Wpis z mikrobloga

Zawodnicy, których nie znasz, a szkoda (część I)

Wszyscy bohaterowie tego tekstu to zawodnicy słabo lub relatywnie słabo znani, przynajmniej obecnie. Przyczyny takiego stanu rzeczy są różne. Jedni grali tak dawno, że nie pozostawili po sobie żadnych śladów audiowizualnych, a przeciętnego kibica mało taka prehistoria obchodzi. Inni nie zrobili karier na miarę swojego talentu. Jeszcze inni to gwiazdy, ale drużyn z drugiego planu. Przy wyborze nie kierowałem się żadnymi obiektywnymi kryteriami. Zebrałem po prostu nazwiska, które pewnie niewielu cokolwiek mówią, ale warto coś o nich wiedzieć. Nie jest więc to zestawienie żadnym rankingiem.

Pierwotnie tematowi temu miał być poświęcony jeden tekst, ale uznałem, że im bardziej na osi czasu się cofamy, tym więcej takich niesłusznie zapomnianych postaci, więc podzieliłem tekst na dwie części. Pierwsza poświęcona będzie czasom od początków futbolu brytyjskiego do 1945 roku. Będą to zatem głównie zawodnicy nieznani ze względu na przepaść czasową. Pomijam wielkich Argentyńczyków i Urugwajczyków, pomijam dwukrotnych mistrzów świata Włochów i inne gwiazdy mundiali. Mimo wszystko – dzięki wszelakim podsumowaniom historii światowego czempionatu, jakie pojawiają się okazjonalnie w mediach – wielu kibicom obiły się o uszy nazwiska Meazzy, Scarone, Andrade, Sindelara, Zamory i jeszcze kilku innych. Prawie w ogóle nie mówi się natomiast o ówczesnym futbolu klubowym.

Imre Schlosser. Ameryka Południowa miała swojego Arthura Friedenreicha, według wielu pierwszą supergwiazdę futbolu. Europa miała Imre Schlossera. Strzelec wyborowy, niekwestionowany lider najlepszej węgierskiej drużyny przełomu lat 10. i 20., MTK Budapeszt. Trudno w odniesieniu do epoki, w której wielu czołowych zawodników nie miało okazji stanąć twarzą w twarz, ferować wyroki o tym, kto był najlepszy. Bez cienia przesady można chyba jednak powiedzieć, że gdyby wówczas istniała Złota Piłka, Schlosser co najmniej kilka razy znalazłby się przynajmniej na podium. Szczególnie owocna była jego współpraca z Alfrédem Schafferem (ten z kolei był znany z bogatego CV – w ciągu piętnastu lat kariery zaliczył 21 klubów). W sezonie 1917/1918 ich MTK zakończyło sezon ligowy z bilansem bramkowym +147 – Schaffer uzbierał 46 bramek, Schlosser – 41. Wynik nie do pomyślenia w dzisiejszych czasach. Nie były to jedyne gwiazdy MTK. W latach 1916–1925, kiedy dziesięć razy z rzędu zdobywali mistrzostwo kraju, o ich sile stanowili, oprócz wspomnianej dwójki, także Ferenc Plattkó, Kálmán Konrád, György Orth czy József Braun. Schlosser był uczestnikiem pierwszego międzypaństwowego meczu reprezentacji Polski. 18 grudnia 1921 roku Biało-Czerwoni ulegli w Budapeszcie Madziarom 0:1.

Karel Pešek Káďa. Urodzony w Ołomuńcu środkowy pomocnik to kapitan i podpora znakomitej Sparty Praga z lat 20., pierwszego zwycięzcy Pucharu Mitropa, można powiedzieć, że ówczesnej Ligi Mistrzów. To wtedy narodził się przydomek Żelazna Sparta. W latach 1919–1923 pięciokrotnie zostawali najlepszą drużyną Czechosłowacji, przegrywając w tym okresie tylko jeden z 59 meczów. Olimpijską reprezentację naszych południowych sąsiadów stanowili prawie wyłącznie zawodnicy Sparty. Ci, którzy widzieli Peška na żywo, opisują jako niebywałego atletę z gorącym temperamentem, który nigdy nie odstawiał nogi (w końcu był również hokeistą, brązowym medalistą olimpijskim w tej dyscyplinie). Nie miał bardzo szybkich nóg, ale bardzo szybko myślał. To czyniło z niego lidera drużyn, w których grał.

Steve Bloomer. Bez większych klubowych trofeów na koncie (przynajmniej jako piłkarz), za to z całym workiem goli i statusem legendy Derby County. Od 1997 roku oficjalnym hymnem The Rams jest pieśń Steve Bloomer’s Watchin’. Dla Derby i Middlesbrough zdobył łącznie ponad trzysta bramek. W 23 meczach reprezentacji Albionu nazbierał ich 28. Podobnie jak Pešek, był człowiekiem wielu talentów, bo grał też w baseball i w krykieta. Znakiem rozpoznawczym bladolicego snajpera były potężne, a przy tym niezwykle celne uderzenia. Jak donoszą sprawozdania z początków XX wieku, Bloomer nie przepuścił żadnej okazji do oddania strzału. Strzelał bez zawahania z niemal każdej pozycji, bramkarze nie byli w stanie przewidzieć jego zachowania. Jego strzały były zawsze bardzo szybkie i soczyste – jak ciosy dobrego boksera. Te umiejętności w połączeniu z szybkością czyniły go postrachem angielskich boisk. W lipcu 1914 Bloomer przeniósł się do Niemiec, by trenować Britannię Berlin. Trzy tygodnie później wybuchła wojna i Anglik trafił do obozu internowania w Ruhleben. Po jego opuszczeniu nie przestał zajmować się futbolem. W latach 1923-1925 objął stanowiska trenera Realu Unión, z którym zdobył Puchar Króla.

Billy Meredith. Zwany Walijskim Czarodziejem – Welsh Wizard. W wieku 20 lat trafił do Manchesteru City, z którym zdobył Puchar Anglii. Gdy w 1904 roku magazyn Umpire ogłosił wśród fanów plebiscyt na najpopularniejszego piłkarza ligi angielskiej, Meredith wygrał go z miażdżącą przewagą nad pozostałymi graczami. Rok później brał udział w buncie zawodników przeciw Football Association, który zaowocował powstaniem związku zawodowego piłkarzy. Wkrótce Meredith został zawodnikiem rosnącej potęgi, Manchesteru United, i przyczynił się do pierwszych wielkich sukcesów Czerwonych Diabłów, by w roku 1921 powrócić na trzy lata do City. Przez ponad 30 lat profesjonalnego kopania piłki (karierę zakończył w wieku niespełna 50 lat; mając lat 45, zagrał ostatni mecz dla reprezentacji Walii!) Meredith zaskarbił sobie uznanie całego Manchesteru. Przydomek nie wziął się znikąd – Walijczyk oczarowywał widownię swoją techniką. Wierzył, że koncentrację pozwala mu utrzymać żucie wykałaczki, więc robił to w czasie meczów (na początku żuł tytoń, ale klubowa praczka nie chciała ciągle czyścić jego stroju z plwocin).

Alan Morton. Był Anglik, był Walijczyk, pora na Szkota. Alan Morton, związany przez całą karierę z Rangersami, grał na pozycji lewoskrzydłowego. Był niskiego wzrostu, ale jego siła i nieprzeciętne umiejętności dryblerskie czyniły go bardzo niewygodnym przeciwnikiem. Przylgnął do niego przydomek nadany mu przez dziennikarza sportowego Ivana Sharpe’a, The Wee Blue Devil. Wśród kibiców klubu z Ibrox był jednak ze względu na swój nienaganny wygląd – na każdy trening przychodził w eleganckim płaszczu, kapeluszu i rękawiczkach – znany jako The Wee Society Man. Przywołałem tu postać Mortona, choć Szkoci mieli całe pokolenie uzdolnionych graczy, o których umiejętnościach przekonali się Anglicy, rozgromieni w 1928 na Wembley 1:5. Tamta drużyna, do której należeli jeszcze między innymi Hughie Gallacher, Alex Jackson i Alex James, zyskała wtedy miano Wembley Wizards. A pamiętajmy, że poza kadrą znalazły się wówczas takie znakomitości jak Jimmy McGrory (najlepszy strzelec w historii Celticu) czy David Meiklejohn (jeden z najlepszych przedwojennych obrońców na Wyspach).

Paulino Alcántara. Urodzony na Filipinach, w Hiszpanii znalazł się już w wieku trzech lat. Mając zaledwie lat piętnaście, zadebiutował w barwach Barcelony i od razu popisał się hat-trickiem. Nie trzeba mówić, że w stolicy Katalonii Alcántara szybko zdobył uznanie kibiców. Olśniewał techniką, zadziwiał łatwością zdobywania bramek, dziurawił (dosłownie!) siatki. Jeśli wziąć pod uwagę także nieoficjalne spotkania, Alcántara jest drugi na liście najlepszych strzelców w historii Blaugrany. Jego współpraca z innym wielkim strzelcem, Josepem Samitierem, wydała plon w postaci czterech Pucharów Króla.

Dixie Dean. A właściwie William Ralph Dean. Niewiele brakowało, a nie byłoby Deana na tej liście. W 1926 roku 19-letni Anglik, od kilkunastu miesięcy grający dla Evertonu, przeżył wypadek motocyklowy, po którym jego dalsza kariera stanęła pod znakiem zapytania. Doznał pęknięcia czaszki i przez 36 godzin leżał w śpiączce. Na przekór prognozom lekarzy po piętnastu tygodniach wrócił nie tylko do zdrowia, ale i do piłki. Jeszcze w sezonie 1926/1927 zdążył zagrać 27 spotkań, w których zdobył 21 goli. Później było jeszcze lepiej. Sezon później Dean był na ustach całej Anglii, gdy jego Everton zdobył mistrzostwo kraju, a zawodnik został najlepszym strzelcem ligi z rekordową liczbą 60 trafień na koncie! Jego dorobek z dwunastu lat gry dla The Toffees to 383 gole. Zapytany o to, czy ktoś kiedyś pobije jego rekord z sezonu 1927/1928, odpowiedział: „Chyba tylko jeden człowiek mógłby tego dokonać – ten, który chodził kiedyś po wodzie”. Na Goodison Park stoi jego pomnik podpisany: „Footballer. Gentleman. Evertonian”.

Josef Bican. Być może jest to postać mniej anonimowa od kilku z wyżej wymienionych, ale mam wrażenie, że ciągle niewystarczająco wyeksponowana w galerii sław światowego futbolu. Karierę rozpoczynał w Austrii jeszcze przed wojną (był członkiem słynnego Wunderteamu, o którym więcej [tutaj(http://www.wykop.pl/wpis/8865554/klasycy-wiedenscy-i-kawiarniany-futbol-kiedy-29-le/), więc uwzględniam go w tym zestawieniu, mimo iż lata dla niego najobfitsze w sukcesy to zdecydowanie lata 40., kiedy reprezentował Slavię Praga. To z klubem ze stolicy Czechosłowacji święcił największe triumfy i seryjnie zostawał ligowym królem strzelców. Łącznie ma na koncie dwanaście takich tytułów z trzech lig: austriackiej, czeskiej i czesko-morawskiej. Statystycy szacują jego dorobek bramkowy na ponad tysiąc trafień, choć sam Pepi lubił podawać jeszcze większe, zupełnie nierealne liczby, zaznaczając, że nie będzie się upierał, bo i tak nikt mu nie uwierzy. IFFHS uznała go najlepszym strzelcem XX wieku. Kibice uwielbiali go jednak nie tylko za strzeleckie zdobycze, ale i za ekscentryczność. Przychodzili na treningi, żeby zobaczyć Bicana celującego piłką w butelki ustawione na poprzeczce, gdy reszta drużyny „odbębniała” codzienną rutynę. Po wojnie Bicanem interesowało się kilka włoskich klubów, w tym Juventus, ale Pepi odrzucił wszystkie oferty w obawie przed zapanowaniem komunizmu w Italii. Być może gdyby wtedy podjął inną decyzję i we Włoszech pokazał choćby namiastkę tego co w Czechosłowacji, byłby dzisiaj wymieniany jednym tchem obok Pelégo, Di Stéfano i Puskása.

Fritz Szepan. O jego klasie świadczy fakt, że przez starszych kibiców w Niemczech bywa nazywany Beckenbauerem lat przedwojennych. Z Schalke 04 Gelsenkirchen, w którym spędził całą karierę, sześć razy świętował mistrzostwo kraju. Z reprezentacją nic wielkiego nie osiągnął. W pewnym momencie chciał w ogóle zrezygnować z występów w kadrze narodowej, tłumacząc się, że koledzy nie chcą mu podawać. Miał polskie korzenie, podobnie jak inna gwiazda Schalke, Ernst Kuzorra, z którym współtworzył zabójczy duet. Ówczesny zespół Schalke złośliwi nazywali z tego powodu „drużyną Polaczków”.

Honorowe wzmianki:
Fernando Peyroteo. Portugalczyk, legenda Sportingu. Wielokrotny mistrz Portugalii i król strzelców tamtejszej ligi. W 327 oficjalnych meczach zdobył oszałamiającą liczbę goli, bo aż 529! W ekipie Lwów współtworzył słynną linię ataku nazywaną Cinco Violinos (Pięcioro Skrzypiec)
Zeki Rıza Sporel. Pierwsza gwiazda w dziejach futbolu tureckiego. Całą karierę spędził w Fenerbahçe, które na wiele lat zdominowało futbol nad Bosforem.
Sophus Nielsen. Dwukrotny srebrny medalista olimpijski z reprezentacją Danii. Jego rekord dziesięciu bramek strzelonych w jednym meczu międzypaństwowym, ustanowiony w spotkaniu z Francją na igrzyskach w Londynie, przetrwał 93 lata.
József Takács. Lider najpierw Vasasu, potem Ferencvárosu. Więcej od niego ligowych bramek mają tylko Schlosser, Szusza i Zsengellér.

#zpierwszejpilki #ciekawostkipilkarskie #pilkanozna

Od lewej: Schlosser, Meredith, Bican
Clermont - Zawodnicy, których nie znasz, a szkoda (część I)

Wszyscy bohaterowie te...

źródło: comment_rz88U0adpykdvdWAjhGycJ8swFiovU99.jpg

Pobierz
  • 5