Wpis z mikrobloga

#tfwnogf #tfwnobf #feels #depresja #wyznanie #opowiesc
Kilka dni zbierałem się do tej opowieści, aż wreszcie zdecydowałem się przekazać ją wam, Mireczkom, których szanuje i uznaję za dobrych kumpli. Ostrzegam, będzie dużo czytania - o miłości, oszustwie, radości, smutku, ograniczaniu, słabościach i zmarnowanych szansach. Liczę że ktoś dotrwa do końca i wyciągnie coś z moich błędów, doświadczeń.

Znacie tą historię o Zuzance i kasztanku, nie? Zaczyna się dokładnie tak samo jak poniższa. Wiele lat błagałem - Boże, ześlij mi tę jedyną. Zrobie wszystko, będę kochał jak potrafię najlepiej, uszanuje ją i na rękach zaniosę na drugi koniec świata. Siedziałem tak przez wiele lat, wzdychając do kilku dziewczyn po drodze, lecz nic z tego nie było. Wszystko zmieniło się jesienią 2012. Rozpoczynałem wtedy trzecią klasę liceum i lada chwila miałem uwolnić się od największej "miłosnej" zmory mojego życia, pewnej koleżanki z klasy. Tkwiłem we friendzone, którego nie potrafiłem przełamać. Pewnego dnia, zadzwoniła prosząc byśmy porozmawiali. Wiedziałem, że coś jest nie tak - udałem się na ustalone miejsce. Ktoś wysłał jej sms'y, niemalże grożąc, że ma dać mi spokój i nie wodzić mnie za nos, nie krzywdzić. Zapytany, czy to prawda - wyparłem się wszystkiego. To był koniec, wiedziałem że pora się wycofać. Zobojętniałem na nią, odciąłem się od jakichkolwiek prób zdobywania kogokolwiek.

Wtem na horyzoncie pojawiła się ona. Była na nim od kilku lat, jako dziewczyna mojego jednego z najlepszych kumpli. Wszyscy dookoła ostrzegali mnie - "Trzymaj się od tego z dala, widać że coś ją do Ciebie ciągnie!". Mi nie w głowie było mieszanie w ludzkich związkach, nie widziałem nic podejrzanego w jej zachowaniu. Mówiłem, że sobie to wyobrażają, że to nadinterpretacja - widzieli to wszyscy, lecz nie ja. Trzymałem się w ryzach długo, wypierając tę świadomość. Z czasem, zacząłem spoglądać na nią inaczej niż na dziewczynę kumpla. Chodziliśmy do jednej szkoły, widywałem ją codziennie. Po szkole, pisaliśmy długimi godzinami, rozmawialiśmy. Wtedy jeszcze wmawiałem sobie że to po prostu kolejna przyjaciółka, których miałem kilka. Na imprezach dużo rozmawialiśmy, kilka razy potańczyliśmy, pogotowaliśmy nad ranem po pijaństwie - dobra, koleżeńska relacja. Tak chociażby mi się wydawało.

25.12.2012
Wypiłem kilka piw z pewną przyjaciółką którą traktuje jak siostrę (znam ją od dziecka, totalnie aseksualna relacja) i ... coś we mnie pękło. Usiadłem i zacząłem płakać. Nie potrafiłem już dalej się w sobie zapierać, że nic do niej nie czuje - do tamtej dziewczyny kumpla. Zbudowałem sam w sobie uczucie, które było zakazane. Wiedziałem, że nie moge nic z tym zrobić więcej. Przyjaciółka-siostra próbowała wytłumaczyć mi że nie chce konkretnie JEJ - chcę kogoś takiego jak ona. JAK ona, nie JEJ. Wytarłem oczy, poszedłem do domu i wiedziałem że muszę poradzić sobie z tym sam.

Sylwester 2012/2013
Już wiele miesięcy wcześniej postanowiłem że użyczę swój dom pod to wydarzenie. Od razu powiedziałem, iż nie biorę się za organizację tego wszystkiego - jedynie daje lokal. Organizował kumpel i jego dziewczyna - tak, Ci sami, ten kumpel i ta dziewczyna. Z jakiegoś powodu, którego już nie pamiętam, ona przyjechać miała około 23. Do tego czasu wiedziałem, że muszę się "znieczulić". Piwo, drugie, trzecie, piąte - cel osiągnięty. Gdy przyjechała, ja "modliłem się" w swoim pokoju nad miską, zaś mój przyjaciel siedział z moim telefonem w ręce i czytał sms'y między mną a nią, starając się ocenić o co w tym wszystkim chodzi. "O stary, masz #!$%@?" - te słowa pamiętam do dzisiaj. Raz, drugi, trzeci - drzwi do pokoju otwierają się i wchodza kolejni imprezowicze, pytając co ze mną. "Wyjdź, prosze", "Zamknijcie te drzwi", aż wreszcie - "#!$%@? z pokoju!". To była ona. Nie widząc kto otwiera drzwi, kazałem jej po prostu #!$%@?ć. Po kilku chwilach nagle wstałem i poszedłem za nią, płakała. Przeprosiłem i wróciłem do siebie, przyszła po kilku chwilach i usiadła nade mną, dalej szlochając i mówiąc mi że już tak nie może. Że nie może sie ukrywać z tym co czuje, że czuje się fałszywie i nie wie co ma z tym zrobić. "Pomyślimy nad tym, obiecuje" - tylko tyle wykrzesałem z siebie wtedy.

Tydzień po sylwestrze.
Mijały dni a ja unikałem z nią kontaktu, nie wiedziałem co mam zrobić z tym co wiem. Powiedzieć mu? Odrzucić ją? "#!$%@?, to dzieje się na prawdę". Wiadomość SMS'a, od niej - serce mocniej zabiło. "Powinniśmy się spotkać i porozmawiać. Dzisiaj kończymy o tej samej porze - będę czekała na ławce, za blokiem."
Była zima, chodziłem wtem z arafatką na twarzy, w kapturze, kurtce z wysokim kołnierzem. Dawało mi to pewnego rodzaju pewności, byłem schowany za tą maską. Usiadłem na ławce obok niej, słuchałem co do mnie mówi lecz nie pamiętam ani słowa z tego. Nie pamiętałem już po 3 minutach - to było nieistotne. Ważne było to, co się dzieje - nie co się mówi. Słowa zlewały się w jedno, wielkie "blabla, blablabla" - aż wyrwałem się z amoku, obróciłem do niej przodem, patrząc prosto w oczy powiedziałem - "Do sedna. O co chodzi - co czujesz?". Chwila ciszy, jej ciemne oczy opuściły się w dół, broda schowała za szalikiem a grzywka przysłoniła brwi. "Lubie Cię "bardziej", nie jak kolegę. Podobasz mi się. Nie chce z nim już być."
To była deklaracja której potrzebowałem. Znak, że światło jest zielone. Pojawiła się nadzieja i szansa. Poszliśmy się przejść, powiedziałem by się nie krępowała - po kilkunastu minutach odpowiedziałem tą samą deklaracją.
Alea iacta est.

Trzy tygodnie spotykaliśmy się po kryjomu, nie pocałowałem jej w tym czasie, nie przespałem się, nie zadeklarowałem nic więcej. Było to kilka wyjść, podczas których chowaliśmy się przed ludźmi w najbardziej nieznanych lokalach miasta, bądź spacerowaliśmy - rozmawiając. Wreszcie z nim zerwała, on zadzwonił abym poszedł z nim na piwo. Nie potrafiłem siedzieć tak po prostu w tym samym lokalu, wyszedłem z nim i powiedziałem mu o wszystkim. Że spotykam się z nią od jakiegoś czasu, ale nie dlatego od niego odeszła. Po prostu, nie chciała juz tego związku. Podziękował że mówie mu o tym osobiście, wypiliśmy jeszcze kilka piw. Następnego dnia dostałem od niego i jego kolegów w ryj, przekopanie. Nie mam żalu i urazy, należało mi się. Wiem o tym. Żałuję.

26 stycznia pierwszy raz ją pocałowałem. 17/18 marca powiedziałem że ją kocham. 24 kwietnia kochałem się z nią pierwszy raz. Była moją pierwszą dziewczyną. Ciężko było mi znieść myśl, że dla niej jestem drugim - lecz zwalczyłem to. W błogostanie trwaliśmy bardzo długo, nie kłóciliśmy się. W sierpniu spóźnił się jej okres. Wynik pozytywny, świat spieprzył się na głowę. Decyzja była jedna, zapadła od razu, wykonana w tydzień. "Problem", jak nazwaliśmy tę sprawę, został zażegnany - lecz to od tej chwili wszystko było juz inaczej. Potem często zarzucała mi że lekko mi to przyszło - a ja po prostu nie mówiłem jej o tym, że codziennie myślę o tym co zrobiliśmy. Że dziś byłbym ojcem i uczyłbym mojego szkraba mówić i chodzić. Decyzja podjęta z pragmatyzmu okazuje się brzemieniem na całe życie.

Nie miałem pomysłu na siebie, do tego doszły problemy w domu. Rodzina prawie się rozpadła, opowiedziałem się po stronie matki - która ostatecznie wybaczyła ojcu. Zostałem "sam" w konflikcie z nim. Mieszkałem z człowiekiem, do którego nie odzywałem się pół roku. Czułem się wrogiem we własnym domu. Jedyną ostoją była ona. Depresja, to chyba dobre odwzorowanie tego w czym tkwiłem długie miesiące. Pasma porażek, jedno za drugim. "Nic nie potrafisz, nie bierzesz się za nic, ogarnij się" - tylko takie głosy dochodziły z domu. Jedyna podpora - ona. Spędzałem z nia całe dnie, by oderwać się od rzeczywistości. Ona stała się moją rzeczywistością. Problemy nawarstwiały się a ja je odrzucałem na boki.

"Ucieknijmy stąd, wyjedźmy - do Kanady! Znalazłem program, możemy jechać tam na wiosnę, zrób to ze mną, prosze! Dusze się tu, w tym domu, w tym mieście. Błagam!". Dla niej niewyobrażalne było, aby zostawić wszystko co miała tu - rodzinę, szkołę, pracę. Dla mnie była to jedyna ucieczka. Wreszcie zgodziła się - latałem pod sufitami. Widziałem oczami wyobraźni jak jesteśmy tam razem i układamy nowe życie, wolne od toksycznego wpływu jej i moich rodziców. Gdy nadszedł czas wniosków i naboru na program - storpedowała go. Nie wyłożyła pieniędzy, nie złożyła papierów. Poszedłem w jej ślad i wtem nastąpił przełom. Zwątpiłem we wszystko, w siebie, nią, nas. "Jest mi to obojętnie, czy ona jest, czy nie" - mówiłem wtedy do przyjaciółki-siostry. To był kwiecień. Przestałem się strać, odprowadzać - czas kiedy pomieszkiwaliśmy sami nie był już przeplatanką seksu, gotowania i leżenia w objęciach a jedynie moim graniem na kompie i jej praniem/sprzątaniem. Byłem #!$%@?.

W maju potajemnie zaplanowała wyjazd do brata do ameryki. Wiedziałem że chciała tam jechać na wakację lecz nie zgadzałem się na to. Początkowo zaakceptowałem miesięczną rozłąkę - lecz po kilku dniach wycofałem się z tego. Po tym co robił ojciec mojej matce, nie potrafiłem jej zaufać. Bałem się - wtem zdecydowała że pojedzie na trzy miesiące. Przypadkowo na poczatku czerwca sprawa się wydała. Miała wyjeżdzać 1 lipca. Tydzień nie byłem zdolny do ruszenia się z miejsca. "Nie potrafię bez niej, nie dam rady, jednak jej potrzebuje - jednak nie jest mi obojętne". W ciągu jednego dnia doprowadziłem się do ładu, zebrałem w garść, obiecałem zmiany, poprawę, też chciałem jechać do ameryki. Zorganizowałem pieniądze, chciałem starać się o wizę, dbałem o to by ten miesiąc przed jej wyjazdem był najlepszy. I był - najlepszym miesiącem całego związku. Przed wyjazdem spędzaliśmy 24 godziny na dobę lecz nie czułem zaangażowania z jej strony. Ona już wtedy wiedziała, jak to się skończy. Że ten wyjazd jest ucieczką.

Gdy pojechała, kontakt prawie się urwał. Rozmawialiśmy raz na kilka dni, mój ojciec uległ wypadkowi. Miałem utrzymać cały dom, będąc wrakiem myslącym tylko o tym co dzieje się z moim związkiem. Nie wytrzymałem, musiałem wiedzieć na czym stoję. "Chcesz ze mną być? Kochasz mnie jeszcze?" "To trudne, nie moge przysparzać Ci teraz problemów". #!$%@?, co to ma znaczyć - "Pomóż mi, proszę. Wróć wcześniej, nie za 3 miesiące - wesprzyj mnie". "Cały czas Cię wspierałam, ty mnie jedynie ograniczasz. Nie może tak dłużej być". Zostało mi jedynie podziękować za 3 lata, życzyć szczęścia, samorealizacji. Nie otrzymałem nawet odpowiedzi zwrotnej, nawet głupiego "Cześć".

Te niemalże 3 lata były wspaniałym okresem mojego życia pod względem emocjonalnym. Dwa ostatnie miesiące były traumą. Po co ta opowieść? Teraz chciałbym wam opisać sytuację na chwile obecną.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę w jakim martwym kole żyłem. Nie mogłem się rozwinąć, bo ograniczyłem się związkiem. Postawiłem go na 1 miejscu swojego życia. Nie rozumiałem gdy ktoś tłumaczył mi że tak nie wolno. Pracę wybierałem pod kategorie związku, by nic nie kolidowało. Teraz - w środę - wyjeżdżam jako kierowca busa, na 4 tygodnie trasy. Gdy odłożę trochę pieniędzy, chcę zrobić prawo jazdy CE i robić to samo, tylko że za lepsze pieniądze i w większym aucie. Papiery do Kanady są gotowe na kolejną wiosnę, decyzja zapadła. Zostawiam wszystko za sobą tutaj, ruszam tam by zacząć od nowa. Nie mogę żyć wśród miejsc i odniesień do wspomnień z nią. To rozstanie miało pozytywny wydźwięk - zacząłem żyć jako JA, nie jako MY - a chyba nawet jako ONA, bo tylko na to patrzyłem przez te 2,5 roku. Kocham nadal, nadal boli - chciałbym, by zrozumiała mnie i chciała być nadal ze mną i uczestniczyć w moim życiu. Wiem jednak, że nie da się tak. Że musze zgasić to w sobie, bo nie jest to możliwe by żyć w ten sposób dalej. Ja nie radzę - ja was BŁAGAM. Nigdy, przenigdy nie stawiajcie drugiej osoby ponad swoje dobro. Bądźcie, cholera, egoistami - chociaż troszkę. Kochajcie, cieszcie się, radujcie - ale nie zakładajcie sobie sami kajdan. Nie uwiązujcie się do drugiej osoby niczym do drzewa. Zawsze wiedzcie, że to co miało trwać wiecznie - może runąć w jedną chwilę.
  • 10
  • Odpowiedz
@Chaczins: duzo osob w związakch ma ten sam problem, nie stawiają się na pierwszym miejscu, ida na zbyt duze ustepstwa i przewaznie w dluzszej perspektywnie nic z tego dobrego nie wychodzi, wez tez pod uwage ze sa rozne rodzaje milosci (zakochania) ten ktory masz za soba nazwalbym mlodziencza miloscia, przyjdzie czas na bardziej dojrzale zwiazki, kwestia miec tego swiadomosc
  • Odpowiedz
@minusuj: Oczywiście że tak. Dopiero to co się zadziało dało mi "dystans" do sprawy, bym mógł ją ujrzeć w pozytywnej perspektywie. Nie wyobrażałem sobie, jak można uznać rozstanie za coś pozytywnego. Teraz - już wiem i rozumiem.
  • Odpowiedz
@minusuj: @Chaczins: A nie uważacie, że takie zachowanie bierze się stąd, iż będąc z drugą osobą, inwestując w związek, inwestujecie też w tą drugą osobę. Piszę tutaj o sytuacji kiedy więcej dajecie niż dostajecie od związku. Bardzo łatwo nie zauważyć tego, że nagle zaczęliśmy stawiać kogoś "nad" sobą.

Oczywiście zgadzam się, jest to złe ale nie z samej idei. Po prostu chyba w każdym związku przychodzi taki moment, kiedy ta
  • Odpowiedz
@Chaczins: Nalezy traktować jako doświadczenie - nawet porazki maja swoje pozytywne cechy o ile jestesmy w stanie przeanalizowac cala sytuacje (co prawda do tego potrzeba dystansu ktorego czasem ciezko nabrac, niektorzy nabieraja latami). Nie ma tez zbytnio co ogladac sie za siebie. To doswiadczenie to integralna czesc ciebie. I tak powiedzialbym ze nie trafiles najgorzej. (zycie moglo napisac gorszy scenariusz). Najwazniejsze ze sprawiasz wrazenie ogarnietego.


Inwestuj w siebie, w samorozwoj, w
  • Odpowiedz
@egoMojKolego: Kwestia tego czego oczekujesz od zwiazku, moim zdaniem lepiej inwestowac w siebie niz w zwiazek - z bardzo prostej przyczyny, inwestujac w siebie korzysci rowniez przechodza i na relacje zwana "zwiazkiem" i na partnera / partnerke, no i oczywiscie ty na tym zyskujesz.

Rozwijajac temat zwiazku to mozliwosci sa dwie, albo "poki smierc nas nie rozlaczy" albo przyjdzie taki moment kiedy przyjdzie sie rozstac. Inwestujac w zwiazek zostajesz wtedy z
  • Odpowiedz
@egoMojKolego: Ja uwazam ze takie zachowanie bierze sie z blednych wzorcow wyniesionych z domu / lub z ich braku - kwestie wychowania, atmosfery w domu itp (wiadomo sa tez inne czynniki ale ten przewaza). Umiejetnosc budowania relacji to wazna cecha, dlatego warto o nia dbac.
  • Odpowiedz
@minusuj: Dzięki za wypowiedzi! Podzielam twoje zdanie, patrząc z perspektywy czasu. Oczywiśćie tak jak mówi @egoMojKolego: - jest to forma inwestycji. Czasu, entuzjazmu, pieniędzy - ale pytanie, czy zainwestowanie w coś co jest tak kruche, jest opłacalne? Czysto matematycznie - średnio. Oczywiście, musimy się o tym przekonać na własnej skórze, aby to zrozumiec. Ja doznałem tego i spostrzegłem - dlatego nawet nie szukam nikogo obecnie, lecz cała na przód w
  • Odpowiedz