Wpis z mikrobloga

TL:DR - od zera do bohatera, ubicie depresji rowerem, po roku jeżdzenia zaliczenie pierwszych 400km...

Minął rok od kiedy zacząłem jeździć rowerem, a zacząłem jeździć żeby wyjść z głebokiej depresji. Depresji już na szczęście nie ma, ale rower został i wczoraj zaliczyłem swoje pierwsze randonnée, czyli kolarski wyścig długodystansowy. Trasa była następująca (choć pewnie wiele Wam to nie powie - mapka w załączniku):

Shanghai->Moganshan->Shanghai, min. 400km. Start o północy, wszyscy zaczynają w tym samym miejscu, jeden punkt do którego trzeba dotrzeć (szczyt góry Moganshan). Reszta to własna inicjatywa.

Limit czasu 24h.

Udział wzięło 16 osób (w tym uczestnik wyscigu transkontynentalnego i autor pomysłu). Były 4 drużyny po dwie osoby i reszta solo. Rowery - od kolarki (w tym moja), przez CX/touring/singlespeed kończąc na ostrym kole (tak, fixiarze też brali udział).

Ja byłem w drużynie z moim kolegą Johnem. Zaczęło się od spotkania się w umówionym miejscu. Przedstawienie zasad, sprawdzenie czy wszyscy dalej chcą to zrobić, odliczanie i ognia! Wyjazd z miasta bez problemów. Po drodze minęliśmy paru zawodników. Jazda w nocy po Chinach może wydawać się bardzo niebezpieczna bo już jazda w ciągu dnia jest raczej z tych nieprzyjemnych ale wszystko odbywało się bez najmniejszych problemów. Dobrze, że wziąłem duże światło bo niektóre odcinki były zupełnie czarne. Po 100km pierwszy mały postój, który troszkę się przedłużył - nikt o zdrowych zmysłach nie jeździ w nocy rowerem bo w nocy się śpi. Kolejne 80-85km, po drodze jedna mała pauza na zatankowanie paliwa (na szczęście nie było dostępu do stacji benzynowych bo poruszaliśmy się po głównej drodze międzymiastowej). W okolicach 4-5 rano złapał nas mały śpiący kryzys ale na szczęście 12 stopni było wystarczająco orzeźwiające. Kolejne 20km to wzgórza (w tym ostatnie 4,5km i średnio 11% pod górkę, z maks w okolicach 30%). Dojechaliśmy o wschodzie, piękne widoki. Zmęczenie, które dawało się we znaki zostało zepchnięte na dalszy plan. Jako, że Szanghaj jest superpłaski to moje doświadczenie w jako wspinacz rowerowy jest zerowe i wszystko wyszło jak trafiliśmy na ten ostatni podjazd 4.5km... płakałem jak jechałem. W pewnym momencie musiałem wypiąć się z roweru i iść na piechotę. W drodze na szczyt minął nas w/w autor wyścigu, który również brał udział. Miał sporo przewagi nad nami ale dla nas najważniejsze było ukończyć, a nie wygrać. Zajęło nam ponad 50min, żeby dostać się na górę. Marsz/jazda/marsz/jazda... chodzenie w butach kolarskich po stromym to nie jest najfaniejsza rzecz na świecie ale w końcu się udało. Zrobienie zdjęcia na szczycie, trochę odpoczynku i jazda na dół. Po drodzę mineliśmy większość osób, które zostawiliśmy w tyle, życzyliśmy sukcesu i pokierowaliśmy na szczyt bo w sumie można było się zgubić(co i my uczyniliśmy raz). Niestety podjazd/podejście zrobiło z mojego kolana mielone (aktualnie walczę z zapaleniem ale będzie dobrze). Przy okazji John nabawił się jakiejś infekcji oczu co również nie pomagało i nie wpływalo pozytywnie na morale w drużynie. Ale walić to - próbujemy skończyć bo do domu następne 200km... Zatankowanie paliwa i powrót. Tym razem pojechaliśmy odrobinę inną trasą aby wyjechać z Deqing County na północ do Huzhou. To było najtrudniejsze 200km do domu w moim życiu (a pare dwusetek mam, setki robię co tydzien średnio). Ból kolana nie pozwalał nam na rozwinięcie skrzydeł, do tego zmęczenie probowało sprowadzić nas do parteru. Musieliśmy stawać praktycznie co chwila co po podliczeniu wszystkich postojów dało nam ponad 3h straconego czasu. Po drodze sprawdzaliśmy wiadomości z drogi, jako że wszyscy byliśmy w miarę na bieżąco czy trzeba komuś pomóc w razie kłopotów (bo wyścig to jedno, ale bezpieczeństwo i powrót do domu w jednym kawałku zawsze i wszędzie powinny być najważniejsze). Gdy dojechaliśmy do Szanghaju to już było ciemno. Ostatnie 30km to katorga, im bliżej centrum tym większe korki, aż do całkowitego zatkania. Jakoś daliśmy radę przecisnąć się między samochodami tempem bardzo spacerowym bo byliśmy zabici fizycznie. Mentalnie jeszcze mieliśmy w sobię iskierkę przetrwania, która prowadziła nas do przodu bo poddać się bedąc tak blisko to byłby klops roku. Teraz najważniejsze - dojechaliśmy, wchodzę do miejsca gdzie jest meta i dostałem applauz od ludzi, których nie znam, wszyscy mi gratulują, cieszą się. Wspaniałe dopełnienie tego osiągnięcia. John wszedł sekundę później i również został przywitany owacjami na stojąco. Stety/niestety przyjechaliśmy jako drudzy bo autor zadania był 2h przed nami (twardy madierfakier!). Czas łączny 18h33m, czas samej jazdy 14h59m. Nie jest tragicznie ale mogło być lepiej!

Następne 8h to czekanie na resztę brygady. Średnio co godzinę ktoś dojeżdzał, zabity fizycznie i mentalnie tak jak my ale po przekroczeniu progu odzyskiwali siły bo wiedzieli, że zrobili coś wspaniałego. Niestety kilka osób wykruszyło się, ze względu na zbyt duży wysiłek. Głownie odpadli ostrokołowcy, którzy i tak zrobili minimum 200-220km... szacun dla nich bo dali z siebie wszystko... Gratuluję tu (choć nikt z nich tego tu nie przeczyta ale to nic) uczestnikom, to była naprawdę wspaniała sobota dla nas wszystkich. Najpóźniej przyjechał Josh, chłopak z Nowej Zelandii, który ciśnął na singlespeedzie. Przy okazji opiekował się jedną wolniejszą koleżanką i zamiast jechać najkrótszą z możliwych tras jakimś cudem udało im się dołożyć 70km (w sumie tylko Joshowi, jako że Laura odpadła z gry bo już fizycznie nie dała rady). Przyjechał 26h i to tak naprawdę jemu należą się największe gratulacje.

Już w planach jest Beijing - Shanghai, czyli 1200km ale w 5 dni, a nie w 24h oczywiście :D Zobaczymy... może się skuszę bo dopiero na wiosnę przyszłego roku. Może jeszcze tu będę.

Jeżeli ktoś dotrwał do tego momentu to serdecznie dziękuję za uwagę, mam nadzieję że było warto.

Dowód rzeczowy:
http://www.strava.com/activities/414932131

Tu przeloty jakby ktoś chciał:
http://labs.strava.com/flyby/viewer/#414932131

#rower #chiny #chwalesie #strava #depresja
Pobierz
źródło: comment_5NRm4XsX0RHErQVboVqhH4Mka9EsaKaD.jpg
  • 20
@wojtuswww dzięki!

Stres w robocie, daleko od domu (tego w PL chociaż jestem tu ze swoją kobietą), zaniedbanie organizmu, brak życia socjalnego, etc. Narastało, narastało aż wybuchło i tym sposobem zmarnowałem 1.5 roku swojego życia, ale wnioski wyciągnięte i nie mam zamiaru tam wracać.
@fixie: powodzenia! Rower to wspaniały wynalazek i doskonałe narzędzie do walki z depresją. Zwłaszcza jak się ma grupę ludzi, z którą spędza się czas robiąć to co się lubi (choć tu pewnie prawie każde hobby będzie dobre, nie tylko rower).
@twojstarywykopuje: Czy podczas morderczego podjazdu, gdy pojawiły się łzy nie poczułeś, że depra na chwilę się pojawiła w Twej głowie? Oczywiście wiem, że każdy sportowieci nie tylko, co jakiś czas musi pokonać siebie, ale chodzi mi dokładnie o depresyjne myśli podczas tego momentu.
@twojstarywykopuje: cypel ze zdjęcia wygląda jakby cały był miastem, stąd pytanie. dla mnie, jako mieszkańca małego miasta, to trudne do wyobrażenia, że trzeba tłuc się przez godzinę, by móc wyjechać poza miasto (;
@PiccoloColo: Na szczęście nie bo to byłby mój koniec tam. Byłem tak zdeterminowany, aby dotrzeć na górę że po prostu szedłem/jechałem do przodu mimo bólu, zmęczenia i wszystkiego co się działo dookoła. Tylko to miałem w głowie - szczyt! John poradził sobie dużo lepiej niż ja (choć to miało wpływ na jego późniejsza jazdę bo jemu też podjazd dał ostro w tyłek).
@fixie: Akurat droga, którą jechaliśmy wszyscy dość szybko wskakuje w okolice gdzie jest w miarę spokojnie. To pozwoliło skupić się na jeździe, a nie na walce z samochodami (co przy powrocie już się nie udało).
@orlando74: dzięki!
1. Żele (różne smaki, głównie z kofeiną, żeby przetrwać noc):
a) GU
b) PowerGel
c) HoneyStinger
2. PowerBary
a) ClifBar
b) Snickers :D
c) jakies inksze, ale już nie pamiętam - takie zwykłe z orzechami i muesli, etc - ale nie typowo sportowe
3. Płyny:
a) Nuun - tabsy z elektrolitami+kofeina
b) PowerBar same elektrolity
c) kij wie ile litrów wody (na końcu już bez dorzucania tabsów bo bym