Wpis z mikrobloga

elo mirki, przy niedzieli opowiem wam pewnie #truestory, jakie przytrafiło się mi zimą kilka lat temu na dalekim Kaukazie, w Armenii.

kto pije, ten wie jak niewiele trzeba, by niekontrolowanie zachlać, absolutnie nie bacząc na to, co ma przynieść kolejny dzień. ja wiem aż nadto - pewnego razu zachlałem więc, mimo że następnego dnia około szóstej miałem pociąg do oddalonego o jakieś sto kilosów miasta Giumrii. przezornie, zachowując resztki odpowiedzialności, na dworcu kolejowym zjawiłem się około piątej, gdzie zacząłem udzielać się towarzysko (kto pije, ten wie...) zaczepiając oczekujących na przyjazd pociągu współpasażerów. w ten sposób poznałem dwóch młodych, typowych dla regionu gości- kaszkiety, buty z czubami, czarne kurtki itp. jednymi słowy "Kawkazcy". zrobiłem chłopakom kilka etnofilskich portretów i udaliśmy się w podróż.

kto pije, ten wie, jak niewiele trzeba, by niekontrolowanie zasnąć po pijaku, absolutnie nie bacząc na to, co może się przytrafić. ja wiem aż nadto: pociągi na Zakaukaziu wloką się majestatycznie w księżycowej scenerii gór, kołysząc się przy tym cudnie, tak cudnie, że... nie było #!$%@? i będąc naprutym po prostu jebłem w kimę. obudziłem się dopiero, gdy pociąg zasygnalizował odjazd z kolejnej stacji, a moim oczom nie ukazały się twarze moich towarzyszy podróży oraz torba z aparatem. za oknem natomiast ukazał się dworzec kolejowy w Giumrii, przesuwający się powolutku do tyłu. niewiele myśląc zerwałem się na równe nogi i przedział po przedziale pobiegłem w stronę maszynisty wyjaśniając po krótce co się stało: "astanawicie pajezd, fotokamieru ukrali, mnie nada bla, bla, bla" tym sposobem wymuszając zatrzymanie pociągu. wyskoczyłem z maszyny i, pełen nadziei, że jeszcze dam radę odzyskać straconą własność, pobiegłem w stronę przydworcowego komisariatu prosić o pomoc w ujęciu parszywych złodziei.

kto pije, ten wie, jak niewiele trzeba, by niekontrolowanie wytrzeźwieć w obliczu jakiejś tam katastrofy. zaaferowany wbiłem na psiarnię prosząc o szybką pomoc, #!$%@?ąc polskim paszportem, który nie raz w Gruzji i Armenii odgrywał rolę magicznej różdżki otwierającej wiele drzwi. i tym razem towarzysze-policejskie dali się uwieść urokowi naszego orzełka i uprzejmie sprawdzając tylko, czy aparatu oby na pewno nie sprzedałem za bezcen, a teraz próbuję ukręcić aferę, przekazali mnie pod opiekę pewnego detektywa o rozmiarach przeciętnego niedźwiedzia i charyzmie najpoważniejszego na świecie bandyty.

kto pije, ten wie, jak niewiele trzeba, by niekontrolowanie pokochać kogoś pijacką miłością, szczególnie jeśli obiekt naszych westchnień czuje dokładnie to samo. niedźwiedziodetektyw na mój widok otworzył barek w swoim gabinecie, skąd wyjął dwie pomarańcze i butelkę ruskiej gorzały. wypiliśmy po 50 dla kurażu i wsiedliśmy do jego BMW w celu poszukania złodziei. pamiętam, że przysiągł mi wtedy, że znajdzie ten #!$%@? aparat choćby nie wie co. chyba z pół godziny krążyliśmy po różnych miejscówkach, gdzie jego zdaniem można by trafić tych chłopaczków. niestety na próżno. wróciliśmy na komisariat w celu wypełnienia formalności związanych ze zgłoszeniem.

kto pije, ten wie, jak niewiele trzeba gorzały, by poprawić sobie #!$%@? nastrój, więc najpierw odwiedziliśmy wspomniany wcześniej gabinet, a później, w towarzystwie chyba wszystkich psiarskich z posterunku, zaczęliśmy spisywać zeznania, a detektyw wciąż powtarzał, żebym się nie martwił bo aparat znajdziemy i że #!$%@?ł matki tych złodziei. jak tylko skończyliśmy papierowy cyrk, któryś z młodszych stopniem skoczył po kebaba z dostawą do gabinetu, a my... no cóż, jeszcze po 50. i po 50. i po 50.

kto pije, ten wie jak wiele trzeba gorzały, by upić się drugi raz po dobrze przechlanej nocy. detektywowi to widać podeszło, bo nie szczędził ani mi, ani sobie, raz na jakiś czas dzwoniąc gdzieś albo odbierając telefon i wciąż zapewniając mnie, że aparat znajdą, choć sam pogodziłem się już ze stratą. po kilku godzinach różnych rozmów o Dostojewskim, Jewrosajuzie, moch rodzicach, zamachu na Kaczyńskiego, kuchni, wódce, znów wódce itd. zadzwonił najważniejszy telefon dnia: mają ich, są w Erywaniu. rozpuszczone wici zadziałały, trzeba tylko zrobić okazanie. pajechali! no ale wiadomo - najpierw po kielichu.

kto pije, ten wie, że po latach wprawy można świetnie dawać sobie radę za kółkiem, nawet mając nieźle w czubie. detektyw uprzejmie spytał najpierw, czy nie chciałbym poprowadzić, lecz odmówiłem i bezzwłocznie wyruszyliśmy krętą, ośnieżoną drogą do stolicy. niewiele z tej podróży do Erywania pamiętam - kto pije, ten wie, jak endorfina i wódka magicznie zmieniają percepcję. wiem tylko, że ponad wszystko na świecie chciałem odzyskać swój aparat. na miejscu od razu rozpoznałem chłopaków. okazało się, że mają po 17 lat i nieźle poobijane ryje. udałem, że nie widzę, że płakali.

pobyt na komisariacie nie zajął nam długo, a mimo to wymęczył mnie jak nie wiem. ponadto od ponad dwóch godzin ani ja, ani detektyw nie mieliśmy nic w ustach, więc gdy tylko udało nam się stamtąd wyjść, podjechaliśmy do sklepu po brzozowego nemiroffa, chleb i kiełbasę. było już dobrze późno więc aby nie marnować czasu zdecydowaliśmy się pić w drodze. układ bardzo prosty: ja polewam raz detektywowi, a raz sobie. jeśli już nie mogę to swoją porcję oddaję detektywowi. kto pije, ten wie.

jedziemy tak autem i z tym koksem zarazem i... wtem jeb! hamulce! o #!$%@?! betą aż zakręciło, wóda rozlała mi się na palce, spodnie, wszędzie chyba, a detektyw spokojnie przy tym wszystkim wymanewrował kierownicą bezpieczny postój i zaaferowany wybieg z auta. kto pije, ten wie, jak niewiele trzeba, by od tej całej gorzały oszaleć i mieć jakieś krzywe inby w bani. pomyślałem tylko: no nie, #!$%@?. na dworze zawieja, ja #!$%@?, detekryw #!$%@? i jebnięty chyba. pewnie umrę. ale nie, widzę w lusterku, że zza ściany śniegu wyłania się najoma postać, ale jakby trzymała coś w rękach. uchylam drzwi, patrzę, a detektyw trzyma w ręku ścierwo jakiegoś lisa ciesząc się przy tym jak dziecko. - szapka dla żony będzie! - mówi ładując trupa do bagażnika, po czym sam ładując się do samochodu prosi o 50 bo czas goni.

kto nie pije, ten wie, że teraz jest miejsce na pointę, lecz chyba nie o pointę w tym wszystkim chodzi, bo... kto pije, ten wie, że czasem warto po prostu wspomnieć gdzieś o towarzyszach doli i niedoli. dedykuję ten post detektywowi z tórym spotkałem się później jeszcze kilka razy, za każdym upijając się jak trzeba i podziwiając jego niezwykłą charyzmę. opowiadał mi wtedy o tym, jak odbywając służbę na Białorusi #!$%@?ł różne grube baby, bo takie mu się wtedy podobały, opowiadał o układach mafijnych w Armenii, o swojej pięknej żonie i synku. spędziłem z nimi nawet jeden dzień świąt, oczywiście pijąc ile się dało i po dziś dzień marzę o tym, by kiedyś jeszcze wódka była taka pyszna, jak wtedy, ech... bla, bla, bla. dziękuję za uwagę.

taguję: #truestory, #armenia, #coolstory, #podrozujzwykopem i oczywiście #pijzwykopem
  • 21
@KRCZVSK:
Super historia.
Jak oglądałem filmiki tego gościa co jechał stopem na Kamczatkę to doszedłem do jednego wniosku- żeby podróżować na wschodzie to trzeba mieć łeb do alkoholu :D
sam się rosyjskiego nauczyłeś? Chodziłeś do jakiejś szkoły? Miałeś kogoś w rodzinie ze wschodu?