Wpis z mikrobloga

Właśnie wylądowałem po pierwszym tripie :) Ciężko będzie wszystko opisać słowami, bo w mojej głowie są tak piękne i rozbudowane zdania z ciekawym słownictwem a ja tylko dukam coś na klawiaturze, bo ciężko przelać myśli na słowa. Zacznę od samego początku. Chęć na spróbowanie "kwasa" miałem od kilkunastu miesięcy. Sporo na ten temat czytałem, jednak pod względem mojej własnej osoby byłem zbyt porozbijany i niestabilny, żeby bawić się w psychodelę. Myślę, że to całkiem zdrowe i słuszne przekonanie. W końcu postanowiłem spróbować. Wiedziałem, że na tripa zabiorę pasażerkę na gapę jaką jest depresja ale nastawiłem się, że pomoże mi to trochę zrozumieć sedno i pogadam sobie z pasażerką w trakcie. Brzmi głupio i nierozsądnie? Zdecydowanie tak (:

Przygotowania zacząłem jakieś półtora tygodnie temu od zdobycia kartonika. Nie pytajcie skąd, jak i za ile. Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w internecie. Przyznam się, że mimo dobrego nastawienia, chociaż ciężko tu o dobrym nastawieniu nosząc cały czas "na barana" niezbyt lubianą "koleżankę". Zbierałem informacje, żeby wiedzieć co zrobić w razie jakiejkolwiek ewentualności. Dzień przed, czyli wczoraj posprzątałem całe mieszkanie, żeby czuć się komfortowo i nie planowałem niczego innego poza czasem dla siebie i całej podróży. W sumie im bliżej do tripa tym większą czułem obawę i tremę, obudziłem się rano pełen niepokoju, było mi zimno a poranne posiedzenie zamieniło się w dłuższa rozmowę na luźniejsze tematy :D Schowałem kartonik pod językiem i zacząłem cały poranny rytuał. Wziąłem prysznic, zaparzyłem herbatę, włączyłem odtwarzacz i zrobiłem poranny przegląd mirko :D

Dalej było mi zimno co trochę ratowała herbata. Patrzyłem na zegarek spodziewając się pierwszych efektów działania po co najmniej 90 minutach i w sumie, to mimo przeznaczenia tak dużej ilości czasu na zapoznanie się z tematem w dalszym ciągu nie wiedziałem czego się spodziewać :P Wiedziałem, że każdy ma jakąś swoją dolegliwość. Dla jednych to za ciasny sweter, inni mają trudności z oddychaniem, ból głowy itp. U mnie była to senność. Strasznie chciało mi się spać, więc liczyłem na to, że zaraz akcja się rozkręci nieco bardziej. Leżałem na łóżku słuchając muzyki i jeden fałszywy dźwięk w utworze był oznajmił mi, że podróż właśnie się zaczęła. W tym momencie przebudziłem się i nie wiedziałem co ze sobą zrobić :v Odczuwałem już zmiany w percepcji, próbowałem słuchać różnej muzyki chodząc dookoła pokoju delektowałem się załamaną rzeczywistością, która na pierwszy rzut oka wcale nie odbiegała od tej codziennej, nie było w niej latających smoków ani nieistniejących dźwięków. Wszystko było całkowicie realne z drobnymi, aczkolwiek wyczuwalnymi zmianami.

Tutaj wyszedł trochę mój brak obycia, bo mając doświadczenia tylko z zielskiem musiałem się dostroić do siebie i bądź co bądź czegoś znacznie innego niż pacman i przekrwione oczy. Zamiast tego włączyłem sobie film xD Przez dwie godziny oglądałem "Oczy szeroko zamknięte", bo w całej tej atmosferze pisieńciu twarzów geja wyłapałem gdzieś ten tytuł i stwierdziłem, że może być ciekawy. Tym bardziej, że nie reżyserowała go jakaś popierdółka z kacwawy :D Nie będę robić teraz recenzji tego filmu, ale miałem wrażenie, że bardzo dobrze ten film odbieram. Wyłapywałem i delektowałem się drobnymi niuansami, zachowaniami bohaterów i rozwojem sytuacji. Momentami obraz filmu zaczynał mi się trochę załamywać, aktorzy byli jak render, który mogłem naderwać z ekranu przez co wyglądał jak naklejona łatka na dziurawe spodnie. Trudno opisać inne zniekształcenia obrazu, ale były one drobne i nienachalne.

Mimo wszystko byłem trochę zawiedziony, bo spodziewałem się czegoś więcej. Stwierdziłem, że nuda, bo nic się nie dzieje i zadzwoniłem do cumpla #pdk Jako, że wiedział wcześniej co i jak pogadaliśmy chwilę, doszło do mnie, że oglądanie filmu, to mały faux pass xD więc film wyłączyłem i zastąpiłem go muzyką. I to był pierwszy moment, który naprawdę mnie zadziwił i zacząłem rozumieć z czym mam do czynienia. Zyskałem panoramiczne uszy i tak, jak melomani dążą, by ich zestaw grający miał dobrą "scenę" tak u mnie ta scena była w środku mnie. Bogactwo brzmienia instrumentów było dookoła mnie. Utwory, które dobrze znałem brzmiały zupełnie inaczej niż na co dzień. Inaczej odbierałem rytm i tempo, które zazwyczaj było wolniejsze niż "zazwyczaj" a jeśli chodzi o rytm, to potrafiłem rozdzielić utwór na poszczególne instrumenty, które brzmiały nieraz nienaturalnie, ich brzmienie rozmywało się i zawijało w psychodeliczny sposób. Każdy instrument był żywy dodając co chwila coś nowego od siebie. Zwracałem uwagę na detale, które na co dzień pomijałem. Niektóre kawałki stawały się dziwnie płaskie i suche a inne rozłożyste, pełne barw i przenikały każdą część mojego ciała. Skrzypce brzmiały jak syntezator a końcowa faza wybrzmiewania nuty zniekształcała się jakby pochodziła z konsoli nintendo. 

Bawiłem się tym przez chwilę, bardzo poprawił mi się nastrój. Byłem świadomy tego, że jestem podatny na autosugestię, więc zacząłem prowadzić siebie samego za rękę. Postanowiłem wyjść z domu. Założyłem słuchawki, ubrałem buty i wyruszyłem na zewnątrz. I była do najlepsza decyzja w moim życiu! :)) Siedząc w domu czułem się trochę przygnębiony mimo bogactwa w postaci panoramicznych uszu i trochę uwięziony w jednym rejonie mojego umysłu. Postanowiłem się przejść po okolicach z naciskiem na kontakt z przyrodą :D Przeszedłem dzisiaj z buta jakieś 30km i tysiące kilometrów po swojej głowie. Każde sto metrów chodnika było ciekawą rozkminą na jakiś temat, każdy mijany człowiek był przeze mnie analizowany, próbowałem na chwilę stanąć na jego miejscu, więc przez chwilę czułem się jak biegacz w parku, kobieta z wózkiem czy pan żul na rowerze :D Brakowało mi trochę słońca, za to szedłem z uśmiechem na ustach, którego tak mało mam na co dzień. Każda ścieżka w lezie, każdy zakręt, wszystkie drzewa były innymi myślami, płynąłem tym ze słuchawkami w uszach i nawet nie przeszkadzało mi to, że jestem właśnie smutny. Uznałem, że mogę być teraz smutny co sprawiało, że smutek mijał.

Korzystałem z mocy autosugestii krocząc przez las w siedmiomilowych butach świadomości. Budowałem rozkminy z nowych słów, bo tak było prościej. Przez mój mózg płynęło tyle danych, że spaliłbym serwery Googla bez ruchu brwią. Wyjaśniłem sobie parę spraw nad którymi chciałem się zastanowić. W pełni świadomy, że trip w końcu minie planowałem najbliższe dni i miesiące. Doszło do mnie, że moja pasażerka na gapę została w domu. A ja w końcu wolny i pełen swobody mogłem "na trzeźwo" ustalić jak ją wyeksmitować z mojego życia. Uświadomiłem sobie, że drobne zmiany na poziomie przemian chemicznych z mózgu mogą tak mocno wpływać na mój stan. Uznałem to za dobry fundament pod dalsze życie. Pokonam ją, nie będzie łatwo, bo nie będę działać cały czas na wspomaganiu, jednak moja reakcja na nową substancję utwierdziła mnie w przekonaniu, że w gruncie rzeczy jest ze mną całkiem nie najgorzej. Wiem co mnie ogranicza na co dzień, wiem, że męczy mnie samotność, która jest efektem ubocznym noszenia pasażerki na gapę "na barana". Dużo czytałem o lekach jakie przepisał mi lekarz (SSRI) i stwierdziłem, że ma to jakiś sens. Potrzebuję jeszcze sposobu, żeby otworzyć się bardziej na ludzi, bo łaknąłem wprost ludzkich serc i ciepła.

Widziałem w oddali firmę w której kiedyś pracowałem i wyobrażałem sobie tam małego człowieczka w kącie hali, który na tak małej przestrzeni ma w głowie cały świat. Przeniosłem tego człowieczka w miejsce gdzie pracuję teraz umiejscawiając go jakoś na horyzoncie. Dla zabawy przenosiłem go w różne miejsca i patrzyłem co robi. Oglądałem siebie samego z niesamowitego dystansu w każdej sytuacji jaką sobie przypomniałem a jaka miała kiedyś miejsce. Z dystansu patrzyłem też na siebie w chwili obecnej, poczułem się jak bym sterował graczem widząc go z perspektywy trzeciej osoby.

Minąłem kolejny mostek nad strumykiem i po tej całkiem logicznej i spójnej rozkminie płynąłem dalej. Bawiłem się swoją percepcją, nie wiedząc w sumie od czego zacząć, co próbować i na czym się skupić. Próbowałem wszystkiego po trochu i z każdym kolejnym krokiem uczyłem się podróżować. Po jakichś dwóch czy trzech godzinach wróciłem do domu, zjadłem kawałek czekolady i przeglądałem internety. Dostałem jakieś tripowe filmiki i śmieszną muzyczkę. Uznałem to za wielką bzdurę i odmóżdżanie. Oglądanie kolorowych filmików ze śmiesznymi wzorkami, kiedy ja w mojej głowie potrafię rysować dużo bardziej złożone i kolorowe kształty. Dostałem też kilka nowych kawałków, których odbiór był co najmniej intrygujący. W brzmieniach, które znałem, potrafiłem wyłapać każde odchylenie od normalności. Słuchając to czego nie znam, nie wiedziałem na dobrą sprawę co jest w piosence prawdziwe a co przekłamane. Było to w jakiś sposób ciekawsze niż przerabianie na nowo czegoś co znam już doskonale.

Z każdą chwilą znowu zacząłem być przygnębiony. W domu trudno jest karmić zmysły pościelonym łóżkiem i czystym biurkiem. Dotykanie różnych rzeczy nie sprawiało żadnej frajdy, trochę nuda i stagnacja. Po raz kolejny wyszedłem z domu i poszedłem w innym kierunku. Dzień zaczynał zbliżać się na spotkanie z podwieczorkiem, gdzie miał mu oddać pałeczkę w drodze do wieczora. Szedłem przez las czując się znowu dobrze, całkowicie bezpiecznie w zgodzie z naturą, słuchałem nowych utworów, które zgrałem sobie przed wyjściem. Czułem się po prostu dobrze, z każdym krokiem opuszczałem swoją strefę komfortu i czułem się coraz bardziej komfortowo. Niestraszna mi była nieznana ścieżka w lesie i to, że coraz bardziej się oddalam a zaczynało się już ściemniać. Szedłem dalej, korony drzew zaczynały łączyć się z pochmurnym niebem a ja drążyłem siebie dalej ale świadomy tego, że unoszę się coraz niżej i niedługo wyląduję. Wróciłem do domu po portfel, poszedłem zrobić zakupy a teraz siedzę i układam zdania, wracając do niektórych akapitów i wzbogacając je o rzeczy, które mi się przypomniały oraz dopisując te brakujące o których nie pamiętałem pisząc kolejny. W międzyczasie rozmawiałem z mamą przez telefon :D Było orzeźwiająco i rześko.

Przez całą "podróż" poza domem czułem się rześko i lekko jednak z poczuciem braku czegoś. Wiedziałem czym jest ten brak i akceptowałem to. Chwilowo a może trwale zmieniłem punkt widzenia na niektóre sprawy co będzie sprzyjało mi w najbliższym czasie. Przypomniałem sobie jeszcze kilkanaście innych rzeczy i przemyśleń ale jest tego zbyt wiele i zachowam je dla siebie. Z resztą i tak udało mi się spisać tu tylko ułamek z nich. Jacie, mireczki to w ogóle nie brzmi tak jakbym chciał, żeby brzmiało przy czytaniu :D

#narkotykizawszespoko #lsd #przemyslenia #mindtripper
  • 19
Patrzyłem na zegarek spodziewając się pierwszych efektów działania po co najmniej 90 minutach i w sumie


Polecam oduczyć się takich zachowań na przyszłe próby z psychodelikami. Takie rozkminy "w internetach pisali, że już powinienem coś czuć, a jeszcze nic mi nie jest" do niczego nie prowadzą. Ja to zawsze jak coś brałem, czy to LSD czy tryptaminy to planowałem sobie jakieś rzeczy do robienia tak bym sam nie wiedział kiedy nastąpił moment,
A ja w końcu wolny i pełen swobody mogłem "na trzeźwo" ustalić jak ją wyeksmitować z mojego życia. Uświadomiłem sobie, że drobne zmiany na poziomie przemian chemicznych z mózgu mogą tak mocno wpływać na mój stan. Uznałem to za dobry fundament pod dalsze życie.


@AnsuzSowilo: Bardzo się cieszę, że udało ci się do tego dojść, że masz odrobinę więcej entuzjazmu do tego co robić dalej :D

Bałabym się wybrać taki film
Świetnie to opisałeś. Wcale się nie dziwię odliczania minut. Jeśli to pierwszy raz i w dodatku samemu to mogłeś mieć przecież strachu trochę. Różne legendy krążą o psychodelikach i nawet jeśli jesteś zdecydowany i się nie boisz to rozumiem chęć kontrolowania tego, co się dzieje. Podobnie reagowałam za pierwszym razem. Pozdrawiam i witam na psy-pokładzie;)