Wpis z mikrobloga

39 754 - 4 = 39 750

Pasażerka (1963) – 7/10
W tłumie turystów zapełniających pokład transatlantyckiego statku znajduje się niemieckie małżeństwo, Walter i Liza. W jednym z portów, do których zawijają podczas rejsu, na statek wsiada kobieta, która przypomina Lizie kogoś, kogo poznała przed laty, służąc w kobiecych formacjach SS w Oświęcimiu. Lizę nawiedzają wspomnienia z obozowej przeszłości, a wraz z nimi pamięć o jednej z więźniarek, na której Liza próbowała esesmańskich „metod wychowawczych".

Tragiczna śmierć reżysera 20 września 1961 r. przerwała kręcenie zdjęć do dobrze rokującej produkcji. Munk zdążył zrealizować tylko drugą, retrospektywną część - zbiór scen, które miały być przeplecione z partiami rozgrywającymi się na pokładzie statku pasażerskiego. Po śmierci Munka żaden z jego kolegów nie zdecydował się dokończyć za niego dzieła. Podjęto natomiast próbę scalenia, powiązania gotowych już fragmentów w jednorodną całość dokładając kilka scen składających się z nieruchomych ujęć, klatek zdjęciowych. To sprawiło, że konstrukcja filmu jest na swój sposób wyjątkowa.

Akcja filmu rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: współcześnie (na pokładzie transatlantyku) i podczas wojny (w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu). Realia obozowe, mimo dość ciężkiego nastroju nie są ukazane w typowy sposób (epatowanie przemocą itp.). Są tylko tłem dla wydarzeń mających miejsce pomiędzy Lizą a Martą (które nie są całkowicie jasne i ciężko mi jednoznacznie stwierdzić jaka relacja miała między nimi miejsce). Świetne spisała się grająca Lizę - zimną SS-mankę - Aleksandra Śląska.

Trochę mi tutaj brakowało zakończenia, ale trzon był niezły – ciekawe jak wyglądałby film, gdyby Munk mógł sam go dokończyć.

Ida (2013) – 5/10
Oglądałem ostatnio Idę po raz drugi, żeby sprawdzić czy znowu zirytuje i znuży mnie tak jak we wrześniu. Fabułę znają już chyba wszyscy - przed złożeniem ślubów zakonnych Anna zgodnie z zaleceniem matki przełożonej odwiedza swoją ciotkę. Razem ruszają w podróż, która pomoże im obu odkryć, kim są. Film jest surowy, ascetyczny, a scenografia pozbawiona zbędnych elementów – pod względem estetycznym przypomina to nakręcony parę lat wcześniej „Rewers”.

Choć „Ida” zdobyła Oscara i duże uznanie wśród krytyków, to mnie nie zachwyciła. Jakieś to wszystko takie miałkie i nie skłaniające do głębszej refleksji. Mam wrażenie, że spora część zachwytów wokół tego filmu sprowadza się do tego, że nie jest to obraz w stylu „Pokłosia” i że jest to film bardzo „estetyczny” (chyba dla ludzi ze zubożonym poczuciem estetyki). Jak dla mnie dużą bolączką „Idy” są schematyczne do bólu postacie (żydowska komunistka, będąca dodatkowo alkoholiczką), idealnie pasujące do stereotypowych wyobrażeń na temat Żydów. Aż przytoczę słowa Agnieszki Graff z Krytyki Politycznej:

Pawlikowski odcina się od polityki, ale film o mniszce-Żydówce realizuje znany od dziesięcioleci schemat: o Żydach można w katolickiej Polsce bezpiecznie rozmawiać (a więc i robić filmy), pod warunkiem, że zostają katolikami, a przynajmniej, że zostają przez katolików uratowani. Ida spełnia te wymogi z nawiązką. I znowu zamiast mówić o Zagładzie, rozmawiamy o zbawieniu.


Nie porywa też gra aktorska – o ile Agata Kulesza jeszcze jakoś daje radę, o tyle młoda Trzebuchowska gra przeciętnie i bez wyrazu. Jak (prawie) zawsze w przypadku polskich produkcji drażniło mnie też udźwiękowienie (niektórych dialogów praktycznie nie słychać). Na koniec jeszcze dodam, że jakiś szczególnie pięknych zdjęć czy kadrów tutaj nie widziałem – chyba, że z automatu uznajemy filmy czarno-białe za posiadające szczególne walory artystyczne ;)

Mimo wszystko fajnie, że ta produkcja zdobyła Oscara (przede wszystkim z racji wywołania pieczenia tyłków u prawaków).

In Cold Blood (1967) - 7/10
Po opisie na filmwebie spodziewałem się, że w tym filmie będzie więcej elementów dramatu sądowego. Koniec końców jest to w 90% kryminał, ale całkiem przyzwoity.

Film jest prawie dokumentalnym zapisem zbrodni, która wstrząsnęła Ameryką w 1959 roku. Para recydywistów - Perry Smith i Dick Hickock - planuje obrabowanie bogatego farmera, Cluttera. Przebywając na zwolnieniu warunkowym, jadą do jego domu, gdzie nie znajdują gotówki. Mordują jednak całą rodzinę: farmera, jego żonę, syna i córkę. Kradną tylko radio tranzystorowe i lornetkę. Jedynym śladem jaki pozostawili jest krwawy odcisk buta. Film w przeciwieństwie do powieści bardziej koncentruje się na sprzeciwie wobec kary śmierci, a nie na ukazaniu motywów bezsensownej zbrodni.

Co ciekawe, reżyser Richard Brooks podszedł do filmu z ogromną dbałością o autentyzm. Zdjęcia kręcono w domu Cuttlerów (na ścianach wiszą ich rodzinne fotografie), a w rolach statystów wystąpili ich znajomi i sąsiedzi. Do udziału w filmie udało się namówić także policjantów, którzy prowadzili śledztwo, oraz większość ławników, którzy skazali zabójców. Nawet występujący w filmie kat to ten sam pracownik więzienia, który powiesił skazanych na śmierć Smitha i Hickocka.

„Z zimną krwią” to dość ciężki kryminał, momentami nieco nudnawy, ale bardzo dobrze i estetycznie zrealizowany. Montaż jest niezwykle sprawny i dynamiczny. Pod tym względem film jest majstersztykiem przewyższającym gros współczesnych produkcji. Znakomite są też czarno-białe zdjęcia i dopracowana ścieżka dźwiękowa. Choć reżyser unikał epatowania dosłownym okrucieństwem na ekranie, jego rekonstrukcja zbrodni pozostaje obrazem bardzo sugestywnym i wstrząsającym. Atutami są jeszcze: wpleciony wątek psychologiczny (traumatyczne wspomnienia Perry’ego) i przyzwoita gra aktorska Blake’a i Wilscona. Jako klimatyczny kryminał mogę ten film polecić. Mocne 7/10.

Teorema (1969) – 6/10
Historia opowiedziana w tym filmie jest nowoczesną parabolą poetycką. Mediolański przemysłowiec jedząc w swej wilii śniadanie otrzymuje niepodpisany telegram zapowiadający przyjazd tajemniczego gościa. Nazajutrz zjawia się młody mężczyzna (którego tożsamość nie jest nam wyjaśniona) i zamieszkuje w wilii wraz z przedsiębiorcą i jego rodziną. Wkrótce staje się partnerem seksualnym każdego z domowników, nie wyłączając służącej. Seks pełni zresztą w tym filmie istotną, ale ciężką do odczytania rolę - wydaje się być formą wyzwolenia, sposobem na uzyskanie samoświadomości.

Film jest przesycony symbolami, a z rzadka pojawiające się dialogi zdają się nawiązywać do Biblii, w skutek czego ciężko się oprzeć wrażeniu, że Gość symbolizuje Chrystua/ Boga (wydaje się nawet, że grający go Terence Stamp jest stylizowany na Jezusa). Podobnie jak Chrystus jest sprawcą rewolucji. Jego pojawienie się nadaje mieszkańcom willi nowy sens życia i budzi w nich świadomość, z kolei odejście wywołuje poczucie pustki i problemy natury psychicznej (córka popadająca w apatię/ katatonię, syn rozpaczliwie szukający pocieszenia w sztuce surrealistycznej, matka uwodząca młodych mężczyzn, pokojówka popadająca w coś a la mistycyzm). Znając twórczość i poglądy Pier Paolo Pasoliniego można też stwierdzić, że film jest poetycką krytyką burżuazyjnej pustki czy zobrazowaniem kryzysu środowiska burżuazyjnego.

Niemal zupełny brak dialogów, mocno enigmatyczna i przesycenie symbolami powodują, że film ogląda się stosunkowo ciężko. Jest w nim coś wciągającego, intrygującego ale nie da się go jakoś jednoznacznie odczytać. Plusem jest muzyka Morricone i Mozarta oraz ładne kadry.

#maratonfilmowy #kinoespo #film
Espo - 39 754 - 4 = 39 750

Pasażerka (1963) – 7/10
W tłumie turystów zapełniający...

źródło: comment_Wm6fn38PLmo8o04ooDPpgvDLRHBmBpx8.jpg

Pobierz