Wpis z mikrobloga

większość studentów z Polski, których tutaj ( #chicago ) poznałam, przelicza dolary na złotówki. chyba bym się zastrzeliła po pierwszych zakupach... tak więc z powodzeniem przeliczam godziny z tutejszych na polskie, funty i uncje na kilogramy, mile na kilometry, nawet stopnie Farenheita na Celsjusza! ha. ale kasa pozostaje dla mnie bezjednostkowa.
kiedy wyjeżdżałam martwiłam się, czy nie będę musiała żyć o chlebie i wodzie (a amerykański chleb jest podobno paskudny - nie wiem, bo nie jadam :P za to woda darmowa, wszędzie stoją kraniki i można sobie nalać, nawet w jakichś muzeach czy coś). zarabiam nieco ponad 2k (nie wiem dokładnie ile, bo za lipiec nie dostałam pełnej pensji, więc okaże się), z czego prawie 700 dolców idzie na mieszkanie. przy czym koledzy z labu łapią się za głowę, że tyle płacę... choć z drugiej strony 1400 dolców za mieszkanie 2 sypialnie + salon + mała jadalnia + kuchnia + łazienka + wszystkie media w cenie to chyba nie tragedia. we Wrocku w takim mieszkaniu spokojnie z 5 studentów mogłoby mieszkać ( ͡° ʖ̯ ͡°) w każdym razie 1/3 kasy idzie na mieszkanie.
nie mam internetu (swojego - ciągnę od sąsiada, który jest miły i użycza za darmo), ale generalnie nie jest drogi. przykładowo 25 dolców za 25 mbps. plus podatek. plus opłata za modem. nie jest źle, ale moja współlokatorka widzi to jako 100 złotych, więc póki co nie doszłyśmy do konsensusu z umową.
telefon komórkowy to śmieszna sprawa, generalnie jest tak, że płaci się za przychodzące rozmowy i smsy (tak, jak się kogoś nie lubi, można go naciągnąć :P), chyba że ma się opcje unlimited. ja płacę 40 dolców (plus podatek! czyli jakieś 44) miesięcznie, mam prepaida (a po oglądaniu tych wszystkich serialów myślałam, że tu nie ma prepaidów), nielimitowane rozmowy i smsy w stanach, nielimitowane smsy do Europy i 2 gb netu. nie jest źle. te 2 gb netu to tak optymalnie, codziennie dużo rozmawiam z #niebieskipasek przez messengera, czasem z rodzicami i przyjaciółkami, poza tym oczywiście gps, bo tutaj jest gdzie się zgubić.
tak co do gpsu, skojarzyło mi się - w Chicago nie funkcjonuje coś takiego jak rozkład jazdy komunikacji miejskiej. w centrum są tablice (chyba jak w każdym dużym mieście w Polsce), które pokazują za ile minut będzie najbliższy autobus, ale jak chcesz sobie zaplanować, żeby przyjechać o jakiejś konkretnej godzinie na miejsce, to powodzenia. najskuteczniejsze jak dla mnie jest używanie google maps, które pokazują za ile minut powinien być autobus (i uwzględnia jego opóźnienie - choć nie mam pojęcia w stosunku do czego liczone jest opóźnienie, skoro nie ma rozkładu!)
jedzenie jest zaskakująco tanie. jest cholernie gorąco, więc pożeram lody (i nie, nie robi się ze mnie gruba amerykanka, nawet schudłam i musiałam kupić nowe spodnie, bo stare ze mnie spadają - szok). no i takie opakowanie ~1.5 litra kosztuje 5-6 dolców. są tańsze, są droższe. to taka średnia cena. wołowina 8-9 dolców za ~0.5 kg. najtańsza czekolada w moim sklepie jest importowana z CHORWACJI. jest niedobra, ale jest tania i w ciasteczkach smakuje idealnie :D no ale generalnie najwięcej jem warzyw i owoców, bo są naprawdę dobre i świeże, maliny i jagody smakują prawie tak dobrze jak zebrane samodzielnie :D w sumie w lipcu (czyli przez jakies 2/3 miesiąca) wydałam niecałe 300 dolców na jedzenie, w co wchodziło również jedzenie na mieście od czasu do czasu (amerykańskie burgery są ZAJEBISTE. omnomnom)
w sumie najwięcej kasy poszło mi na urządzenie mieszkania, choć takie rzeczy jak garnki, patelnie itp. są naprawdę tanie, za 30 dolców da się kupić komplet 2 garnki, 3 patelnie, pokrywki i jakieś sztućce kuchenne. wypas. oczywiście jako maniak amerykańskich przepisów kupiłam sobie wolnowar. kosztował 30 dolców i póki co zrobiłam w nim lasagnie i wyszła 1000 razy lepiej niż z piekarnika. już sobie planuję jak przetransportować później ten wolnowar do Polski :D w następny weekend zrobię chyba rosołek. brakuje mi polskich smaków.
ciuchy są szokująco tanie. porządne jeansy 15 dolców :o i tyyyyyleeeeee sukienek. nic dziwnego, że 90% babek na ulicy chodzi w sukienkach. poza mną w labie jest tylko jedna dziewczyna i codziennie przychodzi do pracy w innych butach, miałam takie mega wtf, skąd ona ma kasę na tyle butów, jak zarabia tyle co ja :P ale tutaj normalne buty kosztują 20-30 dolców. więc ceny jak w Polsce (przeliczając).
tak mnie wzięło na rozkminy pieniężne, bo dużo dzisiaj wydałam i próbuję sobie zracjonalizować, że to wcale nie tak dużo (200 dolców :o). a poza tym odwiedziłam dzisiaj chinatown, i było tak fajnie, jechałam sobie z mojego murzynowa autobusem, w któym byłam jedyną białą, wysiadłam i było tak czarno czarno czarno, a potem żółto żółto żółto :P fajne to chinatown, ma klimacik, ale może o tym innym razem.
aha, i musi być foteczka, więc obraz tego, w jak hipsterskim kraju mieszkam - tutaj ludzie piją kawę ze słoików. i to nikogo nie dziwi. tylko mnie.
#blueflowerwusa (widzę, że o dziwo ktoś obserwuje ten tag, więc jak chcecie, żebym napisała o czymś konkretnym, to dajcie znać)
no i chyba #ciekawostki (nie zjedzcie mnie :()
Pobierz blueflower - większość studentów z Polski, których tutaj ( #chicago ) poznałam, przel...
źródło: comment_I2Fj5FQ1PH5UlhuW3JqYbLAqAvgogdj2.jpg
  • 35
@blueflower: To Ty po kawę ze szklanki iw dodatku w takim aluminium koszyczku, który zaraz będzie gorący i poparzy palce.

Ej powkręcaj tych ludzi z labu trochę (co konkretnie robisz)?
Za czasów studenckich jak przyjechała do nas laska z erazmusa z Londynu puściliśmy do wanny karpia, ze niby na święta i teraz będzie sobie pływal przez 3 miesiące bo taniej wychodzi.
Tak ze resztki jedzenia miala wrzucać do wanny, on sobie
@blueflower: fajnie się czyta :) w Polsce też dość popularne są te słoiczki, tanie i dobre szczególnie latem, bo widać co jest w środku w przeciwieństwie do zwykłych przenośnych kubków :)