Wpis z mikrobloga

Podsumowanie dwóch lat studiów doktoranckich:

1. Złóż papiery na studia doktoranckie, bo lubisz robić badania i pisać, promotorka, którą zawsze miałaś za idolkę, gorąco namawia, a w dodatku masz nadzieję, że przy odrobinie szczęścia przysłużysz się polskiej nauce i w ogóle zrobisz coś dobrego dla świata.

2. Już na egzaminach dowiedz się, że i tak nie możesz badać tego, na co masz ochotę, bo "u nas nie ma od tego specjalistów". Myślisz sobie: no to chyba tym lepiej, że teraz wreszcie będziecie mieć specjalistę, poza tym studia doktoranckie takie twórcze, takie pionierskie. Tak? Nie. Dwie specjalizacje do wyboru i koniec. Zaciśnij zęby z nadzieją, że jakoś się jednak przepchnie temat (tak jak wcześniej na licencjacie i magisterce).

3. Trzy dni przed rozpoczęciem roku akademickiego dostań wiadomość, że masz prowadzić całe mnóstwo zajęć ze studentami. Zajęć, które nie mają totalnie nic wspólnego z twoją specjalizacją/zainteresowaniami i do których chciałoby się mieć przynajmniej pół roku na przygotowanie. Naturalnie nikogo to nie obchodzi.

4. W sumie nietrudno się domyślić, dlaczego dostałaś akurat te zajęcia, bo to najbardziej niewdzięczne, najtrudniejsze do nauczenia przedmioty, z obowiązkowymi kolokwiami co dwa tygodnie i jeszcze dyrektywą, że "jak ktoś nie zaliczy, to należy mu dać nieograniczone możliwości poprawki, bo to trudny przedmiot". Nikogo nie obchodzi ile czasu pochłania przygotowywanie kolejnych wersji testów i sprawdzanie ich, tym bardziej, że:

5. Za prowadzenie zajęć, choć to niezgodne z regulaminem, doktoranci nie dostają wynagrodzenia. Teoretycznie powinni dostawać stypendium, ale na stypendia dla pierwszorocznych nie ma kasy. Super.

6. Wsparcia ze strony starszej kadry zero, radź sobie sama, wymyśl jak prowadzić zajęcia sama, ogólnie rób co chcesz i nie zawracaj głowy.

7. Przygotowuj zajęcia nie sypiając po nocach, bo jednocześnie pracujesz w dwóch miejscach i musisz zaliczać własne przedmioty. Staraj się mimo wszystko, bo jednak studenci nie są winni temu, jaki system panuje na uczelni.

8. W ogóle to szkoda ci studentów, bo widzisz, że naprawdę się uczą, na dodatek są piękni i młodzi i aż żal patrzeć, jak marnują najlepsze lata życia na rzecz jakiejś wyimaginowanej świetlanej przyszłości, o której dobrze wiesz, że nie nadejdzie. :( Ale głupio im jakoś o tym powiedzieć, żeby ich nie zdemotywować.

9. Poprawki w ogóle ciężko zorganizować, bo nie masz wyznaczonego dyżuru (nawet gdyby udało się wykroić trochę czasu z napiętego planu, to uczelnia nie oferuje żadnego miejsca). W końcu wyznaczaj z musu jakieś dziwne terminy typu bardzo wcześnie rano albo bardzo późno wieczorem, które przynajmniej wszystkim pasują. W sesji oczywiście wszyscy chcą kilku terminów poprawkowych, albo coś im nie pasuje, bo pokrywa się z innym egzaminem, albo przynoszą zwolnienia lekarskie. Starsza kadra mówi tylko, że nie masz prawa nie zrobić dodatkowego terminu. Nie żeby ktoś ci płacił za wielokrotne przyjeżdżanie na uczelnię czy coś. :(

10. Zbuntuj się wraz z innymi doktorantami przeciwko nagminnemu łamaniu regulaminu i zmuszaniu do prowadzenia zajęć bez żadnego wynagrodzenia. W rezultacie powstają straszne tarcia na wydziale, a od promotorki, którą zawsze uwielbiałaś, usłysz, że "jako doktoranci powinniśmy wykazać większe zrozumienie dla trudnej sytuacji finansowej wydziału". Szkoda, że dla naszej sytuacji finansowej nikt nie wykazuje większego zrozumienia. :(
Aha, i jeszcze jedno - "powinniście docenić, że macie możliwość zdobycia doświadczenia akademickiego". Mhm.

11. Na drugim roku już łatwiej, bo jest stypendium (też raczej dla mniejszości, zaznaczmy), a praktyk akademickich do odrobienia malutko. W dodatku przychodzą pozostałe profity (o niektórych na wszelki wypadek nie napiszę, żeby nie dać się zdemaskować, ale uwierzcie na słowo, że są ;), w tym fajne konferencje, na których poznajesz ciekawych ludzi. Choć poza tym praca naukowa posuwa się żółwim krokiem, bo trzeba coś jeść, a stypendium wystarczyłoby może na utrzymanie psa.

To tak żebyście pomyśleli czasem, że może i sesja straszna, ale niektórzy z Waszych prowadzących na studiach też mają niełatwe życie. :(

Z ciekawostek dla tych, którzy obserwują mój tag - trafił się i student, który zostawał po zajęciach, żeby ze mną flirtować. ;)

#studbaza #truestory #oswiadczenie
  • 58
  • Odpowiedz
@janeeyrie: i dlatego grzecznie odmowilem mojej promotor robienia doktoratu u niej. Wolalem wyjechac na doktorat do Niemiec i jestem zachwycony. Chwycilem Pana Boga za nogi!

Trzymaj sie i powodzenia, abys miala jaknajmniej stresow zwiazanych z doktoratem!
  • Odpowiedz
@janeeyrie: Po Twoim wpisie to zaczynam się bać... Promotorka zaproponowała mi doktorat, złożyłam teraz dokumenty, ale podpisywałam coś takiego jak "zabezpieczenie godzin", gdzie mam określoną liczbę godzin rocznie ze studentami i to są tylko ćwiczenia... Katedra, w której będę działać jest mała, atmosfera trochę rodzinna panuje to myślę, że nie będę ich tanią siłą roboczą... Druga sprawa u nas żeby mieć stypendium trzeba wyrobić punkty (za konferencje, wystąpienia, publikacje) i tak
  • Odpowiedz
@kongresowka: Hej, jeśli mogę Ci coś poradzić, to pogadaj z ludźmi, którzy robili u Ciebie doktorat, ale już kończą/niedawno skończyli. Bo ja absolutnie nie twierdzę, że wszędzie jest tak samo, chociaż w wielu miejscach owszem. :/ Właśnie w małych katedrach najczęściej wykorzystuje się doktorantów, bo są braki kadrowe, a na etaty nie ma kasy (albo przynajmniej oficjalnie nie ma kasy). I tak, raczej prowadzi się ćwiczenia, zwykle uczelnie mają w statucie,
  • Odpowiedz
@janeeyrie: Miałam kontakt z doktorantką mojej promotorki, która potrafiła wyciągnąć 5tysi miesięcznie, ale miała też taki rok, że nie miała stypendium, z jednej strony to zachęciło, ale trzeba się dobrze zakręcić ( ͡° ͜ʖ ͡°) ..na razie to ja sprzątam pokój mojej promotorce i swój przyszły, bo miejsce i dyżury nam gwarantują, nawet maila dają takiego jak inni pracownicy uczelni...
  • Odpowiedz
1. Złóż papiery na studia doktoranckie, bo lubisz robić badania i pisać, promotorka, którą zawsze miałaś za idolkę, gorąco namawia, a w dodatku masz nadzieję, że przy odrobinie szczęścia przysłużysz się polskiej nauce i w ogóle zrobisz coś dobrego dla świata.


@janeeyrie: normalne. Katedra za każdego doktoranta dostaje dotację, a skoro przez rok nie wypłaca stypendiów, to zasila swoje własne konto. Więc zachęcają. Promotorka może liczyć na belwedera i chce nabijać
  • Odpowiedz
@aikonek: Hej, dzięki za rozwinięcie i dodatkowe wyjaśnienia. Oczywiście rozmawiałam wcześniej z doktorantami, nie tylko konkretnie z mojego wydziału, ale z całej uczelni. Z wielu rzeczy zdawałam sobie sprawę, w przeciwnym razie pewnie po miesiącu bym zrezygnowała. ;) O innych aspektach niby wiesz, ale dopóki samemu ich nie doświadczysz, aż tak bardzo nie uderzają. Niestety, u mnie też zaczęto masowo przyjmować doktorantów i mniej więcej od tego momentu zaczęły się problemy.
  • Odpowiedz
@kongresowka: dobra rada (chociaz smutna), nie ufaj nigdy na 100% przelozonym. To sa ludzie chorzy na ambicje, bywaja gorsi od tych z korporacyjnych gigantow. Nie znaczy to, iz bedziesz zalowac doktoratu, ale na pewno czeka Cie ciezka praca, zarwane nocki i niemal na pewno nadgodziny dydaktyczne... Wiele sie tego nasluchalem u siebie.
  • Odpowiedz
@janeeyrie: jedyne, co trzeba robić na studiach doktoranckich, to publikować. Nikogo to generalnie nie interesuje, że słabo zarabiasz, że masz dużo dydaktyki, albo że jest ciężko. Obecnie jedyną metodą oceny naukowca jest ilość oraz jakość opublikowanych prac. W pracy naukowca nie liczy się nic innego. Możesz być znakomitym chemikiem, elektronikiem, biotechnologiem - ale nikt nie uwierzy w Twoje zdolności, jeśli nie masz rozpoznawalnego dorobku naukowego. To jest jedyna rzecz, która się
  • Odpowiedz