Wpis z mikrobloga

#wytrzeszczbajdurzy
Moje trzecie podejście pod #horror mocniej wzorowane na #lovecraft będę wdzięczny za wasze oceny
#piszzwykopem
Katedra

 Był już późny listopad.Październik 1929 r. był śliczny,ale nic nie trwa wiecznie i wraz z Wszystkimi Świętymi małą mieścinę Woodwelt na cały miesiąc przykryły ciężkie chmury.A jak wiemy jak pogoda do chrzanu to i ludzie przybici. Nie zostało już nic z złotego jesiennego listowia.Ulice codziennie były zalewane potokami szarego,gryzącego dymu, który był złym dzieckiem dobrego płomienia grzejącego ludzi w ich domostwach.Czasem znad kominów fabrycznych przywędrowała czarna chmura postępu, to znów w wieczór wielu,którzy nie mieli ochoty od razu iść do swojego mieszkanka,wypuszczało znad pubów kłęby prawie białego dymu tytoniowego.Miejsca te wieczorami były gwarne,codziennie była jakaś bójka,ktoś przegrywał ostatnią koszulę w znaczone karty z losem.Nie raz nie dwa w ciągu dnia spod miejskiego kościoła wyjeżdżała bryczka,czy niesiono na barkach drogocenne skrzynie.Oczywiście jeśli ich wieczny właściciel był wam bliski.Około 10 XI 1929r. w pobliskim lesie zaczęła powstawać tz. Aleja sznurów. Tego dnia powiesiło się tam 5 osób.Było to pierwsze żniwo upadku fabryki.Ci co wylecieli na bruk byli już pewni że,nie przeżyją zimy.Co słabsi powiesili się od razu,reszta po jakimś czasie, jednak wzdłuż bocznej ścieżki w lesie codziennie ktoś wisiał.Owo zachowanie było dziwne bo każdy,kolejny desperat szedł kawałek dalej w las,właśnie po tej ścieżce. Oczywiście nie wszyscy ubierali ten sznur z własnej woli,nie spłaciłeś długu? czy nie pasowałeś miejscowym przestępcom? przedłużałeś aleje. Mieszkam w Woodwelt całe swoje życie.Należę do tych szczęśliwców którzy,zamiast pracować w fabryce mają środki na to aby się uczyć.Studiuje matematykę na miejscowej politechnice.Jednak pasjonuje mnie tez literatura,zwłaszcza księgi o magi,kultach generalnie o wszystkim tym za co w czasie inkwizycji spalono by mnie na stosie.Nie przelewa mi się,pewnie dlatego że,mimo hojności ciotki,potrafię tydzień nie jeść by kupić kolejną książkę.Przy ich czytaniu zarywam noce,czasem opuszczam wykłady i pewnie stracę zdrowie psychiczne, jak jeszcze nie straciłem.Ale są i dobre strony:opanowałem łacinę,grekę i powoli zaczynam rozumieć chiński.Wypadało by się przedstawić.Nazywam się Dawid Deasel mam 20 lat i jestem wierzącym i w miarę praktykującym katolikiem.Gdyby nie ta wiara której nauczyła mnie moja była dziewczyna-Ania dziś pewnie chcieli by mnie zamknąć do czubków. Wczoraj w nocy miałem sen.Ale czy tylko sen nie jestem pewien.Pamiętam tyle że, zasnąłem nad starą księgą.Tytułu nie znam bo poprzedni właściciel zdarł końcówkę i został napis "Necr...".Śniło mi się że, wstałem ,ubrałem się i poszedłem do lasu. Minąłem ową nie sławną aleje.Na jej końcu wisiał jeszcze ktoś. Zląkłem się jego oczu.Twarz pełna bólu,z niby na drwiny wyciągniętym językiem,patrzyła na mnie wyłupiastymi oczyma o wielkich źrenicach.Odwróciłem się zamknąłem oczy i wykonałem znak krzyża.Jednak ten straszny widok nie zatrzymał mnie, wręcz przeciwnie biegłem ile sił w nogach byle dalej od tych oczu.Nie,mylisz się,nie biegłem wcale do miasta.Jak jakiś idiota zagłębiłem się dalej w las.Nie prędko doszło do mnie to co zrobiłem.Tak mieszkam tutaj,ale w tym lesie byłem ostatnio pięć lat temu.Gdy moje serce się uspokoiło stałem na rozdrożu.Nie wiedząc nawet gdzie jestem zatrzymałem się tam popatrzyłem w niebo.Nic tylko ta ciężka chmura.Nagle usłyszałem szelest za sobą.Odwróciłem się i nic nie zobaczyłem.Pomyślałem że to jakiś mały zwierz czy coś takiego.Jednak serce już wtedy waliło mi jak młotem.Zebrałem się w sobie. I moje kroki zaczęły podążać dość żwawo w kierunku w,którym zadało mi się ze znajdę miasto, lub jakąkolwiek osadę ludzką. Było strasznie ciemno.A oliwy w lampie i butelce miałem mało.Z oszczędności zgasiłem ją.Droga była piaskowa i mimo braku światła dało się nią jakoś iść.Jednak nie szedłem bez lampy długo.Każdy szmer,trzask itp podnosiły mi poziom strachu tak mocno że, po około 100m znów zapaliłem lampę.Wiedząc w jak ciężkiej sytuacji się znalazłem szedłem tak szybko jak tylko mogłem.Ręce mi się trzęsły a myśli wołały Boga ciągle.Silniej jednak gdy do uszu dochodził ryk,wycie wilków czy pohukiwanie sowy,zęby zaciskały mi się mocno abym nie krzynką.Narząd wzroku też nie był już wolny.Gałęzie układały się w znaki z czytanych przeze mnie ksiąg. A gdy tylko spojrzałem w dal widziałem te piekielne oczy.Oczy które nie miały nic do stracenia,ale jednak mówiły "nie popełnij tego błędu".Nie wiem ile szedłem,pewnie krótko ale,dla mnie to były wieki.Nagle las po mojej prawej stronie się skończył. Rozciągała się tam duża polana.Na chwilę przez dziurę w chmurze na tą polanę spojrzał księżyc. Było to rozległe wrzosowisko.Na którym widać było jakieś ruiny.Serce waliło mi jak szalone krzycząc wręcz "NIE IDŹ TAM!!!". jednak umysł ciekawy świata i uspokojony chwilą kiedy było jeszcze widać księżyc kazał mi iść.Księżyc schował się z powrotem. Jednak moje kroki szły już w kierunku ruin.Na początku minąłem parę zarośniętych resztek chałup.Z dwóch czy trzech sterczały jeszcze mury a z jednej o dziwo stał jeszcze komin.Nie zainteresowało mnie to.O wiele ciekawszy wydawał się malutki kościołek. Aby się do niego dostać musiałem minąć malutki cmentarzyk.Może 30 grobów. Wszystkie porośnięte wrzosem.Ciekawość znów wygrała. drżącą ręką przy słabnącym świetle lampy odsłaniałem kolejne tablice i czytałem daty i nazwiska.Wszystkie daty zaczynały się od 1700.Większość została pochowana tutaj w 2 połowie XVIII w.Jeden utkwił mi w pamięci. =======+======= # Dawid Sans # # # # *1787.03.12 # # +1787.03.14 # # Śpij dobrze # # aniołku. # =============== Obok tablicy był wyrzeźbiony mały aniołek z białego marmuru.Siedział pochylony z twarzą w dłoniach.Nie wiem czy to mi się śniło, ale jak byś mnie wtedy zapylał czy ta rzeźba płacze prawdziwymi łzami,to przyrzekł bym na wszystko,że widziałem jak z rąk spada kropla.Wzdrygnąłem się i upadłem uderzając głowa w tablice za mną.Lampa zgasła a ja w oddali usłyszałem wycie wilka.Zerwałem się na równe nogi.Zapaliłem lampę,która zaraz zgasła.Dolałem oliwy, nie wiem ile uroniłem na ziemię cały się trzęsłem.Zapaliłem ją znów.Serce krzyczało ciągle "UCIEKAJ !!!".Jednak umysł chytrze zapytał "No jesteś tutaj chyba dla tego kościołka ? dlaczego nie wejdziesz? te wszystkie złe moce boją się miejsc poświęconych,nie masz czego się bać".Wszedłem do kościoła.Przez resztę witraża i dziury w dachu znów wpadło światło księżyca jak by mówiąc "witaj czekałem".Padłem na kolana i rozpoczynam modlitwę.Przez dawno nie istniejące wrota wpadł z pędem wiatr. Zakręcił suchymi liśćmi tworząc wir. Wir podnosił się do góry aż pod sam dach. W tym momencie odległość moja od ołtarza wydawała mi się tak samo wielka jak w największej katedrze w której w życiu byłem. Padłem na twarz.Miałem zamknięte oczy.Doskonale wszystko słyszałem.Nade mną rozpoczęła się burza. Grzmoty waliły jak szalone. Pamiętam że modliłem się o to żebym mógł wrócić do domu cały i zdrowy.Nagle burza ucichła.Podniosłem głowę.W oddali usłyszałem znów wilka.Jego wycie zrozumiałem następująco "ciesz się ze żyjesz,a teraz leć ile sił w nogach przed siebie".Jak kazał tak zrobiłem.Biegłem prosto na oślep.Przez krzaki,przepłynąłem rzekę, potykałem się i znowu wstawałem.O dziwo trafiłem do domu. Gdy się obudziłem miałem we włosach gałązkę sosnową. Kartkę tę znaleziono pod wisielcem dnia 25.11.1929r.
  • 8
  • Odpowiedz