Wpis z mikrobloga

Po krótkiej i przymuszonej przerwie - tak jak wcześniej obiecałem - dziś będzie o Bogdanie. Bogus był (mam nadzieje, ze jeszcze jest) osobowością szczególna. Jego wykształcenie niewiele miało wspólnego z ciężka chemia, ale drugiego takiego fachowca ze świeczką szukaj po zakładzie. Można go było w nocy zbudzić a i tak nikt go nie był w stanie zagiąć.
Krotko mówiąc – mistrz. W przenośni i dosłownie. Miał też jedna zaletę: nie cierpiał lewactwa, pod każda możliwą postacią. To tak na marginesie.

A jeśli już przy marginesach jestem, to krótkie wtrącenie niezwiazane z tagiem, ale dość dobrze odda ono, jakim człowiekiem był (jest) Bogus. Historia zasłyszana przeze mnie, jako przekaz kolegi, którego syn uczęszczał do tej samej klasy szkoły przyzakładowej, co syn Bogusia. Tak wiec, będzie to historia z drugiej reki. Ale źródło pewne.

Otóż Bogus idzie na wywiadówkę i przez 40 min milczy. Ani słowa. Tylko słucha.
Pod koniec wywiadówki nauczycielka chciała oświadczyć wszystkim, jakim ciężkim zawodem się para i jakie ja przykrości spotykają w życiu zawodowym. Opowiedziała wiec historie zaaanonimowizanego ucznia. Szlo to – mniej więcej – tak:

- Ucieka z lekcji, bije kolegów starszych i młodszych, zadań domowych nie odrabia, pali w WC, obmacuje koleżanki, zasypia na lekcjach, wagary co drugi dzień. I tak przez kilka minut...

Na koniec postawiła była, wydawałoby się, retoryczne pytanie:

-I ja się pytam. Co z takiego ucznia wyrośnie?

I to jest ten moment. Te 5 sek. Bogusia:


Wywiadówka się skończyła... Taki właśnie był Bogdan. Zawsze krotko, ale treściwie i z sensem.

Wracamy do zakładu. Zanim nastąpi treść właściwa, znów nudnawy wstęp.

Po II WS bratnia Armia Czerwona tak nas wyzwalała, ze nie pozostał nawet kamień na kamieniu. Tak samo było w przypadku zakładu. Nie dość, ze pod koniec wojny zakład został doszczętnie zniszczony alianckimi nalotami, to później nadeszła nowa plaga, czyli Armia Czerwona. Jak wyglądają okolice zakładu możecie zobaczyć na zdjęciu z GeoPortalu.

Tak, te kropki, to leje po bombach. Można sobie wyobrazić, jak zakład wyglądał krotko po wojnie...
Dodatkowo czerwonoarmiści wpadli na genialny pomysł. Najpierw ukraść, a później odsprzedać.

Pamiętam - jak dziś jeszcze - stare silniki Siemensa i Bosha z tabliczkami znamionowymi, gdzie na dole stało jak byk: „zdjelano w sssr”. Ciekawostka polegała na tym, że pod spodem były te oryginalne. Sam śrubokrętem sprawdzałem.
I tak było z większością maszyn, czy urządzeń. Tzw. bratnia pomoc wyzwolicieli.

Jednym z takich urządzeń, które zostały później "kupione" i zaadoptowane, ze względu na brak dojść do zachodnich technologii, była sprężarka tlenu „Hibon”. Problem polegał na tym, ze:

- wcześniej pełniła role sprężarki powietrza
- była to sprężarka śrubowa.

I znów zdjęcie poglądowe. Tak to, mniej-więcej, wyglądało.

Wady? To COŚ, miało same wady. Żadnych zalet. No, może tylko jedna. Została się jedna, ostatnia. Z „baterii” 27 sztuk. A padały, jak przysłowiowe kawki. Przy czym do grobu zabierały ze sobą zawsze kawałek pobliskiej ściany. Powód? Prozaiczny. Jak ktoś czytał 1 opowieść, to wie, że tlen i olej, to połączenie co najmniej dziwne, jak nie głupie. A że to COŚ było przeróbka ze sprężarki powietrza, to o wypadek nie trudno.
Kolejna wada, była cichość pracy. A właściwie jej brak. Była tylko głośność. Nie wiem, ile to miało decybeli podczas pracy, ale – to nie żart – było słychać to COŚ z odległości paru kilometrów.

Na wydziale były tylko 2 osoby, które się tego CZEGOŚ nie bały. Bogus, który nie odczuwał żadnego strachu. I Pan. K., którego nakryłem kiedyś, jak tam spal. Widać swój do swego ciągnął.

Na szczęście za moich czasów były już nowe sprężarki (a właściwie dmuchawy) tlenu. „Linde” i „Neu”. Full profi! No i te, to... COŚ, które było używane tylko w godzinach „W”. I raz była taka godzina.
Na propozycje mojej asysty przy uruchamianiu, odpowiedziałem w 3, krótkich i żołnierskich słowach:


Bogus poszedł sam. Trzeba wam wiedzieć, że po przejściach ze wszystkimi 26 bliźniaczkami, pokrętła zaworów z ssania i tłoczenia zamontowano na zewnątrz hali. Ku chwale i na pociechę ludu pracującego. A właściwie ich bezpieczeństwa. Tak samo było z wlacznikiem/wylacznikiem.

Kilka minut później dało się tylko słyszeć, jak Hibon popełnił samobójstwo. Bogus wrócił, usiadł, zrobił łyka kawy i... nie pamiętam dokładnie już co powiedział, ale brzmiało to jak:


Tym sposobem uwolnił nas od tego CZEGOŚ.

W kolejnej części – ja daje ciała. Jeden jedyny raz w mojej „karierze” . Ale spektakularnie.

#bezpieczenstwowprzemysle #chemiczneopowiesci
p.....e - Po krótkiej i przymuszonej przerwie - tak jak wcześniej obiecałem - dziś bę...

źródło: comment_f6H4ScqFPhL152C1HZ3hoKxdQlgFIHl0.jpg

Pobierz
  • 11
  • Odpowiedz
Miał też jedna zaletę: nie cierpiał lewactwa, pod każda możliwą postacią. To tak na marginesie.


@parapente: wielki, waleczny Bogdan toczy walkę z lewactwem, ale dzień wolny w tygodniu to zawsze ok
  • Odpowiedz