Wpis z mikrobloga

#sadstory #truestory #nostalgia #wspomnienia

Witam serdecznie. Chciałbym zaraz podzielić się z wami historią, która zaczyna, kiedy miałem jakieś 8 lat, a zakończyła się stosunkowo niedawno. Ostrzegam, że będzie to wielka ściana tekstu, z wylewami wszystkich szczegółów. Chciałbym ją wam opowiedzieć, bo codziennie idąc spać ciąży mi w głowie i chciałbym po prostu, żeby ktoś o niej wiedział. No, to chyba tyle słowem wstępu.

Kiedy miałem jakieś 8 lat, wraz ze starszym bratem nazwijmy go Tomkiem poznaliśmy się z córkami koleżanki mojej mamy. Przyjechały pewnego dnia na naszą działkę, mama nas pokrótce przedstawiła i dalej musieliśmy jakoś sami się zaprzyjaźnić. Były we dwie. Nazwijmy je Asia i Basia. Asia była w moim wieku, mało tego urodziła się tego samego miesiąca co ja, nasza data urodzin różniła się tylko jednym dniem, ale o tym, co z tego wynikło może później. No więc Asia była najkreatywniejszą dziewczyną, jaką poznałem do chwili obecnej. Tętniła energią, miała setki tysięcy pomysłów, naprawdę, była tak kreatywna, że nie da się tego opisać, ale więcej o tym później. Jej siostra Basia, jak to młodsza siostra czasami była wkurzająca, miała trochę nadwagi, ale ogólnie była nawet miła. Pamiętam nasze poznanie jakby to było wczoraj- było już późno, ja siedziałem kuckiem i bazgrałem na piasku patykiem, one też zaczęły coś bazgrać. Nawet już nie pamiętam jak, ale po prostu zaczęliśmy gadać, okazało się, że się super rozumiemy wszyscy czworo. No i nie minęło 5 minut, a my już bawiliśmy się w straszenie w naszym remontowanym domu. Nie było mebli, praktycznie niczego, tylko ciemność. Nie będę wam opisywał zabawy, bo to was zapewne nie zainteresuje.

No i właśnie tak pokrótce wyglądał 1 dzień naszej długiej w moim odczuciu przyjaźni. Nawet nie wiecie, jak ciepło mi się robi na myśl o wszystkim co przeżyliśmy. No dobra, lecimy dalej.

Mijały dni, tygodnie i miesiące, a my nieprzerwanie się przyjaźniliśmy (głównie dzięki rodzicom, ale o tym zaraz).Dodam, że mieszkaliśmy na tej samej wsi, albo małym miasteczku jak kto woli, ale ja chodziłem do szkoły do pobliskiego miasta. Mieszkaliśmy stosunkowo blisko, dlatego praktycznie co każdy weekend wpadaliśmy do nich do domu. Ale było wtedy frajdy, naprawdę nie potrafię tego opisać. Asia jak już mówiłem była tak kreatywna, że po prostu nie oprawię tego w słowa, które by to godnie oddały. Zawsze bawiliśmy się w coraz to nowsze zabawy- detektywów, podróżników w czasie, archeologów i setki innych, naprawdę setki. Asia (będę tu o niej częściej wspominał, Basia jednak tak ważna jak ona nie była) i Basia miały PlayStation, bądź co bądź pochodziły z dobrego domu. I jedna gra, zabrała nam tysiące godzin- Little Big Planet. O tak, to był hit nad hitami. Graliśmy wszyscy razem w szmacianą kukiełkę, początkowo na zmianę, potem po uzupełnieniu kontrolerów w czworo. Cholera, ale to było mistrzowskie. Graliśmy w miliony poziomów, tworzyliśmy własne, pisaliśmy historię! Pamiętam, kiedy rodzice kupili Asi i Basi wodę jako dodatek do gry, normalnie wtedy zwariowaliśmy! Tyle było z nią zabawy podczas tworzenia poziomów, naprawdę odjazd. Pamiętam, że kiedy graliśmy w różne poziomy, zawsze ja z Asią byliśmy tak jakby razem i próbowaliśmy przejść poziom, a Basia i Tomek byli tymi złymi, którzy próbowali nam przeszkodzić, a dało się łapać za kukiełki innych, więc nawet im to wychodziło. To była najlepsza zabawa! Zainspirowało mnie to do myśli, że ja też chciałbym mieć konsolę. Moi rodzice oczywiście nie mieli na to pieniędzy, jednak są tak niesamowici, że kupili nam ją na dzień dziecka. Szybko zaopatrzyłem się w Little Big Planet i graliśmy razem z bratem, a także z Asią i Basią, kiedy tylko do nas przychodziły. Nadmienię, że to my częściej przychodziliśmy do ich domu. Był niesamowity, do dziś dobrze go pamiętam, jako w miarę przestronny dom, w którym zawsze było coś słodkiego :) Zawsze byłem w parze z Asią, nieważnie czy to w grze, czy w jakiejś zabawie, po prostu byliśmy zgranym zespołem.

Tak wyglądał jeden z ważnych rozdziałów w naszej przyjaźni, nazwijmy go "Czasem LBP". Oczywiście poza graniem mieliśmy o wiele więcej, ale najpierw wspomnę o wcześniej wspomnianej szkole.

Wcześniej mieszkałem w mieście, nazwijmy je Bródka. Chodziłem do szkoły w Bródce od dzieciństwa, kiedy jeszcze mieszkałem w Bródce wszystko było w porządku. Potem przeprowadziłem się na wieś, nazwijmy ją Orłowo. W Orłowie także była szkoła, i podstawówka i gimnazjum, ale póki rodzice zawozili mnie do szkoły w Bródce, nie chciałem jej zmieniać na inną. Zawożony byłem samochodem rodziców, ale jak to bywa z rzeczami martwymi, samochód pewnego dnia się zepsuł. Rodzice szybko oznajmili, że muszę przepisać się do szkoły w Orłowie. Szczerze, to ucieszyłem się, miałem tu już znajomych, w tym Asię i Basię, i oznaczało to dla mnie coś nowego, wręcz przygodę. Dopiero po czasie zacząłem się poważnie zastanawiać, czy była to dobra decyzja. Zostawiłem wszystkich moich znajomych z Bródki, z którymi spędziłem wczesne dzieciństwo i ta strata zaczęła mnie boleć, ale nie o tym tu piszę, więc na razie to tyle.

Wracając do Asi i Basi. Poza graniem w LBP mieliśmy wiele innych zainteresowań, a jedną z nich był Spongebob i rowery. O tak, ta niesamowita kreskówka była przez nas uwielbiana, a kiedy nasi rodzice organizowali parokilometrowe wycieczki rowerowe, zawsze rozmawialiśmy o Spongebobie. Najlepiej wspominam naszą jedną rozmowę. Wtedy zastanawialiśmy się, czy by nie założyć w przyszłości własnej restauracji "Pod Tłustym Krabem", a serwowalibyśmy tam oczywiście kraboburgery. Był to niesamowity pomysł, który łączył moje pragnienie zostania kucharzem i naszą przyjaźń. Oczywiście był to tylko pomysł, jednak kiedy o nim rozmawialiśmy, było fantastycznie. Same wycieczki rowerowe były super. Zwiedzaliśmy miejsca, w których nigdy nie byliśmy, śmialiśmy się z dziwnych nazw miejscowości, po prostu czerpaliśmy radość z życia. Zawsze po takiej wyciecze wpadaliśmy do nich na grilla, a największym przysmakiem, który pamiętam do dziś były oczywiście kraboburgery, w wykonaniu mamy Asi. Początkowo kupowała hamburgery ze sklepu i na grilla, dodawała sałatę, pomidora, keczup i majonez jak ktoś chciał, ogórki i gotowe. Ale potem zaczęła robić własne mięso na hamburgery i były przepyszne! Wtedy dopiero mogły godnie nosić miano kraboburgerów!

Halloween. To było genialne! Co roku mama Asi i Basi organizowała imprezę Halloweenową, zapraszała wszystkie dzieciaki, oczywiście obowiązkowo w kostiumach i łaziliśmy po domach żądni cukierkowej zapłaty. Zawsze zbieraliśmy dużo cuksów, po wszystkim szliśmy na trochę do Asi i Basi, ale tylko na trochę bo obchody zaczynały się późno i tam zajadaliśmy się cukierkami, potem rozchodziliśmy się do domu, a następnego dnia strasznie miło wspominaliśmy tę imprezę. Mógłbym to opisać szczegółowo, ale teraz zwrócę się do sylwestra. Sylwester także zawsze spędzaliśmy razem. Było to o tyle niesamowite, że także siostrzeńcy Asi i Basi, nazwijmy ich Kamil- chłopak w moim wieku, super miły i sympatyczny, dużo grał w Minecraft'a (ale o tym później), i Zuza- najstarsza z nas wszystkich, miała sporą nadwagę, mimo to pozostawała strasznie spoko. W sześcioro bawiliśmy się długo po północy w różne zabawy, puszczaliśmy fajerwery i petardy, zapalaliśmy sztuczne ognie. Było to strasznie fajne, tak razem spędzać i tak miło. To jeden z najlepszych rozdziałów naszej przyjaźni.

Jak wspominałem, Asia i Basia nie mogły narzekać na biedę, dlatego miały też trampolinę. To było dopiero coś.Skakaliśmy godzinami, wymyślaliśmy tyle zabaw na niej! Była główną atrakcją naszych odwiedzin i bardzo miło wspominam wszystko co z nią związane. No i po czasie Ja także miałem trampolinę! Teraz zastanawiam się, czy rodzice nie kupowali mi tych rzeczy, żeby po prostu nie być gorszym od nich, ale raczej robili to, żeby zrobić mi i bratu frajdę. No i co za tym idzie one zaczęły częściej przychodzić do nas, a zabawa zawsze była nieskończona. Najlepiej bawiliśmy się w lato, szczególnie u nich. Miały mały domek na drzewie i piaskownicę. Ah, piaskownica była naszym małym fortem nieskończonych wynalazków. Budowaliśmy metropolię dla mrówek potem je bezlitośnie topiąc, tworzyliśmy babki z piasków, robiliśmy budowle z błota! Piaskownica była nieziemska. Domek na drzewie także dostarczał wiele radości, przesiadywaliśmy tam i bawiliśmy się niezliczone godziny. Ah, ich podwórko naprawdę było mini-placem rozrywki. I bawiliśmy się tak latami, robiliśmy grille, tworzyliśmy arcydzieła w piaskownicy, aż w końcu nadeszła era komputerów.

Oboje mieliśmy laptopy- ja z komunii, ona też od dawna. Pamiętam jak dziś, kiedy zobaczyłem u brata ciotecznego jak gra w dziwną, kwadratową grę, w której zbudował jakieś piramidy i walczył ze szkieletorami. Od razu podłapałem nazwę no i był to Minecraft. Mówcie co chcecie, ale naprawdę ta gra do dziś dostarcza mi dużo zabawy. Oczywiście ubłagałem tatę, żeby mi ją ściągnął, ale oczywiście musiał najpierw skasować jakąś inną grę, taka zasada, instalujesz jedną grę, kasujesz jakąś inną :) No i gra mnie strasznie wciągnęła,zacząłem od wersji 1.7.2 i grałem sobie, aż w końcu pokazałem ją Asi. No i proszę, jej też strasznie się spodobało i zaczęliśmy u niej często grać. W końcu minął jakiś rok, a już mój brat i jej młodsza siostra miały mieli laptopy i graliśmy we czworo. Ależ to był ubaw! Graliśmy na różnych serwerach, na Lanie, tworzyliśmy budowle i eksperymentowaliśmy z modami. W końcu tak się w to wkręciliśmy, że kupiliśmy sobie konta premium! Najpierw była Asia, potem Basia, następnie mój brat, a na końcu Ja. Wszyscy kupowaliśmy w różnym odstępie czasowym. Zabawa ze skinami była jeszcze fajniejsza, a jak się tym jaraliśmy, normalnie szał. Ich siostrzeńcy też często przynosili własne laptopy, a raczej Kamil. Specjalizował się w Minecraft'cie, miał premium od dawna i wszyscy razem świetnie się bawiliśmy grając w tę grę.

W końcu nasz czas, który spędzaliśmy co weekend u nich ograniczał się do grania na konsoli i na laptopach. Nie odbierajcie tego źle, my nadal bawiliśmy się, skakaliśmy na trampolinie i dobrze pożytkowaliśmy czas, ale większość właśnie tego czasu oddawaliśmy graniu i i tak mieliśmy z tego niesamowicie dużo zabawy. Tutaj powoli zacznę pisać o smutniejszej części mojej opowieści.

Lata mijały, mieliśmy już po 13 lat, nadal się przyjaźniliśmy, Ja chodziłem z nią do klasy (zapomniałem o tym wspomnieć) i nasza przyjaźń była mocna. Jednak wciąż tym łącznikiem byli rodzice. Widzieliśmy się tylko wtedy, kiedy rodzice się ze sobą umawiali (Ja i Asia też w szkole). Nie zrozumcie mnie źle, bo to brzmi tak, jakby nasza przyjaźń była taka typowa jak z kolegą z klasy- widzimy się tylko przez rok szkolny, a jak wakacje to nara. Nie, to było trwalsze, ale nasza przyjaźń była zapoczątkowana od spotkań rodziców i my byliśmy też zależni od nich. Nie potrafiliśmy tak po prostu przyjść do siebie bez nich, albo Ja sam bez brata do nich. To było po prostu dla nas nienaturalne. No i tu zaczyna się smutek.

Rodzice Asi i Basi poznała moich rodziców, z ich dobrym znajomymi, nazwijmy ich Kowalskimi. Kowalscy mieli dwie córki bliźniaczki, powiedzmy Jasie i Stasie. Jasia i Stasia były najlepszymi przyjaciółkami Asi. Szybko wraz z bratem się z nimi zaprzyjaźniliśmy i w 6 osób super się u nich bawiliśmy. Miały w domu konsolę i taką grę, nie pamiętam już jak się nazywała, była jednak po prostu zarąbista. Często w nią graliśmy i świetnie się bawiliśmy, głównie dlatego, że grało się w nią tymi kontrolerami na ruch. Bawiliśmy się super, nie miałem na co narzekać. Zapomniałem wspomnieć o kłótniach między mną i Asią. Oczywiście takie były, nie będę o nich dużo mówił, bo nie lubię ich wspominać. Ale zapamiętałem z nich takie zdanie, które powiedzieli rodzice: "Nie zerwiemy znajomości tylko dlatego, że wy się kłócicie". Tak, była taka jedna kłótnia, która długo trwała między nami, może i nawet miesiąc, ale oczywiście w końcu zakopaliśmy topór wojenny i się pogodziliśmy. No ale pewnego dnia nas i ich rodzice się pokłócili. Do dziś za dużo nie wiem, dlaczego się pokłócili, jednak kiedy oni postanowili się na siebie obrazić, my musieliśmy zerwać znajomości, a raczej ograniczyć je do widywania się w szkole. Mijały tygodnie, a my już nie przychodziliśmy do siebie jak co tydzień, nie robiliśmy wypraw rowerowych, nie graliśmy więcej w Little Big Planet, nie jedliśmy kraboburgerów, nie skakaliśmy na trampolinie, nie bawiliśmy się razem... Minął rok, ona poszła do gimnazjum do Bródki, ja zostałem w Orłowie. I wtedy to był koniec. Koniec przyjaźni trwającej jakieś 4-6 lat, w której przeżyliśmy tylko super chwil, że to co tu wypisałem to tylko mała cząstka wszystkiego. To był koniec przyjaźni, którą główny fundament stanowili rodzice, nasi łącznicy. I to nie fair, że kiedy my się kłóciliśmy, oni mówili, że przez nich nie zatracą takiej znajomości, ale kiedy oni się pokłócili, po prostu zerwali to wszystko.

No i to chyba tyle, opisałem w wielkim, ogromnym wręcz skrócie moją znajomość z najkreatywniejszą i najfajniejszą dziewczyną jaką dane mi było poznać. Do dziś się nie widzieliśmy, choć raz próbowałem zagaić rozmowę przynajmniej na facebooku, to nic z tego nie wyszło, a może to i dobrze, chyba nawet gdybyśmy teraz znów zaczęli się przyjaźnić, nie jestem pewien, czy ta przyjaźń wyglądałaby tak jak kiedyś. Pewnie moje ponad godzinne wypociny znikną w odmętach nocnej zmiany, która zaczęła się podczas pisania tego, ale może to i lepiej. Ale dręczy mnie tylko jedno. Zastanawiam się, czy ona też odczuła koniec naszej przyjaźni tak jak Ja, czy po prostu o tym zapomniała.
  • 5
@Gronie: gimbopierdy typu: jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem