Nie słyszałem o tym.
- To miasto, właściwie przerośnięta wiocha, było w takiej nędzy, dopóki nie podbiliśmy go, że mieszkańcy podczas walki mającej za cel odbicie tego terenu, stanęli po naszej stronie.
- Ale jak to? Przecież mieszkańcy podbitych terenów idą do zakończenia wojny w niewolę, więc…
- Ale my tych niewolników karmimy, dajemy im odzienie do wciągnięcia na grzbiet oraz miejsce do spania, bo chcemy, żeby mieli siły pracować. Ta nędza, ten głód, które tam panowały… Ludzkie wojsko zabrało mieszkańcom większość żywności, której i tak im brakowało, a następny rok był bardzo kiepski dla upraw, w skutek czego autentycznie nie mieli co do gara włożyć. Ludzie padali zmożeni głodem i chorobami, dochodziło do aktów kanibalizmu, zabijano kaleki, młodsze dzieci i starców, aby dać szansę przetrwania silniejszym… Po prostu działy się tam potworności, widoki, które widzieliśmy jadąc na miejsce wymiany, to niemal sielanka przy tym, co tam zobaczyłam. Po wybiciu rojalistów odkarmiliśmy i wykurowaliśmy mieszkańców, zagoniliśmy do budowy systemu irygacyjnego, aby wyciągnąć z ziem względnie wysoki plon, mimo nieurodzaju i zaprowadziliśmy porządek. Tyrali od świtu do zmierzchu, ale mieli zapewniony spokój oraz godziwe jadło. Dlatego, gdy ujrzeli nadciągające wojska Przymierza i zorientowali się, że jeżeli „odzyskają wolność” znowu zostaną wpędzeni w nędzę, nie wahali się, tylko chwycili za widły, kije, kosy czy co tam mieli pod ręką i ruszyli na „swoich”. Zarówno my jak i ludzka armia zupełnie się tego nie spodziewaliśmy i może właśnie dzięki temu zaskoczeniu odnieśliśmy zwycięstwo, gdyż wróg miał sporą przewagę liczebną. Oczywiście za pomoc mieszkańcy otrzymali pewne przywileje oraz obietnicę, jak to ludzie mówią… Obietnicę „obywatelstwa” Sojuszu, kiedy to całe szaleństwo się skończy. – Uśmiechnęła się krzywo. - W takcie tej wojny przynajmniej zmażemy fałszywy obraz zielonoskórych.
- To głupota, że Przymierze wyrobiło sobie o nas opinię tylko na podstawie napaści barbarzyńskich klanów. Wśród ich ludów przecież są też tacy, chociażby elfi nomadzi Pradawnego Słowa. To dopiero nikczemni szaleńcy. Mordują i torturują, nie mają litości dla nikogo ani dla brzemiennych kobiet ani maleńkich dzieci.
- Na Pradawne Słowa polują same elfy, pokazując sojusznikom, że nie popierają ich czynów. My zaś nie wysyłamy wojowników przeciwko „naszym” barbarzyńcom chyba, że ci nas napadną.
- Ale ludzie nie oczyszczają świata z swoich barbarzyńców, a jakoś na nich nikt psów nie wiesza.
- Oni zostawiają przy życiu część mieszkańców osad, które napadają, a nie licząc elfich Pradawnych Słów, orkowi barbarzyńcy najokrutniejsi. Mordują ludzi co do jednego, a na koniec palą wszystko dookoła, zostawiając za sobą tylko śmierć i zgliszcza. O nich śmiało można powiedzieć, że to potwory.
- Może i ludzcy barbarzyńcy czasem kogoś oszczędzą, ale za to robią co innego. Jak to określiła ta podchmielona łowczyni? – Tu nagle, mimo powagi rozmowy, Jarrah uśmiechnął się półgębkiem i przemówił, całkiem udanie naśladując głos tej pijanej kobiety – „Chędożą wszystko, co nie zdążyło na czas uciec, łącznie z starcami, trupami, strachami na wróble i inwentarzem domowym”.
Przez umysł goblinicy przewinął się obraz rosłego człowieka-barbarzyńcy na polu przeżywającego uniesienia w towarzystwie stracha i mimowolnie zachichotała. Tak, tamta kobieta miała całkiem niezłe podsumowania. Ponieważ była ścigana przez swoich za kłusownictwo, a potrafiła ubijać potwory, Horda zezwoliła jej na łowy na podbitych przez siebie ziemiach pod warunkiem, że będzie tępić monstra. Bardzo ciekawiły ją dalsze losy łowczyni, ale sądziła, iż jeszcze o niej usłyszy – o osobach takich jak ona prędzej czy później było głośno.
Wojsko maszerowało szybko, nieustannie, lecz z rozbrzmiewających wkoło komentarzy Ortjax wywnioskowała, że dziewczynka nadal niestrudzenie podążała za oddziałem utrzymując stały odstęp. Budziło to zdumienie, gdyż nawet początkujący piechurzy miewali trudności na takich dystansach przy podobnym tempie, a ona była tylko bosym, zabiedzonym dzieckiem. Jednak kilometr za kilometrem nie odstępowała ich, aż do zmierzchu, kiedy rozbili obóz.
Goblinica myślała, że może podczas postoju mała zbliży się do nich, licząc na posiłek, który z pewnością otrzymałaby od bardziej litościwych wojów, ale nie. Dziewczynka zniknęła pośród ciemności i jedynie goblińskie, wielkie uszy wychwytywały odgłosy świadczące o jej obecności. Minerka z niepokojem wlepiała swe pomarańczowe oczy w okalający obóz płaszcz ciemności, autentycznie martwiąc się o to dziecko. Nie wiedzieć czemu jego los ją niezwykle poruszył, zresztą nie tylko ona wykazywała nim zainteresowanie – wytrwałość oraz wytrzymałość jakie reprezentowała dziewczynka wzbudzały powszechne zdumienie i ciekawość. Sporo wojaków z zainteresowaniem toczyło dookoła wzrokiem i rozmawiało o małej, nawet dowódczyni oddziału, jednooka, starszawa kobieta-ork wyglądała na odrobinę poruszoną. Niestety, ze względu na żołnierski rygor nie zezwoliła na przygarnięcie jej jako swoistej maskotki, gdyż gdyby zabierali ze sobą każdego wzbudzającego w nich litość czy sympatię osobnika skończyliby jako obóz opiekuńczy dla uchodźców. Jednak nie oznaczało to, iż wojownicy nie mieli zamiar jakoś pomóc małej. Ten sam goblin, który wczoraj roznosił jadło, zjawił się przed spożywającą wieczerzę Ortjax z nadtłuczoną, na szybko uszczelnioną świeżą gliną sporą miską, do połowy zapełnioną strawą. Żująca kawałek czerstwego pieczywa kobieta, myślami krążąca wokół dziewczynki zerknęła na niego pytająco dopiero, gdy ów delikatnie trącił jej ramię.
- Zbieramy żywność dla tej ludzkiej chudziny. Kto chce, dokłada łyżkę ze swojej porcji, a jak rano będziemy odjeżdżać zostawimy miskę. Jeżeli ją znajdzie, zyska spory posiłek i może będzie miała siły do dalszej wędrówki. Wspomożesz?
- Tak, oczywiście. – Mruknęła i niezwłocznie upuściła do sfatygowanego naczynia czubatą łyżkę z swojej własnej miski. – Mam nadzieję, że to jej pomoże.
- Powinno. – Gobliński chłopak opromienił ją ciepłym uśmiechem. – Jeżeli dojdzie za nami do fortu, to będziemy mogli ją odesłać do jednego z podbitych miast, żeby się nią zaopiekowali. Tylko trzeba zadbać o jej siły do wędrówki. – Tu uniósł wymownie miskę do góry, poczym wykonał lekki skłon i pobiegł szukać innych chcących wspomóc dziecko.
Na widok takiej werwy młodzika uśmiechnęła się pod nosem, lecz w owym wyrazie łatwo można było dostrzec sporo goryczy. Od fortu dzieliły ich jeszcze ponad trzy dni drogi szybkiego marszu, a dziewczynka powinna być wykończona już po dzisiejszym. To, iż wytrzyma takie tempo aż do punktu docelowego zakrawałoby na cud. Mała przejawiała wyjątkową jak na człowieka wytrwałość, ale Ortjax nie liczyła na szczęśliwe zakończenie tej historii. W ciągu ostatnich pięciu lat widziała już zbyt wiele tragedii, aby wierzyć. Zazdrościła nowicjuszom ich pełnego naiwności, optymistycznego podejścia. Jeżeli będą mieli szczęście, to ta bezsensowna wojna skończy się, nim ponura, pełna cierpienia i śmierci rzeczywistość zweryfikuje ich poglądy. Naprawdę życzyła tego temu goblińskiemu chłopakowi oraz Farrahowi.
Westchnęła głęboko, bez zapału zanurzając drewnianą łyżkę w tej burej, podejrzanej papce, którą serwowano im co dnia, gdy nagle zasiadł obok niej Jarrah. Sądząc po braku naczynia w jego rękach, już dawno spożył swoją porcje i obecnie wrócił z bezskutecznych poszukiwań dokładki. Jeżeli chodziło o ilość pochłanianego przez niego jadła, ork przypominał istną beczkę bez dna. Mógł zjeść trzykrotnie więcej niż jego towarzysze i nadal narzekać na burczenie w brzuchu. Bez słowa oddała mu swój kubek mleka, który przyjął z radością, czym prędzej osuszając.
- A tak w ogóle, gdzie twój zwierzak? – Zapytał ocierając usta wierzchem dłoni. – Zwykle nie odstępuje cię niemal na krok i uprzedza mnie w wydębianiu od ciebie napoju.
Zaskoczona drgnęła. Właśnie, gdzie Ordi? Rozejrzała się dookoła, lecz nigdzie nie zauważyła go. Był zbyt dobrze wychowany, aby oddalić się na większą odległość, więc się nie niepokoiła o niego, lecz dokąd… Czyżby…
- Nie, to niemożliwe… - Szepnęła sama do siebie, nieświadoma tego, iż jej nieoficjalny podopieczny wlepia w nią badawcze spojrzenie.
- Co jest niemożliwe? – Zainteresował się.
Machnęła lekceważąco ręką oznajmiając „nieważne”, lecz nie spuszczał z niej pełnego natarczywej, niemal dziecięcej ciekawości wzroku. Poirytowana mruknęła coś gniewnie i wiedząc, że młodzieniec jest w stanie nieustannie ją o to nagabywać, udzieliła odpowiedzi:
- Po prostu mój gafaf bardzo polubił tę małą. – Tu wymownie wskazała głową na otaczającą ich ciemność, w której gdzieś-tam tkwiło obserwujące ich, ludzkie dziecię. – Dlatego zastanawiałam się czy czasami nie poszedł do niej.
- Podobno te wasze gryzonie są bardzo mądre, więc obstawiam, że tak. – Zamyślił się. – Myślisz, że będzie z nią spał, tak jak z tobą, ogrzewając ją ciałem, aby nie zamarzła?
Wzruszyła obojętnie ramionami, lecz zaintrygowała ją ta myśl. Ordi pomagający obcej dziewczynce przetrwać. Byłoby to coś niezwykłego, mimo niezaprzeczalnej inteligencji gafafów. Osobiście miała nadzieję, że tak właśnie jest, że jej wierzchowiec tuli dziecko do swojego opasłego, pokrytego grubym futrem ciała, nie pozwalając mu nazbyt mocno wychłodzić się. Chociaż nie wierzyła, iż mała dotrze wraz z nimi do fortu, to nie chciała, żeby skończyła uśmiercona przez nocny mróz, przyprószający okolicę białą szadzią, wszechobecną na źdźbłach trawy i nielicznych krzewach. Nawet ona, siedząc przy dymiącym ognisku, odczuwała nieprzyjemny chłód, strach pomyśleć jak musiało być zimno tej dziewczynce.

Następnego dnia szepty wśród wojowników trwały, a goblinica z rosnącym zdumieniem słuchała ich i co rusz zerkała do tyłu. Mała, zapewne za sprawą Ordiego, przetrwała mroźną noc i nadal podążała za oddziałem. Rankiem budziło to zaledwie ciekawość, w południe okropne zdziwienie, a wieczorem niemal sensację. Dziecko żwawo, krok za krokiem stawiało swe nieobute stópki na chłodnym, pełnym ostrych źdźbeł oraz zdradzieckich jam piesków preriowych gruncie, kalecząc ich powierzchnię, lecz nie odpuszczało. Mimo iż rozwierało swe wąskie wargi dysząc, jego twarz pokrywała niezwykła bladość, a nieustępliwy, niosący deszcz z śniegiem wiatr chłostał jego skórę, dotrzymywało tempa oddziałom. Nie do końca rozumiała tę desperację, zawzięcie jego postępowania, nie wiedząc cóż mała chce osiągnąć. Utrzymywała bezpieczny dystans, zalękniona poprzedniego wieczora nie usiłowała podejść do ich obozu, nie prosiła o chleb czy też miejsce przy ogniu, czemuż więc uparcie szła za nimi? Czemu uparcie stawiała czoła niemal zabójczemu marszowi, niskiej temperaturze i okrutnej pogodzie? Czemu nie zawróciła i nie ruszyła w las, gdzie mogłaby spróbować przetrwać polując na drobną zwierzynę i zbierając owoce runa? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi, gdyż udzielić jej mogła tylko krocząca za oddziałem, zawzięcie milcząca dziewczynka.
Jedno było pewne. Ten upór ludzkiego dziecka zjednywał mu powoli wszystkich wojowników. Coraz częściej któryś coś „przypadkiem upuszczał” z swego suchego, spożywanego w marszu prowiantu, aby mogło co-nieco zjeść, zresztą sama Ortjax czyniła podobnie. Każdy komentarz typu „znalazła, zjadła” budził u niej radość, podobnie jak u innych i na nic zdawały się gromy rzucane przez dowódczynię czy też wyższych rangą wojowników na „marnowanie żywności” oraz groźby rozmaitych kar. Spontanicznej akcji dokarmiania sieroty nie można było ni jak zapobiec. Goblinica zaczęła nawet podejrzewać, że mała dostawała w ten sposób więcej jadła, niż kiedy siedziała w klatce i otrzymywała regularnie posiłki, a to z kolei zaczęło budzić nieśmiało kiełkującą w jej sercu nadzieję, iż mała jednak dotrze do fortu.
Gdy zapadł mrok, a oni po raz kolejny rozbijali obóz na noc. Dotarli już do punktu stepu, z którego można było dostrzec na horyzoncie zarys pogórza – lasów i delikatnych wzniesień terenu, gdzie się kierowali. Dla dziewczynki oznaczało to dwie rzeczy, jedną dobrą, drugą złą. Dobra to obecność lasu, w którym mogłaby się schronić, gdyby zrezygnowała z swej wędrówki. Tam miała większe możliwości znalezienia pożywienia i schronienia niż na trawiastym stepie, gdzie mogła, co najwyżej spróbować schwytać cietrzewia czy przepiórkę lub wygrzebać z nory gryzonia, co nie stanowiło łatwego zadania. Natomiast zła to zmiana podłoża oraz klimatu. Na pogórzu panowały znacznie niższe temperatury, a z gruntu sterczały ostre kamienie mogące dotkliwie pokaleczyć stopy dziecka i tym samym uniemożliwić mu dalszy marsz. W zależności od jego jutrzejszych decyzji, które trapiły zamyśloną, grzejącą swe ciało w wątłym blasku nieśmiałych płomieniu Goblinicę, czekały je prostsze lub cięższe wyzwania. Sądząc po dzisiejszej postawie dziewczynki przypuszczała, że ta i następnego dnia będzie za nimi iść mimo przeciwności. Naprawdę niezwykły, budzący zdziwienie, niemal bezpodstawny upór. Gdyby mała chociaż podeszła do nich, aby ogrzać się przy płomieniach… Nie mogli chudziny zabrać, lecz przecież nie odmówiliby jej miejsca przy ognisku. Ani jej ani żadnemu innemu wędrowcy mającemu względnie przyjazne zamiary.
Westchnęła i spojrzała w noc, gdzie pod osłoną ciemności buszowała dziewczynka, prawdopodobnie wraz z Ordim, który po raz kolejny zniknął zaraz po rozsiodłaniu. Czułe uszy goblinicy wychwytywały dźwięki jej poruszania znacznie wyraźniej niż poprzedniego dnia, co znaczyło, iż dziecko, prawdopodobnie ośmielone rzucanym mu jedzeniem, ważyło się podejść bliżej obozowiska. To był dobry znak. Być może, jeżeli mróz bardziej przyciśnie, mała wreszcie wkroczy w krąg światła, aby dać wytchnąć swym skostniałym kończynom przy szkarłatnych płomieniach – raczej już nie zaryzykuje przez swój lęk śmierci. Powoli zaczynali ją oswajać, niczym dzikie zwierze. Byli łagodni, kiedy ją niewolili, dawali posiłki, teraz, po wypuszczeniu podkarmiali i nie czynili wobec niej żadnych, sugerujących złe intencje gestów. Obserwowała ich z oddali, oceniała i jej strach powoli ulegał zmniejszeniu.
Grzebiąc bez większego zainteresowania w swej misce zastanawiała się, jakąż przeszłość ma to dziecko, iż jest tak zalęknione. Jak straciła rodziców? O ile ich straciła, może to oni zgotowali jej tak straszny los. A jak nie to kto? I jakiż o konkretnie był? Bito ją? Molestowano? Zaganiano do ciężkich robót? A może wszystko na raz? W czasie wojny niosącej za sobą nędzę osoby poniżej trzynastego roku życia często uważano za nieprzydatne, za kule u nóg. Nie mogące prawie nic zdziałać na rzecz armii, niezbyt użyteczne w gospodarce, gdyż ich praca miała znacznie mniejszą wartość niż pochłaniane przez nie zasoby, wielokrotnie skazywano na długie konanie poprzez wykorzystywanie jako tanią siłę roboczą. Cały dzień rycia pola za skórkę od chleba i kubek mleka… Prędzej czy później kończyło się to wyniszczeniem organizmu i zgonem z głodu. Jednak cokolwiek nie doprowadziło dziewczynki do takiego stanu zdziczenia, nie wątpiła iż było to coś okropnego. Kiedyś żałowała, że nie może mieć dzieci, że jej łono jest jałowe, lecz obecnie wiedziała czy chciałaby wydać potomka na ten nieprzyjazny, pełen cierpienia, wyzuty z współczucia świat. Byłoby to niemal okrucieństwo względem niewinnej dzieciny.
Wspomnienie o niemożności zajścia w ciążę skierowało myśli Ortjax ku rodzinie, a konkretnie ku jej mężowi, Daffanowi. Nie widziała go już ponad trzy lata i potwornie za nim tęskniła. Nie wątpiła, że jest mu względnie dobrze, gdyż niszczycielska linia frontu nie dotarła do ich położonego w głębi kraju miasteczka. Ten całkiem przystojny potomek goblinicy i hobgoblina o łagodnym spojrzeniu i nieco skrytym charakterze zajmował się zawodowo ciesielką, więc prawdopodobnie miał spory ruch w interesie realizując zamówienia dla wojska oraz mieszkańców. Ciekawiło ją czy za nią tęskni, czy o niej myśli. Jak teraz wygląda ich dom? Gdy wyruszała na wojnę był w trakcie remontu. Skończył go, a może czeka z tym do jej powrotu? O ile czeka… Słyszała wiele opowieści o tym jak małżonkowie żołnierzy przez brak jakichkolwiek wieści od swych partnerów uznają ich za zmarłych i znajdują sobie nowych towarzyszy. Gdyby i on… To byłoby straszne. Wprawdzie, kiedy tylko mogła, wysyłała mu wiadomości, lecz nie miała pewności, iż którakolwiek z nich dotarła do niego.
Jej wielkie nietoperze uszy oklapły smutnie, dając wyraz strapieniom nagryzającym jej duszę, niczym wielki robak. Naprawdę chciała być już w domu, w swoim małym, górskim miasteczku, z mężem, pośród przyjaciół i sąsiadów. Ten przeklęty konflikt nie tylko si