Wpis z mikrobloga

Żeby zauważyć upływ czasu wcale nie trzeba liczyć swoich lat. Każdy wie ile ma i to przychodzi jakoś tak swobodnie, rok po roku. Mi to olśnienie starości przychodzi zazwyczaj dopiero w momentach błahych. Jak dziś. Patrzę sobie na jakieś wydarzenie na facebooku, a tam mój kumpel idzie na... osiemnastkę. No myślę sobie dobry jest, dobrze się wiedzie, z młodymi przystaje. Dopiero czytając komentarze uświadomiłem sobie, że to osiemnastka jego... córki. Dziwne uczucie.

Podobnie jak chciałem niedawno kupić pewien samochód dla kaprysu. Ot kiedyś mi się podobał, a że dziś mogę to chciałem tą "mogość" wykorzystać. Rocznik 2007 za TĘ CENĘ!?!?! Ale taniocha. Dopiero po kilku sekundach przychodzi refleksja, że 2007 nie był 2 lata temu, a osiem. Dzieciaki z rocznika 1997 w tym roku osiągają pełnoletniość...

Za każdym razem gdy mnie nachodzą takie "zaskoczenia", cieszę się, że nigdy się nie ograniczałem. Dzisiaj nawet najbardziej żenujące aspekty mojego życia z przeszłości mają wymiar sentymentalny i sam siebie klepię po ramieniu, że nigdy nie mówiłem sobie - nie. Wiele było żenujących chwil, wiele wstydliwych, wiele posranych porażek i w tej chwili gdy się działo chciałem się zapaść pod ziemię, a nawet wspominając kilka lat później miałem to dziwne uczucie zażenowania. Ale dzisiaj nie. Dzisiaj cieszę się z tej bezkompromisowości. Z-----o się w życiu tyle spraw, tyle razy wyszło na głupka, tyle razy byłoby mi siebie wstyd, ale nie zliczę ile razy było odwrotnie i ile by mnie nie spotkało, gdybym nie robił rzeczy, które wydawały się głupie. Ależ byłbym dzisiaj smutnym człowiekiem. Bo tak w sumie po przemyśleniu tego wszystkiego, sądzę, że największym moim życiowym sukcesem nie jest to co mam, ale to czego spróbowałem, nie ważne jaki miało to rezultat.

Życie mija, ale cieszę się, że tak zostałem stworzony, że nigdy* się nie wahałem.

*Zrobiłem to tylko raz. I to paradoksalnie uderzyło we mnie najmocniej, choć sytuacja nie wskazywała. Nie poszedłem na pogrzeb znajomego. Mogłem, ale gdzieś zawsze było nam nie po drodze i nie lubiliśmy się, więc po co. Dopiero jego siostra w szczerej rozmowie uświadomiła mi, że tak naprawdę bez siebie nie istnieliśmy. Zawsze nakręcaliśmy wzajemną rywalizację, że obaj siebie budowaliśmy i tak naprawdę lubiliśmy. I co by nie mówić, to fakt. We wszystkich latach czy nauki, czy w sporcie miałem w nim niby rywala, ale gdyby go nie było, to nie byłoby tej całej przyjemności działania. I dopiero po rozmowie uświadomiłem sobie, że gdyby go nie było, byłoby licho, bo to w sumie on stworzył rywalizację we mnie i chęci. I tak szczerze, to go lubiłem, ale myślałem, że on mnie nie. Tu też wyszło, że nieprawda i moglibyśmy być pewnie najlepszymi kumplami, ale wypadek to zakończył. Tak się zapierałem, a tak mi go brakuje.

Dobra, bo pieprzę. Jest 15:33, a ja już wypiłem, przepraszam jeżeli to czytałeś. 7 wpisów w jednym.

#nobodykiers
  • 27
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@vivo: dzięki za ten wpis dobry człowieku. Sam skompromitowałem się niesamowicie nie tak dawno temu i dopiero teraz kac moralny zniknął. Historia o rywalizacji wywołuje refleksję i skłania do zastanowienia się nad sobą.
  • Odpowiedz