Wpis z mikrobloga

Dużo czasu zajęło mi ułożenie sobie pewnych zdarzeń w głowie. Nadal nie jestem pewna, czy do końca się z nimi oswoiłam.

Po ciężkim dniu, opisywanym dwa wpisy wcześniej (na telefonie nie umiem odesłać od razu do tego wpisu, coś mi się pieprzy z przyciskami) nastąpiła ciężka noc. Wspominałam już, że znajduję się na sali "początkowej" i cały czas skład mojej sali się zmienia. Tamtego wieczoru przywieźli dwie dziewczyny i jedną starszą kobietę. Wszystkie agresywne, wszystkie przypięte pasami bezpieczeństwa do łóżek. To był dla mnie duży szok, od razu uaktywniły się moje lęki, ale najgorsze nastąpiło później.

Starsza kobieta zaczęła krzyczeć. Wrzeszczeć. Wiszczeć. Nie umiem dobrać odpowiednich słów, żeby określić dźwięki, jakie z siebie wydawała. To był koszmar dla wszystkich. Dla niej, bo nie mogła się ruszyć, co powodowało jej zdenerwowanie, dla ludzi z oddziału którzy nie mogli znieść takiego natężenia dźwięku i dla mnie. Głupio mi pisać o moich uczuciach w tamtym momencie, bo dla nikogo nie było to łatwe i za nic nie chciałabym umniejszać ich przerażenia.

Ja czułam, jakby świat się kończył, moje ciało sparaliżował lęk, łzy ciekły mi po twarzy i dosłownie wyłam z przerażenia. Nic więcej nie pamiętam, nie mam pojęcia, co działo się wokół mnie. Z całego serca współczuję innym pacjentom, już ich za to przepraszałam, ale chyba nie mają mi tego za złe. Atak paniki powodowany agresywnymi krzykami tamtej kobiety trwał trzy godziny.

Teraz dopiero przypominam sobie urywki z tego, co się działo. Wiem, że czułam obecność kilku pacjentek przy mnie, które pomagały mi się uspokoić i później poszly zgodnie do personelu z awanturą, jakim prawem umieszczają na jednej sali agresywne osoby i osoby z lękami. Nie spodziewałam się, że tu też otrzymam wsparcie tego typu, ale to chyba kolejny dowód, że wyciągnięta pomocna dloń zawsze na Ciebie czeka.

Wybaczcie, że ten wpis nie jest tak pozytywny jak ostatni, ale musiałam trochę tego z siebie wyrzucić, bo moja chwiejna równowaga psychiczna została zburzona i na nowo staram się ją odbudować.

Ktoś powiedział, a moja mama mi o tym przypomniała, że wychodzenie z depresji to trzy kroki do przodu, dwa do tyłu i tak w kółko. Ale to oznacza, że zawsze posuwamy się do przodu i wyzdrowiejemy, prawda? :>

Wierzę w to i bardzo chciałabym, żebyście Wy też w to uwierzyli. Mimo przeciwności damy radę ʕʔ

#depresja #nerwica #opowiescizpsychiatryka #paczekwchodzidowygrywu
  • 14
@Gumaa: nie, nie pisałam jeszcze o tym :) Akurat moja "przygoda" z depresją jest dłuższa i bardziej poplątana niż ostatnie miesiące (było to związane z nerwami z maturą), więc skupię się teraz na obecnym epizodzie.

Zgłosiłam się, gdy zaczęło mi brakować energii do życia - nawet pozornie proste rzeczy stanowiły dla mnie wysiłek, jak wstanie z łóżka, spotkanie się z kimś, posprzątanie. Nie wynikało to z żadnych chorób typowo fizycznych, wszystkie
@goracy_paczek: dzięki za odpowiedź :D

Pytam głównie o tak z ciekawości. U mnie zły nastrój i brak chęci do życia to już norma od dobrych paru lat, nie mam też lęków i innych większych zaburzeń, więc to żadna anomalia. Poza tym wyznaję zasadę daleko od noszy ( ͡º ͜ʖ͡º)

Mimo wszystko dziękuję za słowa otuchy i również trzymaj się ciepło
Co to za moda na te historie ze szpitali się porobiła? Szkoda, że parę lat temu nie wiedziałam, że jest taki popyt, to bym trochę popłynęła na fali popularności.