Wpis z mikrobloga

Kiedy byłem małym chłopcem (a miałem wtedy jakieś 4 lata) bardzo chciałem umieć czytać. Strasznie denerwowało mnie, że wszyscy dookoła mnie czytać potrafią, a ja nie. Co chwilę chodziłem do kogoś z czymkolwiek, gdzie widziałem ciąg liter. Niestety nikt wtedy nie podjął się mnie nauki czytania. Osobą, która poświęcała mi najwięcej uwagi w kwestii mojego rozwoju edukacyjnego był mój ojciec, który pracował wówczas od 8 do 23 i widywałem go tylko rano, kiedy zawoził mnie do szkoły swoim już starym na tamte lata fiatem 125 kombi. Jednak w soboty wieczorem oraz niedziele czytał mi świat wiedzy, tłumaczył, dlaczego niebo jest niebieskie, dlatego mamy noc i dzień. Byłem bardzo zainteresowany kosmosem, i ojciec rozwijał te moje zainteresowanie przynosząc mi od czasu do czasu książki o tej właśnie tematyce.

Być może, gdybym powiedział komuś z rodziny "Naucz mnie czytać!" i miał dużo więcej zaparcia, a nie tylko prosił innych o przeczytanie, to był bym piśmiennym znacznie wcześniej. A tak wszyscy mieli mnie dość, i chcieli zając mnie czymkolwiek innym, byle mogli przestać czytać mi etykiety z produktów spożywczych, których i tak nie rozumiałem.

Bardzo cieszyłem się, kiedy miałem iść do zerówki. Bardzo chciałem się uczyć i poznawać świat. Wszyscy uważali mnie za dziecko zbyt poważne. Przy różnych rodzinnych sytuacjach zawstydzałem starszych kuzynów podczas rodzinnych spędów...
Oczywiście miałem też normalne dzieciństwo. Strzelałem z patyków, które były dla mnie karabinami, kopałem piłkę jeśli tylko pozwolili mi na to starsi koledzy, którzy wtedy rządzili na boisku. Piszę to, żebyście nie myśleli, że byłem jakimś domowym chuchanym przez mamę dzieckiem.

Nagle nastał ten czas, kiedy poszedłem do zerówki. Układanie klocków, picie kompotu i zabawy w grupach to nie było to, na co liczyłem. Chciałem poznawać świat, badać kosmos, a nie lepić jakieś gówienka z plasteliny czy robić wycinanki. Rodzice mówili mi, że zerówka to takie przedszkole, że mam być grzeczny i nie robić kłopotów (kilka razy przychodzili na pogadanki z "PANIĄ" bo zamiast robić to, co inni, siadałem przy stoliku z moją książką o kosmosie, co strasznie rozbijało zajęcia prowadzącej, gdyż wywoływało duże zainteresowanie wśród innych dzieci).

W końcu ojciec zabronił mi nosić książki do zerówki, a ja z czasem dopasowałem się do reszty. Pamiętam też takiego Szymona, który tylko chciał rysować. Rysował świetnie, i płakał kiedy kazano mu robić inne rzeczy. Chyba jako jedyny go rozumiałem, ale wkrótce i Szymon musiał się dostosować i zrobił to.

Kiedyś jakaś ciotka słysząc o tym, że jestem w zerówce niegrzeczny powiedziała mi, że jak taki dalej będę, to nie zdam do pierwszej klasy. W klasie mieliśmy taką Ewelinę, której nikt nie lubił, i która nie zdała. Wszyscy ją odrzucali, ale z perspektywy czasu rozumiem, że Ewelina była prawdopodobnie dzieckiem z jakimś stopniem niedorozwoju. Cierpiała przez to męki, bo dzieci ją odrzucały i często płakała. Ja jednak miałem w głowie słowa głupiej ciotki, i strasznie się bałem, że nie zdam, i że będę jak Ewelina. Jako dziecko nigdy nie dzieliłem się z nikim swoimi obawami. Byłem typem Garego Coopera, który chował swoje lęki i emocje w środku.

Resztę historii chyba znacie. W pewnym momencie przestałem lubić szkołę, i właściwie nie musiałem do końca liceum nic robić. Byłem typem dziecka, który mimo wymaganej średniej nigdy nie miał paska na świadectwie przez niepoprawne lub naganne zachowanie. Chociaż nigdy nie odwaliłem żadnej inby, nie wysadziłem kibla petardą, to obrywałem od wychowawczyni za wdawanie się w niepotrzebne dyskusje z nauczycielami. Kiedy wracałem do domu ze świadectwem, zawsze było mi przykro, że nie mam tego paska. Mi na tym gówno zależało, ale wiedziałem, że ucieszyłoby mojego ojca.

Z czasem i oceny miałem w dupie, a w szkołę wkładałem minimalny wysiłek, i choć chodziłem do najlepszego liceum w mieście, to średnia oscylowała potem w granicy 2,6-3,2 - i miałem to naprawdę w dupie.

Nie piszę o to, żeby pokazać jakiś swój żal czy coś. Nie uważam, żebym miał #!$%@? życie i bynajmniej nie sądzę, że gdybym otrzymał inne realia, to dziś zajmowałbym się lekiem na raka. Nie...

Piszę to tylko po to, bo z prywatnych rozmów wiem, jak wielu dzieciom szkoła zmarnowała pasje, zainteresowania a czasami nawet życie. Powiecie, że to przesada, że można było się rozwijać poza szkoła - owszem można było. Znam jednak ludzi, którzy przez kilka złych słów od nauczyciela przestawali wierzyć w siebie, stawiając się na ostatnim miejscu.

Uważam, że system szkolnictwa w Polsce to jedno wielkie gówno. Bardzo źle, (proszę nie odbierać tego za seksizm) że dopuszczono do feminizacji szkolnictwa. Bardzo źle, że posada nauczycielska stała się stanowiskiem dla znajomych dyrektora, wójta czy prezydenta miasta. Bardzo źle, że zwolnienie #!$%@? nauczyciela jest czasami niemożliwe, bo jakieś gówniane przepisy gwarantują im w niektórych przypadkach stołek do końca życia...

Dzięki za uwagę.

Piosenka na dobranoc:
https://www.youtube.com/watch?v=TroenoOkXHo

#nietagujebonocna
  • 40
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: No dobra, masz pretensje do szkoły, a do rodziny nie masz? Przecież to rodzina najpierw Cię skrzywdziła, nie dostrzegając ewidentnego potencjału i odrzucając.

Zwracam na to uwagę, bo sam byłem w podobnej sytuacji, z tym że ze mną wszyscy siedzieli. W wieku 3 lat znałem alfabet, potem dość szybko nauczyłem się robić z niego użytek, idąc do zerówki potrafiłem pisać i liczyć. Mama siedziała ze mną w każdą wolną chwilę i cierpliwie wszystko tłumaczyła. Dziadek godzinami siedział ze mną nad atlasem świata i matematyką. Głównie te dwie osoby odpowiadały za to, że jak poszedłem do szkoły, to śmiertelnie się nudziłem, bo wszystko wiedziałem.

Ale tu znowu jest inaczej, bo nauczycielka widząc to, pozwoliła mi działać tak, że jak zrobię to, co wszyscy, to potem mając wolny czas mogę robić co chcę, byle bym nie przeszkadzał. Więc sobie czytałem, albo robiłem zadania do przodu. Oczywiście nie była to pełna wolność i skończyła się w momencie zakończenia nauczania początkowego i rozpoczęcia realizowania poważniejszego programu, ale jednak miałem dużo więcej
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: bardzo podobnie miałem, tylko że ja rozwalałem zajęcia w zerówce nabytą wcześniej umiejętnością czytania, a w podstawówce podzielnością uwagi (budowanie wież z kredek itd. a przy odpytywaniu wyglądało to tak jak u Ciebie na plastyce). W gimnazjum się trochę wyżywałem na wfie, bo trafiłem do klasy sportowej i 12h na tydzień+mecze i wtedy z matematyki odżyłem, bo trafiła mi się nauczycielka skrojona pode mnie i mimo że reszta klasy
  • Odpowiedz
@jamtojest: Ale to też jest słabe wyjście z sytuacji. Jak zrobisz to, to możesz robić kolejne. Co nie zmienia faktu, że to nadal był ten sam podręcznik. Nauczyciel nie pokaże, jak zacząć materiał z LO, mame nie ma czasu, bo 3 osoby do utrzymania, człowiek po szkole też lubi wyjść, pobiegać, budować bazy itd.
Powodzenia z córką, czasu i wytrwałości.
  • Odpowiedz
@mialemfajnyloginalejestzajety: Pewnie, że nie pokaże, bo to nie jest jego zadaniem. Mówimy o utopii, czyli praktycznie indywidualnych zajęciach dla każdego, a to jest nie do zrealizowania na tym poziomie edukacji. Szkoła podstawowa ma nauczyć podstaw, wszystkich uczniów tych samych. Jeśli jakiś uczeń wyprzedza znacząco program, przewidziane jest przeniesienie go do wyższej klasy (byłem bliski takiego przeniesienia) i to w zasadzie tyle, co można zrobić. Całkowicie popieram to, żeby każdy bez
  • Odpowiedz
@mialemfajnyloginalejestzajety: Ja na takich nauczycieli naprawdę trafiałem. Nie to, że byli idealni, bo do wielu miałem zastrzeżenia pod względem prowadzenia lekcji itd., ale oni się interesowali. Wiele razy rozmawiali ze mną indywidualnie na temat tego, czego oczekuję, jakie są moje problemy (z dostosowaniem się), były rozmowy z moimi rodzicami, propozycje przeniesienia do klasy wyżej itd. Oferta zajęć pozalekcyjnych była wtedy tragiczna, dopiero później to się zmieniło.

Nie próbuję powiedzieć, że
  • Odpowiedz
@mialemfajnyloginalejestzajety: @jamtojest: Miałem wspaniałą nauczycielkę w podstawówce od 4 klasy. 4-6 najzdolniejszych osób siedziało obok siebie. I jak zaczynała się lekcja to nauczycielka mówiła: "dzisiaj zajmiemy się zadaniami 5,8, 12, 16, 18. Moja szóstka widzi tam jakieś trudności? Nie? To zwróćcie tylko uwagę jak będziemy z klasą rozwiązywać zadanie 16, a sami zajmijcie się zadaniami 23, 24 i tym z kartki, którą wam wydrukowałam". Te 6 osób uczyło
  • Odpowiedz
@mialemfajnyloginalejestzajety: @jamtojest: Miałem wspaniałą nauczycielkę w podstawówce od 4 klasy. 4-6 najzdolniejszych osób siedziało obok siebie. I jak zaczynała się lekcja to nauczycielka mówiła: "dzisiaj zajmiemy się zadaniami 5,8, 12, 16, 18. Moja szóstka widzi tam jakieś trudności? Nie? To zwróćcie tylko uwagę jak będziemy z klasą rozwiązywać zadanie 16, a sami zajmijcie się zadaniami 23, 24 i tym z kartki, którą wam wydrukowałam". Te 6 osób uczyło
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: Dałbym Ci z milion plusów gdybym mógł, bo Twoja historia przypomina mi moją. :)
Pamiętam, że całą podstawówkę spędziłem czytając książki na przerwach. W gimnazjum z tego zrezygnowałem bo ludzie zbyt się tego czepiali.
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona:
Z książek, filmów i seriali mam obraz szkoły Amerykańskiej czy innej zagranicznej gdzie to wygląda tak że jeśli z czegoś jesteś dobry to ludzie starają się Ci pomóc w rozwijaniu swoich pasji, zainteresowań. Z tej dziedziny (nieważne czy to chemia fizyka czy WF) dajesz z siebie wszystko, poświęcasz na to czas, rozwijasz się za to z innej gdzie jesteś słabszy masz fory. A w Polsce to wygląda tak że
  • Odpowiedz
Uważam, że system szkolnictwa w Polsce to jedno wielkie gówno. Bardzo źle, (proszę nie odbierać tego za seksizm) że dopuszczono do feminizacji szkolnictwa. Bardzo źle, że posada nauczycielska stała się stanowiskiem dla znajomych dyrektora, wójta czy prezydenta miasta. Bardzo źle, że zwolnienie #!$%@? nauczyciela jest czasami niemożliwe, bo jakieś gówniane przepisy gwarantują im w niektórych przypadkach stołek do końca życia...


@seba_syn_zenona: i to jest idealne podsumowanie sytuacji szkolnictwa w Polsce.
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: Przez jedną osobę na zastępstwie też zacząłem "olewać" szkołę juz od zerówki albo 1 klasy.
Najpierw matematyka i liczenie bałwanków. Liczyłem chyba za bardzo do przodu czy coś takiego i zostałem upomniany. Od tamtej pory nawet nie zamierzałem się jej uczyć.
Potem musieliśmy wymieniać rzeczy na "SZ". To dosyć łatwe. Szufelka, szafka a potem powiedziałem szczotka a ta do mnie, że nie mieliśmy jeszcze "CZ"! i, że źle gadam
  • Odpowiedz
@Tosiek14: Ja tak miałem przez gimnazjum i liceum. Odnosiłem sukcesy w matmie i niemal wszyscy nauczyciele zwykle szli mi na rękę w różnych sprawach. Gdy byłem nieobecny nie było problemu z umówieniem się na dogodny dla nas termin do poprawy czy np. czy mógłbym poprawić to i to wtedy i wtedy. Można było także zawsze dogadać się na konsultacje, gdy nie do końca zrozumiałem dany materiał(głównie j. polski) zamiast wybiec
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: jako syn nauczycielki języka polskiego, z jej perspektywy mogę powiedzieć że
A) uczuniowie halasujacy wymagają ciaglego uspokajania i denerwują nauczyciela
B) robota papierkowa jest idiotyczna i bez sensu
C) koterie nauczycielskie - żenada, czyli jak wszedzie gdzie sie wpuszcza kobiety do pracy zamiast chomąta xD
D) pensja żenująca + negatywna selekcja biernych miernych ale tych z którymi fajnie się pije kawę

Nauczycielstwo i szkoła to rak, dla każdego xD
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: Powiem Ci ze mialem podobnie, nie tak ekstremalnie, ale podobnie. Nie dalem sie - mialem #!$%@? na szkole juz od samego poczatku, mimo ze 6 klase konczylem ze srednia 5.1. Szkola byla dodatkiem do codziennych zajec. Faktycznie ograniczala. Idac do gimnazjum wiedzialem co chce w zyciu robic i robie to teraz za dobre pieniadze. Gimnazjum nie wyszedlem poza 3.2 srednia majac totalnie #!$%@? szedlem byleby tylko zdac. Liceum robilem
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: smutne. Ja mimo, że to zdolnych nie naleźałem (raczej średnia stawka w podstawówce, jeden z najlepszych w gimnazjum, ale o tym zaraz, i najgorszy w liceum) to właśnie w gimnazjum natrafiłem na pana mgr.Lutego, nauczyciela historii, który coś dziwnego we mnie zaszczepił - pokładał we mnie nadzieje, a ja czując że mogę te nadzieje jego spełnić, a nawet że to jakiś mój niepisany obowiązek stałem się świetnym uczniem, uwielbiałem
  • Odpowiedz
@seba_syn_zenona: W zerówce i początkowo w podstawówce bardzo dobrze się uczyłam, ogólnie wspominam ten czas rewelacyjnie - rysowałam układ słoneczny, czytałam encyklopedię astronomii od dziadka, uprawiałam sport, recytowałam i ogólnie robiłam to, co mnie uszczęśliwiało... Ale im dalej, tym gorzej. Gimnazjum było kompletną porażką. Ostatecznie moja średnia w liceum wynosiła 3,0. Wszyscy już myśleli, że ludzi ze mnie nie będzie, rodzice panikowali, że nie zdam matury - zdałam bardzo dobrze.
  • Odpowiedz
bo nie umiem zakuwać, a moja "wrodzona inteligencja" często już nie wystarcza.


@brak: To gratuluję. Zawsze mnie śmieszą takie stwierdzenia. Zakuwać...
Uczenie się to nie jest zakuwanie i nigdy takie nie było. I uczenie się nigdy nie było związane z "inteligencją"
  • Odpowiedz