Wpis z mikrobloga

Jakiś tydzień temu wybrałem się do jednego z droższych warszawskich pubów. Był to popularny wśród celebrytów lokal. Z pięćdziesięcioma złotymi w kieszeni oraz głową pełną nadziei na nawiązanie więzów przyjaźni z jakąś znaną personą, wszedłem do środka. Było sporo ludzi, lecz nie można nazwać tego tłokiem. Moje oczy od razu powędrowały w okolice baru, gdyż tam najłatwiej nawiązuje się kontakt. "Jest !" pomyślałem. Krzesełka przy barze były wolne. Pewnym krokiem podszedłem do baru, zakupiłem najtańsze piwo, które kosztowało tam bagatela piętnaście polskich, ciężko zarobionych, złotych. Usiadłem więc na krześle, z którego można było obserwować drzwi wejściowe i czekałem. Nie naczekałem się długo. Po dziesięciu minutach, lekkim krokiem, do lokalu wchodził on - nieustraszony młody podróżnik, który mimo swojego kalectwa jest zdobywcą biegunów, taternikiem, alpinistą - Jaś M. Janek wszedł, rozejrzał się, po czym ostro uderzył w stronę baru. "Poproszę Brackie" powiedział Jan, lecz powiedział to z taką estymą i charyzmą, iż od razu wiadomo było, że nie mamy do czynienia z byle kim, lecz z personą, która w swym życiu nie jedno widziała, nie jedno przeżyła, z nie jednym niedźwiedziem polarnym walczyła. Młoda Ukrainka za barem aż oniemiała, zdążyła tylko wydukać “Что можно сказать о том, что нет руки и ноги, я бы взял за визой!”. Chyba dotarło do niej, komu sprzedaje złocisty trunek. Jaś rozsiadł się praktycznie dwa krzesełka dalej. To była okazja aby w końcu poznać jakiegoś celebryte, stać się wartościowszym człowiekiem. Serce biło mi jak szalone, wiedziałem, że od tej pory moje życie nie będzie takie samo. Podszedłem do Janka, przywitałem się. Bałem się, że nie będzie skory do rozmowy, odtrąci mnie. Moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Janek z entuzjazmem sam zachęcał mnie, abym się przysiadł. Wypytywałem go o jego wyprawy, o jego życie, czy bolało jak uderzył go piorun, gdy siedział w transformatorze. Jaś M. z uśmiechem odpowiadał na pytania, widać było, że sprawia mu to przyjemność. Opowiadał o swoich wyprawach, o tym jak walczył swoją protezą z niedźwiedziem polarnym, jak przygotowywał się do wypraw, jak zdobywał Kopiec Kościuszki od południowego stoku, mieszczący się w malowniczym, nadwiśliańskim mieście, Krakowie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden szczegół. Gdy Jaś skończył pić piwo powiedział do mnie, żebym popatrzył w dół. Podciągnął nogawkę swoich drogich, markowych, jeansowych spodni z firmy, której tradycja wyrobu odzieży z tego materiału sięga 1904 roku. Moim oczom ukazała się proteza nogi. Proteza jak proteza, niby nic, lecz znany podróżnik wskazał mi jedno miejsce. Po lewej stronie części udowej protezy zamontowany był malutki kranik, podobny do tych montowanych w pięciolitrowych sokach jabłkowych, sprzedawanych w popularnej sieci sklepów, której właścicielem jest spółka Jeronimo Martins. Zdobywca bieguna podstawił półlitrowy kufel z logiem piwa "Brackie" pod ów przyrząd hydrauliczny, nacisnął guzik. Moim zmęczonym już oczom, ukazała się złocista ciecz tworząca białą pianę. Strasznie mnie to zdenerwowało- nienawidzę cebulactwa i "słoików". To co powiedział następnie Jaś przelało szalę goryczy. Cyt "Nie będę złodziejom płacił piętnastaka za brackie. Harnasia wlałem do bukłaka trzylitrowego, wsadziłem do protezy, wyprowadziłem kranik i mam bajlando za dychę a nie za stówę. W ręce schowaną mam jeszcze zagrychę, ale to w kiblu wyciągnę bo muszę ją zdjąć". Zdanie to mnie tak rozwścieczyło, że postanowiłem działać. Wiem, że to znana persona, wiem, że jej zasługi dla kraju są nieocenione, ale żeby robić takie rzeczy ? Postanowiłem zawołać ochronę. Już krzyknąłem "O", gdy poczułem na twarzy cios czymś twardym. Rozwścieczony alpinista uderzył mnie swą twardą protezą. Oddałem mu zaciśniętą pięścią prosto w głowę, lecz usłyszałem tylko brzęk metalu. Prawdopodobnie w tym przypadku nie tylko ręka i noga są wytworami protetyki dwudziestego pierwszego wieku. Zauważyła to ochrona i wyprowadziła nas przed bar. Młody podróżnik nadal miał ochotę walczyć, niczym postaci w grach takich jak Mortal Kombat, czy Street Fighter. Kopnął mnie w udo, tym razem swoją zdrową nogą. Zabolało, wytworzył się siniak wielkości dwóch pięciozłotówek, który do dziś przypomina mi o tamtym wydarzeniu. Następnie Janek próbował wyprowadzić cios swą protezą, lecz ja, dzięki mojemu sprytowi i zwinności, uchwyciłem ją i pociągnąłem. Proteza zsunęła się, z jej części ramiennej wysunął się i rozbił słoik. Po bliższych oględzinach był to słoik pulpetów mięsnych w sosie pomidorowym, znanej i szanowanej wśród słoików, firmy "Łowicz". W tym momencie ochrona obserwująca tę wartką bijatykę, skierowała swą uwagę i podejrzenia na Janka M. Ten rozwścieczony, jednoręki eksplorator, i nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, bandyta, dostał szału. Już miał do mnie podbiec, gdy nie zauważywszy rozbitego pokarmu, poślizgnął się na nim. Upadł na ziemię. Proteza nogi wykrzywiła się w kolanie w drugą stronę, kranik odłupał się, nogawka drogich, jeansowych spodni zdobywcy biegunów, stała się mokra i cuchnąca tanim wyrobem piwopodobnym koncernu Carlsberg Polska- Harnasiem. Ochrona podbiegła do młodego podróżnika, chciała pomóc mu wstać, lecz gdy prostowała jego protezę zauważyła piwną plamę. Podciągnęła nogawkę, z której wypadł odłamany kranik, oraz wylała się niemała ilość piwa. Ochroniarz tylko zrobił groźną minę, przybliżył swą twarz do twarzy taternika i odparł: "Mam cię, gałganie!".

#pasta #jasmela #heheszki
  • Odpowiedz