#blueflowerwusa
Weszłam na mirko się pożalić i przypomniałam sobie o moim biednym zaniedbanym tagu. Więc mała reaktywacja.

Do #chicago przyszła zima.
Odkąd przyjechałam ludzie opowiadali mi o tym jak będzie strasznie. Czaicie, lipiec, upały takie, że śpi się nago z zimnym okładem i nadal człowiek umiera, a ludzie straszą cię zimą? To było mega abstrakcyjne.
Ogólnie każdy mieszkający w Chicago ma jakąś historię związaną z zimą. Coś w stylu - spadło tyle śniegu, że utknąłem w labie i 3 dni jadłem żarcie z automatów. Albo - spadło tyle śniegu, że szłam do domu przez zaspy i w połowie drogi myślałam, że umrę. Oczywiście myślałam, że wszyscy przesadzają (nadal trochę tak myślę).
blueflower - #blueflowerwusa
Weszłam na mirko się pożalić i przypomniałam sobie o mo...
@blueflower: mojemu rodzicielowi pod Chicago nawiewało często zaspy śnieżne takiej wysokości, że trzeba było z piętra z domu wychodzić bo nie dało się w ogóle drzwi otworzyć.
  • Odpowiedz
większość studentów z Polski, których tutaj ( #chicago ) poznałam, przelicza dolary na złotówki. chyba bym się zastrzeliła po pierwszych zakupach... tak więc z powodzeniem przeliczam godziny z tutejszych na polskie, funty i uncje na kilogramy, mile na kilometry, nawet stopnie Farenheita na Celsjusza! ha. ale kasa pozostaje dla mnie bezjednostkowa.
kiedy wyjeżdżałam martwiłam się, czy nie będę musiała żyć o chlebie i wodzie (a amerykański chleb jest podobno paskudny - nie wiem, bo nie jadam :P za to woda darmowa, wszędzie stoją kraniki i można sobie nalać, nawet w jakichś muzeach czy coś). zarabiam nieco ponad 2k (nie wiem dokładnie ile, bo za lipiec nie dostałam pełnej pensji, więc okaże się), z czego prawie 700 dolców idzie na mieszkanie. przy czym koledzy z labu łapią się za głowę, że tyle płacę... choć z drugiej strony 1400 dolców za mieszkanie 2 sypialnie + salon + mała jadalnia + kuchnia + łazienka + wszystkie media w cenie to chyba nie tragedia. we Wrocku w takim mieszkaniu spokojnie z 5 studentów mogłoby mieszkać ( ͡° ʖ̯ ͡°) w każdym razie 1/3 kasy idzie na mieszkanie.
nie mam internetu (swojego - ciągnę od sąsiada, który jest miły i użycza za darmo), ale generalnie nie jest drogi. przykładowo 25 dolców za 25 mbps. plus podatek. plus opłata za modem. nie jest źle, ale moja współlokatorka widzi to jako 100 złotych, więc póki co nie doszłyśmy do konsensusu z umową.
telefon komórkowy to śmieszna sprawa, generalnie jest tak, że płaci się za przychodzące rozmowy i smsy (tak, jak się kogoś nie lubi, można go naciągnąć :P), chyba że ma się opcje unlimited. ja płacę 40 dolców (plus podatek! czyli jakieś 44) miesięcznie, mam prepaida (a po oglądaniu tych wszystkich serialów myślałam, że tu nie ma prepaidów), nielimitowane rozmowy i smsy w stanach, nielimitowane smsy do Europy i 2 gb netu. nie jest źle. te 2 gb netu to tak optymalnie, codziennie dużo rozmawiam z #niebieskipasek przez messengera, czasem z rodzicami i przyjaciółkami, poza tym oczywiście gps, bo tutaj jest gdzie się zgubić.
tak co do gpsu, skojarzyło mi się - w Chicago nie funkcjonuje coś takiego jak rozkład jazdy komunikacji miejskiej. w centrum są tablice (chyba jak w każdym dużym mieście w Polsce), które pokazują za ile minut będzie najbliższy autobus, ale jak chcesz sobie zaplanować, żeby przyjechać o jakiejś konkretnej godzinie na miejsce, to powodzenia. najskuteczniejsze jak dla mnie jest używanie google maps, które pokazują za ile minut powinien być autobus (i uwzględnia jego opóźnienie - choć nie mam pojęcia w stosunku do czego liczone jest opóźnienie, skoro nie ma rozkładu!)
jedzenie jest zaskakująco tanie. jest cholernie gorąco, więc pożeram lody (i nie, nie robi się ze mnie gruba amerykanka, nawet schudłam i musiałam kupić nowe spodnie, bo stare ze mnie spadają - szok). no i takie opakowanie ~1.5 litra kosztuje 5-6 dolców. są tańsze, są droższe. to taka średnia cena. wołowina 8-9 dolców za ~0.5 kg. najtańsza czekolada w moim sklepie jest importowana z CHORWACJI. jest niedobra, ale jest tania i w ciasteczkach smakuje idealnie :D no ale generalnie najwięcej jem warzyw i owoców, bo są naprawdę dobre i świeże, maliny i jagody smakują prawie tak dobrze jak zebrane samodzielnie :D w sumie w lipcu (czyli przez jakies 2/3 miesiąca) wydałam niecałe 300 dolców na jedzenie, w co wchodziło również jedzenie na mieście od czasu do czasu (amerykańskie
blueflower - większość studentów z Polski, których tutaj ( #chicago ) poznałam, przel...

źródło: comment_I2Fj5FQ1PH5UlhuW3JqYbLAqAvgogdj2.jpg

Pobierz
@blueflower: To Ty po kawę ze szklanki iw dodatku w takim aluminium koszyczku, który zaraz będzie gorący i poparzy palce.

Ej powkręcaj tych ludzi z labu trochę (co konkretnie robisz)?
Za czasów studenckich jak przyjechała do nas laska z erazmusa z Londynu puściliśmy do wanny karpia, ze niby na święta i teraz będzie sobie pływal przez 3 miesiące bo taniej wychodzi.
Tak ze resztki jedzenia miala wrzucać do wanny, on
  • Odpowiedz
ech, mireczki. życie na #emigracja jest inne niż myślałam. zawsze śmiałam się, jak ktoś wyjechał i po miesiącu pobytu na obczyźnie zachowywał się jakby już nie pamiętał polskiego. a sama tak mam. rozmawiam po polsku i wtrącam angielskie słowa. szczególnie jak mówię o pracy. ostatnio pół dnia próbowałam sobie przypomnieć słowo "wytrząsarka". w drugą stronę to samo. standardem jest, że na pytania odpowiadam "tak" albo "nie" - po miesiącu koledzy
blueflower - ech, mireczki. życie na #emigracja jest inne niż myślałam. zawsze śmiała...

źródło: comment_OMBzi9Gk5kXfa2KKEJZVNGJGKVsqjO18.jpg

Pobierz
@blueflower: Ah ta Ameryka nigdy nie jest taka, jaka ja pisza w Polsce ;) wiem jak doskwiera ci amerykanska duchota bo ja juz 4 lata kisze sie na dusznym wilgotnym poludniu. Tak, jesien jest boska za to w zime to ci wspolczuje ;) Karaluchy sa wstretne kup sobie w sklepie spray albo trutki na nie szybko sie ich pozbedziesz. A co do wtracania polskich slowek z angielskim to tez sie
  • Odpowiedz