Wpis z mikrobloga

Mireczki, niechaj opowiem wam bajkę. Ponoć angielską. Właściwie to powtórzę najudolniej jak będę potrafił koloryzując po swojemu, tak mi się spodobała. A zasłyszałem ją dziś w #poznan w księgarni z bajki ( http://www.ksiegarniazbajki.pl/ fajne miejsce, polecam) na wieczorku opowiadanych bajek.

Dżek mieszkał sam ze swoją mamą odkąd pamiętał. W wolnych chwilach gdy nie mirkował zajmował się swoją coraz bardziej schorowaną rodzicielką. Ta natomiast, starzała się nieuchronnie - siwiała w oczach, malała i coraz rzadziej wstawała z łóżka. Dżek czuł, że wkrótce zostanie sam. Aż pewnego dnia, wracając do domu, spotkał przed progiem jakiegoś jegomościa - zakapturzonego, w czarnym płaszczu i z nienaturalnie wielką kosą jak na miejscową karłowatą roślinność.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - Zagadał Dżek, jak na dżentelmena przystało. Fala chłodu zaatakowała go wciskając się w szpary nogawek i rękawów swetra oraz otuliła niczym szalem, gdy tajemniczy gość się odwrócił w jego stronę.
- DZIEŃ DOBRY. NIE POZNAJESZ MNIE? - Wybrzmiało ciut chrapliwie spot kaptura.
- Pan wybaczy, znam wszystkich z okolicy a wydaje mi się, że jednak przybył Pan skądinąd.
- JESTEM ŚMIERĆ. PRZYSZEDŁEM PO TWOJĄ MATKĘ. - Teatralna pauza wybrzmiała między Dżekowym blefem a oczywistym przedstawieniem się żniwiarza dusz.
- Ależ, daj spokój! - Spoufalił się Dżek, przechodząc ze Śmiercią na ty. - Gdybyś naprawdę był śmiercią, mógłbyś być w wielu miejscach naraz i nie marnowałbyś czasu na pogawędkę ze mną, tylko robił swoje z moją matką.
Gdyby Śmierć nie był tak szczelnie zakapturzony niczym muzułmanki w burkach, dałoby się zapewne zobaczyć kościsty uśmiech wywołany dwuznacznością. Nie było jednak na to czasu, bo wnet wśród radiowych trzasków i innych tajemnych odgłosów Śmierć zmaterializował się w kilku kopiach wokół Dżeka i odpowiednią ilością głosów naraz zaśmiał się złowrogo.
- CZY TERAZ JUŻ WIERZYSZ, ŻE JESTEM ŚMIERĆ?
- Ależ, daj spokój! - Dżek szedł w zaparte i nie dawał za wygraną. - Toż to tania sztuczka kuglarska, gdybyś był Śmiercią, mógłbyś urosnąć tak wielki, aż przysłoniłbyś całe niebo!
Śmierć znów nie odpowiedział. Z cichym pyknięciem wszystkie kopie zostały wchłoniętę w jedną, a ta rosła z przyjmowaniem wewnątrz każdej kolejnej, aż zrobiło się ciemno jak w piwnicy, gdzie Dżek zwykł mirkować na nocnych zmianach.
- CZY TERAZ JUŻ WIERZYSZ, ŻE JESTEM ŚMIERĆ?
- Ależ, daj spokój! Pewnie mamy zaćmienie, a ty przypisujesz sobie wszystkie zasługi. Ale, gdybyś naprawdę był Śmiercią, mógłbyś stać się taki malutki, że zmieściłbyś się do tej butelczyny którą mam w kieszeni. - Dżek wyciągnął pustą małpkę po swoim ulubionym rumie. Śmierć zachęcony blednącym zapachem pirackiego trunku w mgnieniu oku odsłonił całe niebo, aż nagły blask oślepił całą Anglię, a Dżek poczuł, jak buteleczka staje się ledwo zauważalnie cięższa. Zatknął wtedy korek w szyjce, a gdy oczy były gotowe nawet na mirko w trybie dziennym, zobaczył jak Śmierć obija się wściekle o ściany butelki. Schował flaszeczkę w drzewie obok domu jak gdyby nigdy nic. We wnętrzu chaty okazało się natomiast, że jego mamuśka dawno nie czuła się tak dobrze jak tego dnia. Pełna energii i wigoru wysłała więc Dżeka do rzeźnika po mięso na mamine kotlety.
Dżek powędrował do lokalnego rzeźnika, ten jednak nie chciał mu nic sprzedać. Gdy Dżek nalegał, aby wyjaśnić mu czemu ma przejść na wegetarianizm, rzeźnik zabrał go na tyły swojego zakładu łapiąc po drodze za tasak. Na zapleczu zdekapitowali wspólnie jedną ze złapanych kur, ale ta przebiegła wokół podwórka rundkę bez głowy, po czym łeb wskoczył jej na pierwotne miejsce. To samo stało się z odciętym prosiakowi bokiem. Dżek widząc to rozdziawił paszcz, ale zrozumiał, że nic z tego. Wrócił więc do domu, opowiadając wszystko mamie. Ta, wysłała go więc do ogrodu. Próby wyrywania marchewek z grządek kończyły się równie marnie co przygody u rzeźnika. Rośliny wymykały się magicznie i wracały do gleby. Dżek wrócił znów do domu i ponownie oznajmił matce, że chyba nic z tego. I tak, głodowali dzień pierwszy, drugi i trzeci, a wraz z nimi wszyscy inni. Ludzie słabli, nie mieli sił chodzić, siedzieć a nawet leżeć, ale nie umierali. Rozpanoszyło się też mnóstwo robactwa. Dżek opowiedział wtedy matce o tym, co spotkało go kilka dni temu. Spojrzeli sobie w oczy ostatni raz porozumiewawczo. Dżek ostatkiem sił wyszedł z domu po butelkę schowaną w drzewie i wypuścił Śmierć. Śmierć smukle wyskoczyła z butelki.
- WIDZISZ, CO NAROBIŁEŚ. NIE JESTEM WROGIEM ŻYCIA, WRĘCZ PRZECIWNIE. A TERAZ WYBACZ, ALE MAM DUŻO ROBOTY... ALE JESZCZE KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY, DŻEK. MIRKUJ PÓKI MOŻESZ. - I z cichym trzaskiem rozpłynęła się w powietrzu.

#bajki #opowiadanie #smierc #zycie #niewiemjaktootagowac
  • 5